Gdy mamusia wyzywa od "grubych świń". Tak Polki niszczą swoje córki

Helena Łygas
Niechęć do własnego ciała można wyssać z mlekiem matki, wiecznie niezadowolonej z tego jak wygląda. Można też nabawić się jej nieco później. Kochana mamusia w dobrej wierze wypomina dodatkowe kilogramy, dokładki, czasem straszy albo wyzywa. Tyle mówimy o ciałopozytywności, ale rzadko kiedy zauważamy się, że największą i często pierwszą body shamerką w życiu kobiety jest jej własna matka.
Body shaming, czyli zawstydzanie ze względu na wygląd przyjmuje różne postaci fot. Unsplash / Monika Kozub



Co (to jest)? Body shaming. Czego (nie potrafimy się pozbyć)? Body shamingu. Czemu (przyglądamy się)? Body shamingowi. Termin odmieniany przez wszystkie przypadki zrobił zawrotną karierę.

W ostatnich latach oskarżano o niego już kobiece magazyny, reklamy, filtry na Instagramie, projektantów mody, branżę porno, sieciówki. Tymczasem dla wielu kobiet zawstydzanie ze względu na to, jak wyglądają, zaczyna się zupełnie gdzie indziej. W miejscu, które powinno być bezpiecznym schronieniem.

Wstyd z dziada pradziada


Magda z dzieciństwa pamięta tylko jeden komunikat na temat swojego wyglądu: "nawet ładna, ale gruba". Choć jej babcia i mama często się sprzeczały, tutaj akurat były zgodne. Tyle że Magda gruba nie była. Rozmiar "plus size" zaczęła nosić dopiero po trzydziestce – o ile założymy, że tak właśnie powinno się nazywać rozmiar statystycznej Polki.

– Dla mojej mamy krytykowanie wyglądu mojego i mojej siostry jest czymś naturalnym. Moja babcia, a jej matka, robi jej podobne uwagi do dziś. Taki zaklęty krąg pokoleniowy. Mama nie czuje, że coś w jej postawie jest nie tak, bo sama myśli o sobie źle. Nie przychodzi jej do głowy, że można akceptować to, jak się wygląda. Kobieta, która nie lubi swojego ciała, powinna iść na terapię, jeśli rodzi się jej córka. Inaczej skrzywdzi ją nawet, jeśli nie będzie nic mówiła. Wystarczy, że będzie krytykowała siebie.

Ulubione teksty mamy Magda pamięta do dziś: "Ale jesteś nabita", "Czemu wszystko jest w tobie takie wielkie?", "Jeśli nie schudniesz, zawsze będziesz brzydka", "Nie jedz już", "Obciągnij bluzkę, bo widać, jaki masz tyłek". Nawet stwierdzenie, że jest "dość ładna" miało swoje obostrzenia. Zdaniem mamy w twarzy Magdy usta i oczy były za duże.

Magda od dziecka miała masywne uda, z dojrzewaniem doszły jeszcze szerokie biodra. Potem zaczęły się zaburzenia odżywiania. Im bardziej była krytykowana, tym częściej zajadała stres, bywało, że podkradała się do lodówki w nocy, żeby mama nie widziała.

Co "grubaska" nosić powinna


Każde wejście do pokoju wiązało się z krytyką jej wyglądu. Jeśli akurat nie figury, to włosów albo tego, w co Magda była ubrana. Najczęściej nie w to, co "taka grubaska" nosić powinna. Obrywało się i młodszej o kilka lat siostrze. Ona dla odmiany słyszała, że nie da się na nią patrzeć, bo jest za chuda. Jednak gdy brała dokładki, mama i babcia łapały się za głowy i biadoliły, że przytyje i nikt jej nie zechce.

Jakoś na studiach Magda poszła na terapię. Chciała poradzić sobie z nawracającą depresją. Przy okazji zdała sobie sprawę, że przez lata nienawidziła swojego ciała, a napady kompulsywnego jedzenia były czymś więcej niż efektem "słabej woli". Ktoś, kto ma słabą wolę, prędzej kupi sobie czekoladę, niż rzuci się o 4 w nocy na niesmaczny bochenek czerstwego chleba, żeby poradzić sobie z niepokojem.

– Czułam się ze sobą trochę lepiej i zaczęłam odpowiadać na każdy komentarz tego typu i prosić mamę, żeby dała mi spokój. Wcześniej tak naprawdę się z nią zgadzałam. Też myślałam, że nie mam prawa jeść ciasta, bo mam szerokie biodra i że wyglądam ohydnie. Czasem mama wolała mnie nie atakować, żeby uniknąć awantury – opowiada Magda.

