Koronawirusowa stolica Europy. Jak wygląda życie w mieście, które liczbą zakażeń przebija Polskę?
Madryt od początku pandemii był w ścisłej czołówce europejskich miast najbardziej dotkniętych przez koronawirusa. Teraz to absolutny numer jeden. W obliczu ponownego wzrostu zakażeń władze miasta wprowadzają obostrzenia, które dzielą aglomerację - dosłownie i w przenośni. Jak wygląda życie w koronawirusowej stolicy Europy?
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że niechlubny tytuł "koronawirusowej stolicy Europy" – który kiedyś przypisywano włoskim miastom, z Bergamo na czele – od jakiegoś czasu przypada właśnie Madrytowi. Niby to nic nowego, bo właściwie od początku pandemii jest on wśród miast najbardziej sponiewieranych przez koronawirusa, ale jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że hiszpańska stolica powoli wychodzi na prostą. Tymczasem w ostatnich tygodniach zakażeń zaczęło pojawiać się więcej niż w kwietniu. Reakcja władz była nieunikniona.
Choć o kolejnym lockdownie nie ma na razie mowy, od poniedziałku 21 września częściowo zamknięto 6 dystryktów miejskich i 7 pobliskich gmin. Chodzi o obszary, gdzie odnotowano najwięcej infekcji. W wyniku tego ruchu "odizolowanych" od reszty miasta zostało ponad 850 tys. ludzi.
Czytaj także: Odradzał urlop za granicą. Tak Szumowski tłumaczył się u Mazurka z wakacji w Hiszpanii
Oczywiście nie jest to zamknięcie całkowite. Mieszkańcy mogą opuszczać odizolowane dzielnice, jednak tylko udając się do pracy, szkoły czy lekarza. Na wypadek policyjnej kontroli powinni mieć przy sobie specjalne zaświadczenie. W Puente de Vallecas, jednej z największych w mieście dzielnic klasy robotniczej, w poniedziałek rano policja kontrolowała samochody jadące w kierunku centrum.
Takie sytuacje należą do rzadkości, bo, co przyznają władze, nie da się stale kontrolować ruchu setek tysięcy mieszkańców w obrębie wielkiej aglomeracji. Jednak sama decyzja o zakazie wyjazdu z części dzielnic wywołała ogromne kontrowersje i zbulwersowała zamieszkującą je ludność.
Izolacja czy segregacja?
Zamknięte rejony to w większości dzielnice miejskiej biedoty, zamieszkiwane przez klasę robotniczą i licznych latynoskich imigrantów. I tu pojawia się problem. Mieszkańcy tych dzielnic uważają, że koronawirus to tylko pretekst do odseparowania ich od elit. A nawet jeśli z medycznego punktu widzenia ma to sens, to i tak gdyby najwięcej zakażeń pojawiło się w bogatych północnych dzielnicach, nikt nie rozważałby ich odizolowania. "To nie zamknięcie, to segregacja" – taki komentarz zamieścił autor wrzuconego na Twittera zdjęcia z protestów przeciw działaniom władz.
Klasa robotnicza ma też teorię spiskową na temat ostatnich wydarzeń. Zwraca uwagę, że na mniej więcej dwa tygodnie przed zamknięciem mieszkańcom południowych części stolicy oferowano bezpłatne testy na koronawirusa. Wtedy wydawało się, że to godny pochwały gest, ale w obliczu ostatnich decyzji nabrał on w oczach ludzi nowego znaczenia. Wykrywając nowe przypadki infekcji, władze zyskały argument do odizolowania ich mieszkańców bogatej północy.
Czy to za daleki odlot? Pewnie mimo wszystko tak, ale w Madrycie przebiegający przez granice poszczególnych dzielnic podział klasowy jest znacznie bardziej wyraźny niż w polskich miastach. Władze musiały być więc świadome, że ich decyzje staną się pretekstem do protestów i powstawania podobnych opinii. Pytanie, czy było warto.
