"Tego nauczyłem się od starszych kolegów z pracy". Nienawiść do open space'a to nie wszystko

Ola Gersz
W komedii „Praktykant” 70-letni mężczyzna zaczyna pracę w nowoczesnej firmie, a szkoli go młoda kobieta, typowy millenials. Niespodziewanie ta współpraca... wypala. Różne pokolenia pracowników faktycznie mogą się od siebie wiele nauczyć. Ale czego? Zapytaliśmy kilka osób, co zyskały dzięki starszym kolegom z pracy.
Kilka pokoleń w jednej firmie nie dziwi Fot. Pexels / Proxyclick Visitor Management System
"Różnorodność demograficzna w danej organizacji przynosi szereg pozytywnych konsekwencji w wymiarze osobowym, organizacyjnym i biznesowym” – czytamy w raporcie "Cztery pokolenia w jednej firmie. Źródło konfliktu czy wulkan wiedzy?" przygotowanym na zlecenie Incredible Inspirations Sebastiana Kulczyka.

To właśnie w ramach rozpropagowania wniosków z tego raportu ruszamy z cyklem tekstów o tym, jak różnym generacjom pracuje się w jednej firmie.

Wymieszanie się pokoleń, czyli multigeneracyjność, coraz częściej występuje w polskich firmach, nie jest jednak regułą.

A szkoda. Jak podkreśla autor raportu Kamil Matuszczyk, "funkcjonowanie pracowników reprezentujących odmienne generacje, a co za tym idzie – różne idee, poziom zaangażowania czy kreatywność – jest wartością samą w sobie". Wartością jest także możliwość wzajemnego uczenia się od osób w różnych wieku.

A czego można sie nauczyć od swoich starszych kolegów z pracy? Zapytaliśmy o to kilka osób z trzech pokoleń: pokolenia X (1965 – 1981), pokolenia Y, czyli millenialsów (1981 – 2000) oraz pokolenia Z, czyli osób urodzonych po roku 2000.

Ucieczka millenialsów


"Jak zauważa Peter Vogel, dyrektor IMD Global Family Business Center, millenialsi są przystosowani do niepewności w pracy i oczekują budowania kariery poprzez częste zmiany pracy. (…) Podobnie o tym pokoleniu piszą autorzy raportu KPMG, że jest ono 'głodne następnych wyzwań'. Dla pracowników z pokolenia Y i prawdopodobnie dla następnego pokolenia, tj. Z, zmiana zatrudnienia i mobilność zawodowa wpisane są w przebieg kariery" – czytamy w raporcie.

30-letnia Beata (millenialsi), która pracuje w firmie reklamowej, zgadza się z tymi obserwacjami. – Nie zagrzałam nigdzie miejsca dłużej, niż 2 lata, 2 i pół. Potem czułam się wypalona. Chciałam się rozwijać, a zaczynałam się nudzić. Moja mama mówiła mi zawsze, że biegam jak "kot z pęcherzem", że nie potrafię się ustatkować – opowiada.

Beata w obecnej firmie pracuje… 3 i pół roku. Dla niej to rekord. Co się stało? – Zakolegowałam się w firmie z 47-letnią koleżanką, kadrową. Pracuje u nas już 9 lat, czego nie potrafiłam zrozumieć. "Nie nudzi Ci się tutaj, nie chcesz spróbować czegoś innego?" – spytałam ją raz. Odpowiedziała mi, że jej dobrze i że ma tutaj stabilne zatrudnienie: pełny etat, umowę o pracę, dobrą pensję. Stwierdziła też, że niczego lepszego nie znajdzie, zwłaszcza w tym wieku – mówi.

Nie zmieniło to diametralnie sposobu myślenia Beaty, ale uświadomiło jej, że może warto zapuścić korzenie w jednym miejscu. Zwłaszcza, że czuje, że w obecnej firmie wciąż ma pole do rozwoju.

– Czasy są niepewne i niefajne: pandemia, kryzys gospodarczy. Coraz częściej myślę z partnerem o dziecku. W mojej firmie jest ok. Mam dobre warunki pracy, zarządzam własnym teamem, jeżdżę na szkolenia,. To nie jest dobry moment na zmianę pracy. Chwilowo przestałam uciekać, jakby mi się kuper przypalał. To dojrzałość? Strach? Nie wiem – śmieje się.

Czym mogę służyć?


20-letnia Karolina pracuje w dziale obsługi klienta w jednej z warszawskich firm. To jej pierwsza praca. Karolina "siedzi na telefonach", a razem z nią pracują osoby w różnym wieku, w tym po 40-stce i bliskie 50-tki. Jak twierdzi, od starszych kolegów nauczyła się lepszego podejścia do klienta.

– Na początku traktowałam ich dość przedmiotowo. Telefon, automatyczna formułka i do widzenia. Moi starsi koledzy rozmawiają zupełnie inaczej, chociaż wolą kontakt w cztery oczy, tak mówią. Są bardziej ludzcy niż moi rówieśnicy – opowiada.

