Takiego karpia już raczej nie kupisz. Zapadła decyzja, która wiele zmienia

Aneta Olender
Po 10 latach batalii wreszcie się udało. Sąd skazał mężczyzn, którzy sprzedawali karpie w złych warunkach. – Gdyby w miejscu karpi na stoiskach były inne zwierzęta, takie, których głosy możemy usłyszeć, to wszyscy uciekliby ze sklepu – mówi Renata Markowska, obrończyni praw zwierząt z fundacji "Noga w łapę".
Po 10 latach sądowej batalii trzech mężczyzn, którzy sprzedawali żywe karpie w złych warunkach, zostało skazanych. Fot. Maciej Świerczyński / Agencja Gazeta
Za niehumanitarne traktowanie karpi w jednym z supermarketów 10 lat temu sąd właśnie skazał trzy osoby. Dwaj sprzedawcy usłyszeli wyrok 10 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata, a kierownik sklepu rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata. Co oznacza ten wyrok?

To jest wyrok przełomowy, można powiedzieć, że historyczny. Tak naprawdę ta nasza karpiowa sprawa, czyli sprawa karpi sprzedawanych w sklepie E. Leclerc w 2010 roku, jest pierwszą tego typu, która trafiła do sądu i dotarła tak wysoko, bo aż do Sądu Najwyższego.

W 2016 roku SN skasował dwa poprzednie wyroki sądów niższych instancji, które były dla nas, dla fundacji, niekorzystne. Uniewinniały osoby oskarżane.


To jest wyrok, który mówi o tym, że karpie, ryby, zasługują na takie samo traktowanie, z takim samym poszanowaniem, jak inne zwierzęta kręgowe, co też zagwarantowane jest w naszym prawie, w ustawie o ochronie zwierząt.

Muszą być traktowane w sposób zgodny z ich potrzebami życiowymi. To jest znak, sygnał, że osoby, które postępują inaczej, nie będą od tej pory bezkarne, będą musiały liczyć się z konsekwencjami prawnymi.

Jednak ta batalia trwała 10 lat. Jak to wyglądało?

Zacznę od początku. Cała sprawa zaczęła się od mojej wizyty w sklepie 23 grudnia 2010 roku. Idę i widzę obrazy, które mrożą mi krew w żyłach. Żywe karpie wyjęte z basenu i wyłożone na ladzie w ażurowych skrzynkach. Ryby leżące tam przez bardzo długi czas, bo sprzedawcy pokazują je klientom.

A oczywiście klienci marudzą, a to za duża, a to za mała... Ryby są więc z powrotem wrzucane do skrzynek. Przebiera się w nich, jak w ziemniakach, są przerzucane. Te, które były wyjęte niedawno, są bardzo żywotne, skaczą, ruszają się, czasami upadają na podłogę. Te, które leżą przygniecione warstwami kolejnych ryb, już się nie ruszają. Jeśli wykazują oznaki życia, to szeroko otwierają pyszczki, duszą się. Widok dramatyczny.

Nikt nie zwraca na to uwagi. Kolejka stoi, ludzie robią świąteczne zakupy. Ryby są następnie ważone, pakowane do plastikowych reklamówek, jak ziemniaki, klienci płacą i wychodzą ze sklepu z szamoczącymi się w tych siatkach rybami. Taka sprzedaż działa się wtedy, tak jak i teraz, wszędzie na terenie Polski, zarówno w dużych sieciach handlowych, jak i w mniejszych sklepach, na targowiskach.

Co mogłam zrobić? Mogłam popłakać w rękaw i wyjść, ale spróbowałam czegoś innego. Zawołałam kierownika sklepu, chciałam go przekonać, żeby przeorganizował sprzedaż. Wróciłam tam następnego dnia, żeby zobaczyć czy coś się zmieniło. Okazało się oczywiście, że nic się nie zmieniło.