Zakorkowane ulice, pełne metro
No właśnie, wspomniałem o protestach. Decyzja miejskich władz spowodowała, że na ulice odizolowanych miast wyszły tłumy ich mieszkańców. Demonstranci domagają się zlikwidowania "czerwonych stref". Padają też hasła nawołujące Isabelę Diaz Ayuso – prezydent Wspólnoty Madrytu – do dymisji. Najwięcej osób zgromadziło się na demonstracjach zorganizowanych w trzech dzielnicach niedaleko centrum Madrytu – Carabanchel, Puente de Vallecas i Userze.
Tam izolacja jest szczególnie dotkliwa. Mieszkańcy zostali zamknięci w niemal samym centrum miasta. Granica między rejonami objętymi izolacją, a tymi, które tego uniknęły, jest bardzo płynna. To spowodowało ogromny chaos. Zamiast rozluźnienia, na ulicach pojawiły się korki.
Właśnie na ten aspekt, obok podtekstów ideologicznych i rywalizacji klas, zwracają uwagę mieszkańcy odizolowanych terenów. Co z tego, że ich uziemienie rozluźni nieco centrum, skoro chaos komunikacyjny podwoi tłoki choćby w komunikacji miejskiej? Potwierdzeniem takiej tezy są zdjęcia i nagrania zrobione w ostatnich dniach w metrze.
Podobnie wygląda sytuacja w zmierzających do centrum autobusach. W tym kontekście argumenty mieszkańców zamkniętych dzielnic brzmią całkiem sensownie. Miejscowa izolacja wbrew pozorom przyczyniła się do powstania większych zgromadzeń, które są potencjalnymi ogniskami kolejnych zakażeń.
"Wymarłe miasto"
Zostawmy jednak kwestię zamknięcia konkretnych dzielnic. Jak generalnie wygląda sytuacja w mieście? Pan Artur, Polak mieszkający w podmadryckiej miejscowości Alcala de Henares, zaznacza jednak, że choć odnotowuje się obecnie rekordowe przyrosty zakażeń, miasto wygląda zupełnie inaczej niż wczesną wiosną.
– Wtedy ulice były puste, a ograniczenia dotyczyły całego Madrytu. Ludzie bali się koronawirusa. Teraz nie czuć tego strachu. Są restrykcje ograniczające powstawanie dużych skupisk ludzi, np. w restauracjach, ale generalnie życie toczy się normalnie – tłumaczy.
– Ja akurat mieszkam i pracuję w częściach miasta, które nie są zamknięte. W ostatnim czasie nie byłem w odizolowanych dzielnicach, ale w pozostałych rejonach miasta nie czuć stanu wyjątkowego – opowiada.
Inny Polak mieszkający w Madrycie (on jest akurat z samego centrum), Tomek, zwraca jednak uwagę, że stolica Hiszpanii sprzed pandemii i teraz to dwa różne miasta. – Porównując z marcem, teraz sytuacja jest całkiem niezła, bo zamknięcie dotyczy tylko części dzielnic. Ale i tak Madryt zmienił się nie do poznania. Jest mniej ludzi na ulicach, zwłaszcza wieczorami. Po 22 miasto wygląda jak wymarłe – opisuje.
– Na razie ciężko ocenić, jak częściowe zamknięcie dzielnic wpłynęło na życie miasta. Mandaty za nieprzestrzeganie zasad wchodzą dopiero w środy. Więcej na ten temat będzie można powiedzieć w przyszłym tygodniu – dodaje.
Wrażenie "wymarłego miasta", o którym mówi Tomek, wynika w dużej mierze z braku turystów, którzy zawsze o tej porze roku tłumnie tu zjeżdżali. Część z nich z dala od Madrytu trzyma strach, część - obostrzenia. To dotyczy choćby turystów z Polski, w której trzeci tydzień z rzędu obowiązuje zakaz lotów do Hiszpanii. Patrząc jak rozwija się tam epidemia - we wtorek w całym kraju znów odnotowano ponad 10 000 nowych przypadków - zakaz prędko nie zniknie.
Czytaj także: Madryt zamknięty. Zobacz jak wygląda stolica Hiszpanii po ogólnokrajowej blokadzie