– Zadają pytania, słuchają, zahaczają o prywatę. Aż tak się nie śpieszą i nie spinają. Ich podejście się opłaca, bo mają naprawdę niezłe wyniki. To dla mnie cenna lekcja, żeby nie ignorować klientów, ale po prostu poświęcić im trochę czasu. I nie mówię tylko o telefonach, ale o każdej innej branży – opowiada Karolina.

Nie tylko ona ma taką obserwację. "Starsi pracownicy przywiązują relatywnie mniejszą wagę do rozwoju zawodowego (kariery), lecz za to bardziej cenią sobie satysfakcję osób, z którymi pracują, przede wszystkim klientów" – cytuje raport "Cztery pokolenia w jednej firmie. Źródło konfliktu czy wulkan wiedzy?".

Podobną uwagę ma zresztą 40-letni Bartosz (pokolenie X), który pracuje w oddziale jednego z banków. – Jeden z moich znajomych z pracy ma 58 lat. Ma świetne podejście do klienta. Pogada, zażartuje, pokaże zdjęcia swojego psa i wnuczki – zaczyna.

– Na początku trochę mnie to śmieszyło – jak taki rubaszny wujek na imieninach. Dla mnie to była strata czasu, takie duperele. Ale klienci, zwłaszcza ci starsi, to lubią. Potrzebują szczerego zainteresowania – mówi Bartosz o koledze z pokolenia baby boomers.

Nie tracić czasu


Cytowany przez raport Jan Fazlagić przywołuje wyniki amerykańskich badań, z których wynika, że im młodsze pokolenie, tym więcej czasu traci podczas realizacji codziennych obowiązków. Są na to konkretne liczby.

Według Fazlagicia osoby urodzone w latach 1930-1949 tracą dziennie w pracy 0,5 godziny, w 1950-1959 – 0,68 godziny, w 1960-1969 – 1,19 godziny, w 1970-1979 – 1,61 godziny, a 1980-1985 – 1,95 godziny. Może więc założyć, że osoby młodsze – pokolenie Y i Z – tego czasu tracą jeszcze więcej.

Nie ukrywa tego 30-letnia Agata (millenialsi), która pracuje w wydawnictwie. – Widzę to po swoich rówieśnikach. Poranna kawa i pogaduchy, potem lunch, a w międzyczasie Instagram, rozmowy na Messengerze i długie rozmowy o życiu i śmierci na papierosku. Jestem dość pracowita, ale mam kompleksy, gdy widzę 54-letniego kolegę, pracownika z jednym z najdłuższych stażów w wydawnictwie – opowiada.

Skąd te kompleksy? – To jest serio człowiek maszyna. Nie rozdrabnia się na drobne, nie traci czasu na głupoty. Po prostu siedzi i pracuje, wychodzi tylko kilka razy do toalety, raz na kawę i raz na 15-minutowy obiad do kuchni. Nie jest zbyt miły i krzyczy na nas, młodych, gdy gadamy przy xero, ale w końcu ma już swoje lata – śmieje się.

Tylko nie open space


Agata wymienia również, że od swojego kolegi z pokolenia baby boomers można nauczyć się przywiązania do miejsca. Nie tyle samej firmy, ale… biurka. – On tęskni za czasami, gdy każdy miał swój pokój. Wiem, że w poprzedniej siedzibie firmy tak było, teraz mamy open space. Mówi, że mu za głośno tutaj – mówi.

54-latek to też jedna z niewielu osób w firmie, która "oznaczyła" biurko. – Ustawił na nim zdjęcia dzieci, jakieś figurki, pamiątki, kubki. Muzeum. My mamy czyste biurka i raczej nie widzimy problemu, żeby się przesiąść, bo ktoś siedzi na ich krzesełku i pije z ich kubeczka. Ale nawet nabrałam ochoty, żeby też mieć coś swojego – mówi.

"Osoby młode przywiązuje dużą wagę i są adresatami wprowadzanych modernizacji w tym obszarze, które mają służyć większej efektywności w pracy i pobudzaniu kreatywności. Przywiązanie do stabilności w zatrudnieniu wśród najstarszych pracowników oznacza również mniejszą przychylność wobec zmian w otoczeniu pracy" – tłumaczy tę nienawiść do open space'u raport.

Na luzie


Co ciekawe powtarzają się głosy, że od starszych kolegów z pracy można nauczyć się… luzu. Mówi o tym 31-letni nauczycielka Patrycja, która pracuje w szkole podstawowej zatrudniającej nauczycieli w różnym wieku.

– Od moich starszych kolegów z pracy nauczyłam się olewatorstwa, albo ładniej mówiąc – większego luzu. Jako młody nauczyciel bardzo ambitnie do wszystkiego podchodziłam i bardzo się starałam. Ale po pewnym czasie zobaczyłam, że bardziej doświadczeni koledzy i koleżanki mają łatwiej i mają więcej czasu, bo po prostu robię połowę rzeczy mniej niż ja. Nie zależy im już na tym. I nie wiem, czy to jest wypalenie, czy może pragmatyzm – mówi.

