"Tu jest strach". Kobiety z Podhala mówią "WYDUPCAĆ" i burzą beton góralskiej mentalności

Daria Różańska
– Kiedy założyłam fanpage "Strajku Kobiet na Podhalu", to jeden z pierwszych komentarzy brzmiał: "Kobiety, tylko przy protestowaniu nie zapomnijcie o tym, że mężowi trzeba ugotować, zrobić pranie". Potraktowałam to jako żart. Odpisałam w tonie: "lubimy sprzątać, dlatego pozamiatamy, lubimy gotować, dlatego zgotujemy niektórym piekło”. Szybko jednak okazało się, że to nie był żart – opowiada Marta, założycielka "Strajku Kobiet Podhale".
Na Podhalu też kobiety wychodzą na ulice i protestują po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego ws. aborcji. Fot. Screen z Facebooka / Strajk Kobiet Podhale
Góralki tłumnie wyszły na ulice po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej ws. aborcji. Podczas jednego z protestów odczytywały nazwiska radnych, którzy od lat nie przyjęli ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. O to walczą w pierwszej kolejności. – Na radnych wywieramy taką samą presję, jak strajkujący na nasz rząd. Ludzie wysyłają im listy, przed ich domami palą świeczki. Gdyby ktoś tak długo uprzykrzał mi życie, to w końcu bym się zgodziła – mówi Marta, założycielka "Strajku Kobiet Podhale".


"Góralki Was potrzebują. U nas kobiety boją się odzywać, Zakopane to jedyne miasto, w którym ustawa o antyprzemocy nie przeszła po raz 10" – piszecie. Jest tak źle?

Marta: – Tak, dokładnie tak jest. Wiemy, co się dzieje w całej Polsce. To się niesamowicie rozlało.


I nie ominęło Podhala.


Nie ominęło. Protestujemy przez cały czas. Natomiast dostaję wiadomości od dziewczyn – 15, 16-latek, które organizowały jeden z protestów na Podhalu. One doznają ostracyzmu. Znajomi się od nich odwracają.

Od pani też?

Tak, choć mnie to już nie dotyka. W każdy możliwy sposób staramy się zapewnić wsparcie tym młodym ludziom.

Ostatnio poproszono mnie, bym usunęła zdjęcia z manifestacji, mimo że sama je robiłam. Młode osoby tłumaczyły mi, że nie chcą mieć nieprzyjemności. Żyjemy w bardzo konserwatywnym regionie. I tu jest strach.

O czym mówią Wam kobiety na Podhalu?

Przede wszystkim podchodzą do nas po protestach i mają łzy w oczach. To są bardzo silne emocje. Wśród górali przemoc jest normą, niektórzy przyjmują to za pewnego rodzaju tradycję. Kobieta ma pewne funkcje w rodzinie.

Kiedy założyłam fanpage "Strajku Kobiet na Podhalu", to jeden z pierwszych komentarzy brzmiał: "Kobiety, tylko przy protestowaniu nie zapomnijcie o tym, że mężowi trzeba ugotować, zrobić pranie". Potraktowałam to jako żart. Odpisałam w tonie: "lubimy sprzątać, dlatego pozamiatamy, lubimy gotować, dlatego zgotujemy niektórym piekło". Szybko jednak okazało się, że to nie był żart.

Mentalność tutaj jest potwornie trudna. To taki beton, przez który ciężko jest się przebić. Od kilku dni widzimy, co się dzieje.

Ale góralki mimo wszystko wychodzą z domów i walczą o swoje prawa.

Na manifestacje przychodzą głównie młode kobiety. Podkreślam: to ogromny akt odwagi cywilnej, by na Podhalu protestować. Tutaj młodzież boi się zmienić zdjęcie profilowe na takie, które sygnalizuje, że popierają Strajk Kobiet.

Mamy do czynienia z ostracyzmem, społecznym wykluczeniem i nagonką, bo w końcu kobiety na Podhalu zaczęły mówić jednogłośnie. Tę solidarność widzę na każdym kroku, pomijam fakt pogróżek.

A są pogróżki?

