Statyści opowiedzieli o "Sylwestrze Marzeń" TVP. "Zostaliśmy potraktowani jak bydło"

Bartosz Godziński
TVP tradycyjnie powitało Nowy Rok podczas "Sylwestra Marzeń". Pomimo pandemii i zakazów, na imprezie w Ostródzie "bawiło się" kilkaset osób. To statyści, którzy zostali zatrudnieni do wcielenia się w rolę publiczności. "Wyborczej" opowiedzieli o fatalnych warunkach zapewnionych przez organizatorów.
Sylwester Marzeń to oczko w głowie szefa TVP Jacka Kurskiego Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Gazeta
Prezes TVP Jacek Kurski chwalił się, że to "największa impreza taneczna w Europie" i cieszyła się podczas sylwestrowej nocy największą popularnością. "Sylwester Marzeń z Dwójką" tym samym pokonał konkurencję, czyli "Sylwestrową Moc Przebojów" Polsatu. Pojawiły się jednak zarzuty dotyczące publiczności na imprezie TVP.

Czytaj też: Kurski w rozmowie z Holecką podsumował "Sylwestra Marzeń". "Czysty PRL"

– Tancerze byli zarówno na scenie jak i na widowni. Na scenie byli zawodowi tancerze, którzy mieli przećwiczone układy choreograficzne, natomiast na widowni byli tancerze-amatorzy, ale ćwiczący w szkółkach. Wszyscy byli w pracy. (...)Wszyscy byli przebadani na covid – wyjaśnił Jacek Kurski.


"Wyborcza" dotarła do tancerzy z publiki. Twierdzą, że zgłosili się, bo liczyli na dobrą zabawę i zarobek. Dostali 500 zł na rękę - zostali zrekrutowani przez agencje na zlecenie TVP. Niektórzy żałują, że się zgłosili. Choć sama impreza była dobra, to narzekają na organizację.

Podróż zaczęła się z opóźnieniem, część osób w autobusie nakręcała się na imprezę alkoholem, ale... nie było postojów. Z toalety mogli skorzystać dopiero w Ostródzie. Wejść do amfiteatru można było tylko przez jedną bramkę, ustawiła się długa kolejka. Tancerze musieli czekać około 3 godziny na chłodzie. – Musieliśmy stać na swoim miejscu i nie wolno go było opuścić nawet, żeby wyjść do ubikacji – mówiła jedna z tancerek.
Tancerka z Warszawy

Nasz opiekun zniknął. Widziałam go tylko dwa razy: przy bramce i wydawaniu posiłków. Nie było się do kogo zgłosić w sprawach organizacyjnych i wiem, że dla wielu osób był, mówiąc delikatnie, niemiły. Musieliśmy sami wszystkiego się dowiadywać. Nie można było odpocząć, bo wtedy stawka miała być obniżana o połowę. Byliśmy traktowani bardziej jak rzeczy i przedmioty niż ludzie, którzy mają swoje uczucia i potrzeby.

Uczestnicy "Sylwestra Marzeń" dostali zimny obiad, a przez całą noc nie doczekali się ciepłych napojów. Nie było też gdzie się ogrzać. – Kto mógł, tłoczył się na schodach do ubikacji, bo tylko tam było ciepło – powiedziała statystka.

– O ile ludzie Agustina Egurroli mieli opiekunów, to my zostaliśmy pozostawieni praktycznie sami sobie, a reprezentant firmy był zwykle nieobecny, a kiedy już się zjawiał, to traktował nas, jakbyśmy nie byli ludźmi. Myślałam, że to będzie fajna rozrywka. Lubię tańczyć, chciałam miło spędzić czas. Okazało się, że zostaliśmy potraktowani jak bydło. Gdybym wiedziała, jak to będzie wyglądało, to bym na tego sylwestra w ogóle nie jechała – dodała.

"Wyborcza" napisała w tej sprawie mail do TVP. Biuro prasowe nie ma sobie nic do zarzucenia i obwiniło podwykonawcę, który zatrudnił tancerzy. "Niektóre z tych osób, pomimo tego, że były wtedy w pracy, spożywały alkohol. Telewizja Polska w trosce o bezpieczeństwo pozostałych tancerzy i artystów przeprowadziła dodatkowe kontrole, w wyniku których kilka osób nie zostało wpuszczonych na obiekt amfiteatru" – czytamy w odpowiedzi. Agencja odpowiedzialna za tancerzy nie skomentowała sprawy.

Czytaj też: "TVP na 'Sylwestra Marzeń' wymyśliło sobie artystę". Kuriozalna wpadka publicznego nadawcy

źródło: wyborcza.pl