Patrzcie uważnie – tak kończy się władza Jarosława Kaczyńskiego

Karolina Lewicka
dziennikarka radia TOK FM, politolog
Tak, wiem. Koniec PiS-u ogłaszano już kilka razy i za każdym razem pogłoski o tej politycznej śmierci były przedwczesne. Kaczyński wychodził obronną ręką z największych opresji. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Bo, mówiąc obrazowo, nie dość, że w polski dom niespodziewanie trafiła bomba, to dodatkowo władza postanowiła go podpalić.
Karolina Lewicka pisze, skąd wziął się wyrok TK w sprawie aborcji i czego chciał Jarosław Kaczyński Fot. Sławomir Kamiński / AG
Bombą jest wirus. Posłuchajcie przez chwilę nie tego, co Mateusz Morawiecki mówi, ale tego, jak mówi. Tych wysokich tonów, tego skrzekliwego głosu. Jest w panice, bo właśnie decyduje się jego być lub nie być. A sytuacja jest dramatyczna. Może tylko znów zamykać kraj, by nie padła służba zdrowia, ale wtedy runie gospodarka.

To cios w tysiące ludzkich istnień. Cios nie śmiertelny, ale egzystencjalny. Tracisz pracę, dorobek życia, poczucie bezpieczeństwa, zostajesz sam z niczym. I jeszcze drżysz o to, czy nie zachorujesz, czy nie zachorują Twoi bliscy, czy nie skończysz – Ty lub oni - w karetce, godzinami krążącej po okolicy w poszukiwaniu szpitalnego łóżka i respiratora.


I właśnie wtedy przychodzi podpalacz. A właściwie nie – on wysyła z pochodnią umyślnych, bo wszystkie świństwa robi cudzymi rękoma. Pożytecznych idiotów mu nie brakuje. Zawsze zrobią, co każe, bo są głupi, albo chciwi, albo cyniczni. Tak zwana prezes tak zwanego trybunału wydukała więc to, co jej napisali.

Czytaj także: Niesamowite sceny w Krakowie. Policjanci zdjęli hełmy i szli z protestującymi

Wydano wyrok na kobiety - od tej pory nazywanych po dżentelmeńsku „kurewkami” lub „dziczą”, bo śmiały zareagować na zło mocniejszym słowem.

Zaczęto nas uczyć kultury i moralności. Kto nas uczy? Krystyna Pawłowicz, która jako sędzia TK podpisała się pod czwartkowym orzeczeniem, a podczas protestu rodziców osób niepełnosprawnych przy Wiejskiej narzekała, że „w Sejmie śmierdzi”. Bernadeta Krynicka, która teraz pisze: „kobieta, która jest w stanie zabić dziecko w łonie, jest też w stanie patrzeć na jego naturalną śmierć”, poproszona o rozmowę przez matki, pchające na wózkach swoje chore dzieci, minęła ich z miną pełną pogardy. Nawet się nie zatrzymała.

Tym samym matkom Straż Marszałkowska, na polecenie PiS-u, wykręcała ręce, usiłowała wykurzyć z budynku parlamentu. Takie indywidua mają dziś czelność prawić nam morały.

Zastanówmy się jednak przez chwilę, dlaczego Kaczyński zrobił to właśnie teraz. Wykluczam motywacje natury religijnej. Kaczyński posługuje się chrześcijańskimi wartościami wyłącznie instrumentalnie. Skoro po latach sprawowania władzy, przypomniało mu się raptem, że kobiety powinny rodzić zdeformowane płody, to nie dlatego, że taki z niego obrońca życia poczętego.

Prezes PiS chciał utwardzić polityczny sojusz z klerem i zewrzeć własne partyjne szeregi, nieco zrewoltowane Piątką dla Zwierząt. Proboszczowie, usatysfakcjonowani orzeczeniem TK, mogą mu pomóc uspokoić wściekłą wieś. Takie radykalne oparcie się o prawą ścianę miało też odciąć tlen Konfederacji i Solidarnej Polsce. Oraz odwrócić uwagę społeczeństwa od walki, którą PiS koncertowo przegrywa z pandemią. Najłatwiej to zrobić, rozpętując konflikt ideologiczny. Tak był ten chytry plan obmyślony. I – szanowni Państwo – ewidentnie nie wypalił!