Tak, kierowane są personalnie do mnie. I nie chcę się na tym skupiać, poradzę sobie.

Jak liczne są manifestacje, kto bierze w nich udział?

W piątek w Zakopanem był spacer, w którym brało udział około 500 osób. Później w Rabce-Zdrój też zebrało się kilkaset osób. W Nowym Targu było około tysiąca osób. Rynek był przepełniony młodymi ludźmi. Oni byli bardzo świadomi. Musieli dać upust swojej frustracji. Pojawiają się te dosadne hasła. My tutaj trochę inną narrację wprowadziliśmy.

"W*********ć" zamieniliście na "wydupcać".

Dokładnie tak. Na protesty przychodzą więc przede wszystkim młodzi ludzie, aczkolwiek przyłączają się do nas także osoby starsze, w średnim wieku. Wspierają nas również osoby publiczne, konkretnie Strajk Kobiet Podhale, np. Tymon Tymański.

Oprócz tego, że rękoma i nogami podpisujemy się pod postulatami Strajku Kobiet, to mamy tutaj też swoje do zrobienia.

Macie ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, której od lat wasi radni nie przyjęli. Apelują już wszyscy, ale oni nic sobie z tego nie robią.

Wrzucałam post z wezwaniem do rady miasta. Od poniedziałku rozmawiam z radnymi, którzy opowiadają się za tą uchwałą, ale w radzie nie mają większości.

Czytaj także: Żony górali, które przeszły przez piekło. W Zakopanem wciąż słyszą: "Jak się baby nie bije, to wątroba gnije"

Jak liczna jest grupa tych radnych?

Teraz rozmawiałam z trojgiem radnych. Oni będą organizować spotkanie i zapraszać jeszcze kilkoro. Brakuje jednego albo dwóch głosów, żeby przegłosować tę ustawę.

Zamieściłam na grupie "Strajk Kobiet Podhale" ogłoszenie skierowane do rady miasta Zakopanego, gdzie wezwałam radnych do natychmiastowego przyjęcia tej uchwały.

Tu nie chodzi tylko i wyłącznie o przemoc fizyczną, ale i psychiczną, finansową, seksualną. I o tym też trzeba mówić.

Czytaj także: Gwałcił ją codziennie, teraz jest na niego skazana. Kwarantanna z oprawcą to problem wielu Polek

A to wyrządza takie same, jak nie większe szkody.

Dokładnie tak.

Pisałam, kiedyś tekst o przemocy na Podhalu. I słyszałam: "jak się baby nie bije, to jej wątroba gnije". Kobiety żaliły się, że czasami nawet nie wzywają pomocy, bo przyjedzie policjant-znajomy męża i tylko wyśmieje zgłaszającą. A ona będzie "spalona" w środowisku.

Żyjemy w mieście, gdzie wszyscy się znają. Obowiązują tu układy, układziki. Z góry jest przyzwolenie na używanie przemocy. Ryba zawsze psuje się od głowy.

Oprócz tego, że wzywamy radę miasta do zmiany stanowiska, to cały czas mówimy o tym, iż jesteśmy tu i mamy wszelkie środki prawne, ale bez tej uchwały będzie ciężko nam je wdrożyć. Dlatego też naciskamy.

Jeśli ktokolwiek się do nas zwróci, to zrobimy wszystko, by pomóc tej osobie. Dać jej wsparcie psychologiczne, pomoc prawną.

Słyszałam, że kobiety z Podhala nawet w Krakowie szukają pomocy, by pozostać incognito.

Tak to niestety wygląda.

W sieci widziałam komentarze atakujące radnych, ale i takie namawiające, by odciąć ich od dochodów i pokazać, jakie biznesy pokątnie prowadzą. Przewodniczący rady apeluje "spierajmy się na argumenty, a nie wyzwiska i wulgaryzmy”. Mówi też, że zlecił wykonanie prawnej ekspertyzy, czy zachowanie protestujących w stosunku do radnych nie było złamaniem prawa. Jak to pani skomentuje?