Wtedy postanowiłam działać. Proszę mi wierzyć, że to było strasznie stresujące. Stałam w tym sklepie przez dwie godziny, nagrywając filmiki. Byłam popychana, przeganiania, obśmiewana, wyzywana przez sprzedawców i przez kupujących. W końcu zostałam usunięta ze sklepu przez ochroniarzy.

Jednak się udało. Materiał dowodowy był na tyle dobry i mocny, że Sąd Najwyższy, a później także sąd, który wydał wyrok 2 grudnia, uznał, że jest absolutnie wystarczający. Widać było na nim, że te ryby były traktowane w sposób absolutnie niehumanitarny, powodujący ich cierpienie.

Do sklepu wezwałam patrol policji, pojawiła się również straż miejska. Później złożyłam skargę. Prokuratura dwukrotnie umarzała nasze skargi. Byłyśmy z tym cały czas same, my, czyli ja i Karolina Kuszlewicz, mecenas, która postanowiła pomóc mi pro bono. Miałyśmy przeciwko sobie aparat ścigania i aparat wymiaru sprawiedliwości.

I sieci sklepów...

Może sobie pani wyobrazić, że za tym stało i w dalszym ciągu stoi wielkie lobby. Przeszłyśmy całą drogę, bardzo pilnowałyśmy terminów składania skarg i zażaleń, ale miałyśmy jeszcze taką szansę, że mogłyśmy złożyć tzw. subsydiarny akt oskarżenia, czyli niezależny akt oskarżenia. Zdecydowałyśmy się na to, nie miałyśmy nic do stracenia. Udało się, sprawa weszła na wokandę.

Sąd I instancji, sąd rejonowy, wydał wyrok dla nas niekorzystny, więc odwołałyśmy się do sądu okręgowego. Kolejne lata, dni, godziny, to były przygotowania do tej sprawy. Naprawdę kosztowało to nas bardzo dużo czasu, energii, pracy, ale i emocji. Niestety wyrok sądu okręgowego również był dla nas niekorzystny. Nie chciały się panie wycofać?

Nie. Miałyśmy tę świadomość, że jeśli się uda – dałyśmy sobie 5 proc. szans na powodzenie – to będzie to wielka wygrana, wielki przełom. Niby mały krok, niby wyrok w jednej sprawie, sprzedaży w jednym sklepie, ale jednocześnie początek dużych zmian.

13 grudnia 2016 roku nawet nie poszłam na ogłoszenie wyroku. Wiedziałam, że będzie to dla mnie zbyt duże przeżycie, że będzie to mnie kosztowało zbyt dużo nerwów. Poszła tylko Karolina. Okazało się jednak, ku naszej ogromnej radości i zdumieniu, że SN skasował obydwa poprzednie wyroki, argumentując to tym, że zostały one wydane z rażącym naruszeniem prawa, szczegółowo uzasadniając, na czym to naruszenie prawa polegało.

Wszystkich zainteresowanych odsyłam do tego wyroku. Można go znaleźć, wpisując w wyszukiwarkę hasło: "wyrok Sądu Najwyższego z grudnia 2016 roku w sprawie karpiowej". W internecie jest też sporo jego omówień.

Ponieważ SN nie może wydać wyroku decydującego w tej konkretnej sprawie, po wyroku kasującym wróciła ona z powrotem do sądu rejonowego. Toczyła się tutaj od 2017 roku. Bałyśmy się, że ulegnie przedawnieniu, rozprawy były ciągle przekładane, ale jakimś cudem się udało.

Jaka była pani pierwsza reakcja po ogłoszeniu wyroku?

Popłakałyśmy się obie. Wzruszenie było niesamowite i tak naprawdę radość przyszła dopiero później, kiedy już ochłonęłyśmy. Przyszła świadomość tego, że ten wyrok może naprawdę dużo zmienić.