Po pierwsze, nie udało się spacyfikować protestujących, których w takiej masie PiS zapewne się nie spodziewał. Próbowano to zrobić zaraz w czwartek, kiedy policja poszła na ostro z pierwszymi manifestantami w Warszawie. Były zatrzymania, gaz, mandaty, wnioski do sanepidu. Może myślano, że jak dostaną po łapach, to pójdą do domu i nie wrócą. I że nikt się poza stolicą nie ruszy. Pomylili się. Teraz władzy i służbom nie zostaje nic innego, jak tylko przyglądać się tłumom „spacerowiczów”, spontanicznie blokującym drogi, kościoły i Nowogrodzką.

Po drugie, po kraju rozlała się silna - i ewidentnie antypisowska - społeczna emocja. W opozycji do obecnej władzy, Polacy właśnie poczuli się wspólnotą. Tym, co ich łączy, jest niezgoda na barbarzyńskie prawo, na odbieranie podmiotowości, na zamach na wolność i prywatność. Nikt niczego nikomu nie musi tłumaczyć, bo wszyscy intuicyjnie czują to samo.

Po trzecie, uaktywniono młodych. Tych samych, których nie maszerowali w obronie Trybunału Konstytucyjnego, sądów i praworządności. Tych, których PiS jeszcze w tej kadencji planował wyedukować tak, by stali się jego wiernymi wyborcami. Tych, którzy do tej pory nie garnęli się ochoczo do urn. Ale tę uliczną lekcję mogą dobrze zapamiętać. I następnym razem zagłosować, a to nie będzie głos oddany na PiS. Bo gniew zostaje w człowieku na długo.

Po czwarte, aborcja nie przykryła epidemii, bo takiego kryzysu przykryć się po prostu nie da. Naiwny i śmieszny jest ten, kto tak zakładał. Poza tym ci, którzy protestują, cały czas mają w tyle głowy, że ryzykują swoje zdrowie. Niektórzy zachorują i poniosą osobisty koszt zaangażowania na rzecz słusznej sprawy. Pandemia sprzęgła się ze społecznymi niepokojami, jedno napędza drugie, bo obie sprawy dramatycznie zachwiały naszym poczuciem bezpieczeństwa.

Czytaj także: Kaczyński ma być wściekły za burzę ws. aborcji. Ujawniono, jak zareagował prezes PiS

A wirus dopiero się rozpędza. To nie jest kwestia dni, tylko miesięcy. Prognozy mówią, że będzie źle, a rząd mamy nieudaczny. Zjawisko konsolidowania się obywateli wokół rządzących, które obserwowaliśmy wczesną wiosną, już nie wróci. Teraz wyborcy będą władzę wyłącznie rozliczać. Słupki poparcia dla PiS-u, do tej pory niemal zabetonowane, idą w dół.

Po piąte, nie ma już żadnych pieniędzy, które można byłoby rozdać. Nie ma też pewności, że nie trzeba będzie przyciąć dotychczasowych programów socjalnych. Tymczasem szaleje drożyzna, co boleśnie odczuwa aż czterech na pięciu Polaków. Mamy sytuację rodem z PRL-u, w którym drożał chleb i kiełbasa, ale – co dumnie ogłaszała władza - taniały telewizory. Teraz tanieją... samochody i meble.

Zaciskający pasa wyborcy raczej nie będą już szalenie wdzięczni za 500 plus, które zamiast poprawiać ich status materialny, będzie służyło łataniu coraz większych dziur w domowych budżetach.

I po szóste, nieobecność Jarosława Kaczyńskiego w przestrzeni publicznej oznacza jedno: że się boi. Polacy nie dadzą się poprowadzić węgierską drogą. Nie będzie rządów absolutnych. Nie będą panować do 2031 roku, a może i dłużej, na co prezes PiS-u wyrażał nadzieję. Może Kaczyński już to wie, a może wciąż się łudzi. Jeśli nawet, to kolejne dni pozbawią go tych złudzeń. Sursum corda!

Czytaj także: A może czas na "metodę Lizystraty"? Taki strajk Polek zabolałby bardziej niż przekleństwa