Cofam to, co mówiłam. Grałam 15 godzin w Cyberpunka 2077 i chcę więcej

Zuzanna Tomaszewicz
Przyznam bez bicia, że nie miałam żadnych oczekiwań wobec Cyberpunka 2077. Powiem wręcz, że z przymrużeniem oka patrzyłam na kolejne żółte grafiki odwlekające premierę gry. Zapowiedziano ją już osiem lat temu, a ja tylko czekałam na moment, w którym cały ten hypetrain w końcu się wykolei. Tylko Johnny Silverhand wie, jak bardzo się myliłam.
Cyberpunk 2077 ma bugi, ale to wciąż bardzo dobra gra. Fot. kadr z "Cyberpunk 2077"
Czytaj także: To najważniejsza gra RPG po "Cyberpunku 2077"? Grałam w nową część legendarnego "Baldur's Gate'a"

To nie jest miasto dla dobrych ludzi

"Śmierć w chwale czy żywot spokojnego człowieka? Przemyśl to" ­- zwrócił się do mojej postaci jeden z bohaterów, a jego słowa dudnią mi w uszach za każdym razem, gdy muszę podjąć coraz to ważniejszą decyzję w grze. I tak właśnie wygląda życie w 2077 roku. Mieszkańcy miasta na każdym kroku przypominają mi o tym, że z Night City nie ma drogi powrotu.

Swoją przygodę rozpoczęła jako Nomad, czyli - mówiąc przejrzyściej - jako outsider. Wybranie tej ścieżki życiowej (mamy ich łącznie trzy) jest najlepszym rozwiązaniem, jeśli chcemy poznawać Night City razem ze swoją postacią.


Już na samym wstępie poczułam się poniekąd tak, jakbym znowu wróciła do grania wiedźminem. "Nie chcemy tu takich jak ty" - powiedział do mojej V pewien szeryf. I tym tekstem można w skrócie podsumować granie Nomadem. Jego obecność w świecie nie bez powodu przypomina mi Geralta z Rivii, na którego - czy to na wsi czy w mieście - patrzono wilkiem.

W Night City ciężko jest być po prostu "dobrym". To miasto zjada swoich mieszkańców, a następnie ich wypluwa, czego zresztą doświadczamy na własnej skórze. Tutaj rzadko kiedy dobre uczynki są nagradzanie. W podzięce za uratowanie komuś życia możemy co najwyżej usłyszeć siarczyste "sp*erdalaj", a to i tak w brutalnym świecie Cyberpunka jeden z milszych gestów wdzięczności.

Im dalej w las, tym bardziej testowane jest nasze człowieczeństwo. W boleśnie przytłaczającym Night City łatwo jest się zatracić (i zgubić). Sama planowałam przejść grę nie zabijając nikogo (w końcu CD Projekt RED informował, że taka opcja będzie możliwa), ale bycie pacyfistą w cyberpunkowej rzeczywistości jest dla mnie zwyczajnie awykonalne.
Fot. kadr z Cyberpunka 2077
Czy w 2077 roku żyją sami źli ludzie? Wszystko zależy od tego, jak definiujemy "dobrego człowieka". W grze od Redów znajdziemy bohaterów, którzy zostaną z nami na bardzo długo. Taką postacią jest chociażby Jackie Welles, czyli nasz partner w "zbrodni". Nie będę owijać w bawełnę - to typ osoby, z którą spokojnie mogłabym pójść w prawdziwym życiu na piwo.

Z ulgą napiszę więc, że bohaterom gry nie brakuje głębi. Jej poziom oceniam na "wiedźminowski".

Zgliczowany świat

Do grania w Cyberpunk 2077 zasiadłam po kilku godzinach od jego premiery. W sieci roiło się już od nagrań przedstawiających znikających NPC-ów, bohaterów ustawionych w T-pose oraz samochodów "zjadanych" przez jezdnię. Przez chwilę myślałam nawet, że oglądam glitche z Obliviona lub Skyrima. Gier Bethesdy, które powstały kolejno w 2006 i 2011 roku.

Gdy odpaliłam nowy tytuł Redów na swoim komputerze PC (procesor Ryzen 2700x, karta graficzna Sapphire Radeon RX 5600 XT) nieco się zdziwiłam. W ciągu kilkunastu godzin gry byłam świadkiem raptem trzech, być może czterech, bugów.

Za jednym razem któryś z mieszkańców Night City przez chwilę szedł w powietrzu, za drugim razem wszystkie przedmioty w pomieszczeniu zaczęły żyć własnym życiem. Wyglądało to tak, jakbym przed chwilą wrzuciła tam granat. A wcale tego nie zrobiłam!

Problemem z pewnością jest optymalizacja gry. Mam ją na dysku SSD, a mimo wszystko czas doczytywania tekstur (luster, postaci, samochodów) jest wyjątkowo długi. Rozumiem, że dla części graczy te elementy rozgrywki są na tyle istotne, iż decydują o odłożeniu gry "na półkę", ale w moim przypadku jest kompletnie na odwrót.
Fot. kadr z Cyberpunka 2077
"Wiedźmin 3: Dziki Gon" w dniu premiery również miał problem z licznymi błędami. Taki stan wydaje się być normą w branży gier, a w szczególności przy produkcji tytułów AAA. "Assassin's Creed: Valhalla" wyszedł stosunkowo niedawno, a podzielał podobne problemy.

Reklama sex shopu? Nie, to tylko reklama napoju

Night City jest niczym komiksowe miasto grzechu. Jedni je pokochają, inni znienawidzą. Powód może być jeden. Świat w Cyberpunku 2077 jest na wskroś zseksualizowany. Gdzie nie pójdziemy, tam natkniemy się na reklamy, które potencjalnie nie powinny mieć wydźwięku erotycznego, ale które - koniec końców - takowy mają. Na ulicy od czasu do czasu natkniemy się też na dildosy.

Po części rozumiem argumenty, że "taki mamy klimat", taka jest cyberpunkowa konwencja, a seks jest pożywką dla kapitalizmu, ale poziom uprzedmiotowienia postaci w grze (dotyczący głównie ciskobiet i osób transpłciowych) nie jest akceptowalny.

Grafika z nagim mężczyzną i głową kobiety na jego kroczu; reklamy programu telewizyjnego "Watson Whore" z wypinającą się do widza kobietą; plakat reklamujący napój energetyczny z hasłem "Mix it Up", na którym widzimy postać z kobiecymi rysami twarzy i z odznaczającym się na jej stroju wzwodem - takie właśnie "kwiatki" zobaczymy w Night City.
Fot. kadr z Cyberpunka 2077

Ukłony dla pracowników

We wrześniu bieżącego roku znany dziennikarz gamingowy Jason Schreier nagłośnił sprawę crunchu, do którego doszło w CDP RED na miesiąc przed planowaną premierą gry. Sytuacja w sieci wymknęła się spod kontroli do tego stopnia, że internauci zaczęli wysyłać pracownikom firmy groźby śmierci. Wszystko dlatego, że znowu opóźniono wydanie gry.

Być może w przyszłości odejdziemy od postrzegania crunchu jako konieczności przy procesie tworzenia gier. Być może w przyszłości gracze zrozumieją, że za każdą grą stoją zwykli ludzie. W każdym razie Cyberpunk 2077 to tytuł, który zdał test na PC i wcale nie przejechał się na własnym hypetrainie.

Czytaj także: Przeklęty crunch: przez to zjawisko wielu programistów znienawidziło tworzenie gier