Żadna inna forma – poza wulgaryzmami – nie zwróciłaby tak masowej uwagi na ten problem. Z tym mamy też do czynienia w skali ogólnopolskiej. Gdyby nie było hasła "w*********ć" a po góralsku "wydupcać", to nie mielibyśmy takiego zainteresowania.
Druga myśl: są rzeczy, na które urząd miasta powinien wydawać pieniądze w pierwszej kolejności. Jeśli przewodniczący rady chce zrobić ekspertyzę, to niech pieniądze na nią wyłoży z własnej kieszeni.

Gdyby pan Bosak, pani Godek mieli pozywać wszystkich obywateli, którzy kierują wobec nich wyzwiska, to budżet państwa po prostu wyczyściłby się do zera. Napisałam do radnych, by zajęli się przyjęciem uchwały, a nie ściganiem wkurzonych mieszkańców.

To pani rozkręciła "Strajk Kobiet na Podhalu". Jest do tego doszło?

Historia mojej działalności społecznej jest bardzo krótka, ponieważ trwa od dwóch tygodni. Wtedy byłam w Warszawie, by odwiedzić bliskich. I tak się złożyło, że w zeszły poniedziałek dziewczyny z Ogólnopolskiego Strajku Kobiet organizowały performance przed Trybunałem Konstytucyjnym. To był bunt podręcznych.

Dzień wcześniej – zachowując reżim sanitarny – jeździłyśmy w kilkanaście samochodów wokół Trybunału Konstytucyjnego i trąbiłyśmy. Miałam łzy w oczach, bo to był dla mnie tak duży akt odwagi. Następnego dnia stanęłam sobie przed gmachem TK z transparentem i wierszem Kornela Filipowicza pt. "Niewola”, który mówi o tym, jak się tworzy państwo totalitarne.

Stanęłam sama z boku, żeby protestującym nie wchodzić w paradę. I one mnie przygarnęły, powiedziały "przecież nie będziesz stać sama, chodź do nas". I tak znalazłam się w biurze Ogólnopolskiego Strajku Kobiet.

Brałam udział w spontanicznym czwartkowym spacerze, później i w piątkowym marszu. Siedziałyśmy w sobotę i mówię: wydarzyło się coś w Zakopanem. Jedna z kobiet zorganizowała piątkowy spacer.

Ale przecież Podhale to nie tylko Zakopane. Na co usłyszałam, by zakładać fanpage "Strajk Kobiet Podhale". I tak też zrobiłam. Później już poszło.

Gdyby parę lat temu, kiedy rzucałam pracę w warszawskiej korporacji, ktoś powiedział mi, że będę stać na swoim samochodzie i blokować środek zakopiańskiego skrzyżowania, to bym go wyśmiała.

We mnie zawsze była duża niezgoda, bunt nie tylko jeśli chodzi o prawa kobiet, ale i prawa człowieka. Poza tym, to wszystko we mnie pękło, sama miałam aborcję. Mam bliskich, którzy są nieheteronormatywni i boję się o nich. Teraz pomimo gróźb, nie wycofam się.

Bogdan Święczkowski grozi wam prokuraturą za organizacje protestów w czasie pandemii. Nie boi się pani?

Bałam się, kiedy o tym poinformowano. Ale robię to, co mi serce podpowiada. Niech to będzie jedna kobieta, która podejdzie i podziękuje za nasze działanie. Wystarczy.

W naszych grupach koordynatorskich mamy wsparcie, pomoc prawną, parlamentarzystów. Jesteśmy siłą.

I już nie ma odwrotu?

Nie ma odwrotu.

W Zakopanem w pierwszej kolejności walczycie o uchwałę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie?

Tak, to taki nasz symboliczny krok.

Uda się?

Myślę, że tak. Na radnych wywieramy taką samą presję, jak strajkujący na nasz rząd. Ludzie wysyłają listy, przed domami palą świeczki. Gdyby ktoś tak długo uprzykrzał mi życie, to w końcu bym się zgodziła.

Poza tym, radni przeciwni uchwale to w większości starsi panowie. Myślę, że ich czas już minął. Bo idzie nowe, idzie młodość, świeżość, wolność i energia. Wierzę w to, że damy radę.