Podobnie mówi pracownica firmy reklamowej, 30-letnia Beata, o swojej 47-letniej koleżance-kadrowej z pokolenia X. – Ona podchodzi do wszystkiego na luzie. Nie obija się, po prostu aż tak się nie stresuje każdym mailem od szefa. Ma bardziej wyluzowane podejście. Nie traktuje pracy jak kołchozu i nie ma presji awansów. Mówi mi, że wszystko w swoim zawodzie już osiągnęła i może skupić się na rodzinie – mówi.

To wcale nie dziwi. "(…) Wyniki polskich badań ilościowych dają klarowny wniosek, zgodnie z którymi, aż dla 82% pracowników do 35. roku życia ważna jest możliwość stałego rozwoju swoich kompetencji i łatwego dostępu do programów rozwojowych. Im starsi pracownicy, tym przywiązane do możliwości rozwojowych jest mniejsze (63,8% pracowników powyżej 56 lat), co nie oznacza jednak, że jest bez znaczenia" – tłumaczy to zjawisko raport.

Dress code


Jednak jest obszar, w którym starsi pracownicy są mniej luzaccy. To ubiór i relacje w firmie.

Jak czytamy w raporcie zleconym przez Incredible Inspirations Sebastiana Kulczyka: "Irytację wśród starszych pracowników może budzić także ogólny styl bycia młodszych kolegów. Widać to, m.in. na przykładzie dress codu. Niczym nadzwyczajnym dla millenialsów jest przyjść do pracy w dresie, zaraz po siłowni".

25-letnia Ewa pracuje w redakcji internetowej i twierdzi, że od starszych kolegów z pracy nauczyła się właśnie… dress codu. – Nasza redakcja nie jest jedną z tych hipsterskich firm, w której są kolorowe ściany i owocowe czwartki, a przychodzi się w dresach polskiej marki. To oldschool, zresztą ja jestem wśród dwóch najmłodszych tam osób – opowiada.

– Na rozmowę kwalifikacyjną założyłam marynarkę, ale pierwszego dnia przyszłam w dżinsach i bluzie z kapturem. Zrobiło mi się głupio, bo kobiety miały garsonki, a faceci koszule z kołnierzykami. Mój wydawca, elegancki pan po 60., gdy pod koniec dyżuru oceniał moje teksty, powiedział mi uprzejmie, że "mamy okna na parter i nie chcemy, żeby ludzie z ulicy myśleli o (tu nazwa redakcji) jak o flejach". Momentalnie przestałam być fleją – śmieje się Ewa.

Nie na "ty"


A co z relacjami z pracownikami? Jak wskazuje raport, osoby powyżej 65. roku życia, "oczekują otwartych, opartych o zasady etyki i zaufanie relacji z kadrą kierowniczą i dotrzymywania zobowiązań, okazywania formalnych przejawów władzy kierowniczej”.

„Millenialsi z kolei preferują nieformalne kontakty, co oznacza m.in. pomijanie etykiety biznesowej w codziennym funkcjonowaniu firm czy korporacji, co widać m.in. w sposobie komunikacji (bezpośredniość). Pomimo luźnego podejścia do relacji z pracodawcą, wymagają oni ‘wspaniałego’ przewodzenia, nie boją się głośno krytykować złego szefa, a dobrego przywódcę wspierać i szanować” – czytamy.

Ewa to potwierdza. – W mojej redakcji jest naprawdę formalnie, a do kolegów i koleżanek po 50-stce mówi się na "pan". Musiałam się przyzwyczaić, bo wcześniej pracowałam w portalu, w którym nawet do szefa mówiło się na "ty". Tutaj nauczyłam się szacunku do hierarchii i wieku. Teraz miałabym problem powiedzieć "hej, ty" do 60-latka – mówi.

Owocna współpraca


– Praca ze starszymi osobami uczy większej dokładności i sprawia, że zwraca się uwagę na tematy, o których młodsze pokolenie niewiele wie. Dzięki temu ze posiadają ogromne doświadczenie i wiedzę, to zawsze można iść do nich z pytaniem, na które nie zawsze potrafi odpowiedzieć internet – kończy multigeneracyjne rozważania 28-letnia Weronika, pracownica jednego z muzeów.

Wnioski? Różnorodność demograficzna w miejscu pracy wyraźnie się opłaca. Chociażby dlatego, że – jak w komedii "Praktykant" – przedstawiciele kilku pokoleń uczą się od siebie nawzajem. A to olbrzymia korzyść – i dla pracowników, i dla firmy.

Jak podsumowuje raport: "Takie zespoły są cennym kapitałem, zarówno w mniejszych, jak i większych organizacjach, działających na krajowych czy międzynarodowych rynkach".

"To nie tylko możliwość wzajemnego uczenia się od siebie osób w różnym wieku, to także cenna lekcja pokory dla pracowników z silnie ukształtowanym podejściem do obowiązków zawodowych, które są konfrontowane z przeciwnymi opcjami".