Wiemy, że jest to dopiero początek drogi, ale jest to też wyraźny sygnał dla wszystkich osób zaangażowanych w proces hodowli, obrotu rybami. To także sygnał dla klientów, dla organów ścigania i dla przedstawicieli organów sprawiedliwości.

Wskazuje kierunek, sposób, w jaki należy tego typu sprawy rozpatrywać i oceniać. Sąd rejonowy poszedł drogą wytyczoną przez SN w 2016 roku. Podziwiam panią sędzię, która wydała teraz wyrok, bardzo jej dziękuję. Wymagał on sporo odwagi, biorąc pod uwagę to, jak silne jest lobby karpiowe. Myślę, że dużo w tej sprawie musiało dziać się za kulisami. Być może były wywierane naciski.

Sprawy dotyczące praw zwierząt, ochrony zwierząt traktowane są u nas cały czas po macoszemu, z lekceważeniem. Prawnicy, którzy się nimi zajmują, często są postrzegani w taki sposób: "pani/pan od zwierzątek", czyli niepoważnie.

Wymagana jest duża zmiana w świadomości społecznej, ale ona już się dzieje i zauważamy to. Szczególnie cenne jest to, że młodzi ludzie myślą inaczej.

Przez tych 10 lat mimo wszystko sporo się zmieniło. Były choćby przedświąteczne bojkoty sklepów, które obchodziły się z karpiami w sposób targiczny.

Oczywiście. Ta sprawa też działała edukacyjnie, bo każdy wyrok był omawiany i odbijał się jakimś echem. Wiele organizacji pozarządowych również ma na sztandarach walkę o dobrostan karpi. Takich akcji i kampanii było i jest bardzo wiele.

Działanie wychowawcze przynosi rezultaty. Wiadomo, że ludzi starszego pokolenia, którzy mają utrwalone pewne przekonania, pewne zachowania, a nie mają głębszej wrażliwości, trudniej jest przekonać do zmiany.

Młodzi ludzie, którzy wychowali się w innych warunkach, chłoną to, co dzieje się na świecie, i mają umysły, a pewnie i serca, bardziej otwarte i gotowe do zmian.

Jest jeszcze wiele takich miejsc, gdzie można zobaczyć sceny, jak sprzed 10 lat?

Duże sieci muszą dbać o swój wizerunek. Jednak kto w mniejszych ośrodkach, w halach targowych, na bazarach słyszał o ochronie zwierząt? Kto się tym przejmuje? Nie ma komu interweniować.

Przykład idzie jednak z góry, więc wieści będą się rozchodzić. Powstaje również więcej organizacji lokalnych. Stajemy się społeczeństwem obywatelskim, które chce brać sprawy w swoje ręce, które uczy się, jak to robić.
Fot. Kamil Gozdan / Agencja Gazeta
Tak naprawdę było nam łatwiej nie interesować się tym, nie zastanawiać się nad cierpieniem zwierząt.

To jest bardzo powszechne zjawisko wypierania. Jeżeli coś jest niewygodne dla nas, jeżeli ktoś nam mówi, że to stworzenie cierpi, że czuje ból, że nasze postępowanie jest okrutne, to jest to dla nas problem.

Wymaga od nas pewnej umysłowej pracy, odwagi, przejścia procesu, zmiany. Dotarcia do tego, że być może postępujemy źle, więc nie jesteśmy tak wspaniali, jak o sobie myśleliśmy. Niektórzy nie chcą tego robić, wolą zamykać oczy, żeby nie dostrzegać problemu.

Wolą też ośmieszać osoby, które jednak głośno sprzeciwiają się takim praktykom?

To jest najłatwiejsze. Gandhi mówił, że najpierw będą nas ignorować, później będą się z nas śmiać, następnie z nami walczyć, ale na końcu zwyciężymy. Wiemy, że mamy rację. Nie ma znaczenia to, że pozostałe stworzenia są inaczej zbudowane, inaczej wyglądają niż my, żyją w innym środowisku.

Szczególnie odnosi się to do ryb. Ich środowisko jest dla nas zupełnie obce. Przeciętny człowiek nie ma żadnego pojęcia o rybach, o ich życiu, o ich biologii. Łatwiej jest nam uwierzyć w cierpienie psa czy kota, a nawet krowy i świni. To, że ryba nie krzyczy, nie znaczy, że nie cierpi.

Gdyby w miejscu karpi na stoiskach były inne zwierzęta, takie, których głosy możemy usłyszeć, to wszyscy uciekliby ze sklepu.

Sprzedawcy w sklepach, gdzie mamy do czynienia z cennym towarem, np. elektroniką, obchodzą się z nim z pietyzmem. Przedmioty są ostrożnie odkładane, przechowywane w odpowiednich warunkach.

Natomiast karpie traktowane są o wiele gorzej. To jest wiedza na poziomie przedszkolaka, że skoro ryba jest zwierzęciem wodnym i jej naturalnym środowiskiem jest woda, jej aparat oddechowy przystosowany jest do oddychania w wodzie, może pobierać tlen tylko tam.

Nie ma płuc, ma skrzela, więc poza środowiskiem wodnym dusi się, a jak się dusi, to cierpi. Karpie należą do grupy ryb, która nazywa się doskonałokostne. Ich aparat nerwowy jest zbliżony do aparatu nerwowego ssaków. Świetnie odbierają bodźce bólowe, przeżywają stres. Jest mnóstwo prac naukowych na ten temat.

W tej chwili żaden szanujący się naukowiec, osoba obracająca się w tej sferze, nie może zanegować tego, że te zwierzęta mają zdolność odczuwania bólu i do cierpienia. I ta wiedza zaczyna też docierać do szerszych kręgów społecznych.

Każdy człowiek ma inną wrażliwość i inną empatię, ale niezależnie od tego mamy prawo, mamy ustawę o ochronie zwierząt, która jest tak samo ważna, jak każda inna ustawa. Obejmuje opieką i ochroną wszystkie zwierzęta kręgowe, do których ryby bez wątpienia należą. Wszystkie zwierzęta są tak samo ważne.

Jak tłumaczyli się oskarżeni?

To też było bardzo przykre, bo ani razu na sali sądowej nie padły słowa, które wskazywałyby, że oni w jakikolwiek sposób poczuwają się do winy czy że w jakikolwiek sposób jest im przykro z tego powodu. Postawa była cały czas taka, że wszystko działo się w jak najlepszym porządku, zgodnie z przepisami, z zarządzeniami. Padło też wiele kłamstw.

Bo oskarżeni byli sprzedawcy i kierownik sklepu, a nie sieć?

Nie mogłyśmy oskarżyć sieci. Materiał dowodowy dotyczył tej konkretniej sprzedaży, w tym konkretnym sklepie. Oczywiście padają zarzuty, że wyrok dotyczy osób, które są najmniej winne, ale pamiętajmy o tym, że za tymi osobami stoi właśnie ta duża sieć, więc był to sygnał, że taki sposób sprzedaży będzie penalizowany i że trzeba go zmienić. Jak widzimy, wiele sklepów wycofuje się z takiego działania i ten proces będzie postępował coraz szybciej.

Ci mężczyźni mogą się odwołać?

Tak. Wyrok jest nieprawomocny, więc oskarżeni mogą się odwołać. Choć ta sprawa prawdopodobnie ulegnie przedawnieniu. Dla nas jednak bardzo ważne jest to, że wyrok zapadł i że ma on ogromne znaczenie edukacyjne, wychowawcze i że będzie działał.

Czytaj także:

Wigilia bez karpia? Ta wegańska "ryba" smakuje podobnie... i nie trzeba jej zabijać

Widzicie to zdjęcie? Tak się kończy tylko podróż karpia do marketu. Nikt nie mówi o tym, co się dzieje wcześniej