Teraz zamiast "ale jesteś nabita" słyszy, że powinna jeść zdrowiej. Wie, że chodzi o to samo, ale wydźwięk jest jednak inny. Babcia dała jej spokój na dobre. Szkoda tylko, że doprowadziła do tego nie terapia czy bojowe nastawienie, ale epizod ciężkiej depresji sprzed kilku lat. Dopiero widok dorosłego już dziecka w stanie rozsypki psychicznej sprawił, że mama odpuściła.

Magdzie trudno powiedzieć, czy chodziło o poczucie winy, lęk czy po prostu mama doszła do wniosku, że starsza córka jest zbyt wrażliwa na docinki. Jej siostra nadal słyszy, że wygląda jak "kij od szczotki". – Przytyłam w pandemii i noszę teraz rozmiar 44, największy z dotychczasowych, ale chyba nigdy bardziej się nie akceptowałam. Pomogła terapia, przyjaciółki, ale też ruch body positive. Czasem żal mi mamy, bo wiem, że ona myśli o sobie tylko w jednej kategorii: gruba i brzydka. Nie może myśleć inaczej, skoro słyszała to pół życia od własnej matki. To nie jest pokolenie, które pójdzie do psychologa pracować nad czymś takim jak "lubienie siebie". Dla nich to problem z kosmosu. Dla mnie podstawa bycia względnie szczęśliwą.

Aleksandra Piotrowska
psychlożka dziecięca

Dziewczynki w okresie dojrzewania mają przeważnie niską samoocenę, a na domiar są skupione na swoim wyglądzie. Nałożenie na to krytyki ze strony matki – nawet jeśli wydaje się jej, że konstruktywna krytyka – utwierdza nastolatkę w przekonaniu, że jest beznadziejna, skoro nawet jej mama to widzi. Dodatkowo buduje przeświadczenie, że wartość człowieka zależy od jego atrakcyjności fizycznej. To, co jako dzieci słyszeliśmy na swój temat od innych, a już zwłaszcza od rodziców, kształtuje sposób, w jak będziemy postrzegali się w przyszłości. W wielu przypadkach osoby, które były mocno krytykowane w domu, potrzebują gruntownej terapii.



Na tegoroczną Wigilię Magda założyła obcisłą sukienkę przed kolano. Mama krzywiła się znad śledzia. W końcu wymyśliła, jak skomentować strój córki. "Za duży dekolt" – zawyrokowała i powtarzała już do końca kolacji.

– Czułam się zajebiście. I nie chodziło o wygląd, ale o to, że odważyłam się przy mamie.

Mężczyźni wolą (chude) blondynki


Jak by nie patrzeć, z domu wyniosłam przekonanie, że uroda liczy się mniej niż niezależność, zainteresowania, ambicje i pracowitość – tłumaczy mamę Iwona.

Ale oprócz tego, z domu wyniosła też przekonanie, że jest brzydka, więc musi nadrabiać na innych polach, żeby zasłużyć na akceptację. Wartości to jedno, ale to jak patrzą na ciebie ludzie to coś zupełnie innego.

– W soboty rano na TVP 2 leciały stare amerykańskie filmy. Oglądałam z rodzicami "Mężczyźni wolą blondynki". Pamiętam, że porównywałam Marilyn Monroe ze swoją lalką Barbie. Uznałam, że ta pierwsza jest ładniejsza i postanowiłam zostać aktorką. Mama powiedziała, że aktorki muszą być piękne, więc raczej mi się nie uda. Miałam wtedy pięć lat.

Pozostali dorośli postrzegali Iwonę inaczej. Surowi dziadkowie radzili wozić ją na castingi, bo takie ładne i gadatliwe dziecko na pewno znajdzie angaż w telewizji. Szkoda tylko, że fałszuje, mogłaby wystąpić w "Od przedszkola do Opola" – dodawali. Przedszkolanki dawały jej główne role w przedstawieniach, typowały do wręczania kwiatów radnym. W podstawówce koledzy wybrali ją nawet "miss III a" z okazji święta wiosny. Ale mamusi? Mamusi się nie podobała.

Aleksandra Piotrowska
psycholożka dziecięca

Za surowym ocenianiem figury dorastającej dziewczyny, stoi tak naprawdę nie tyle troska, co zinternalizowanie modelu kobiecości propagowanego w mediach. To wzorzec, któremu dziecko powinno sprostać. Na to nakłada się przekonanie, że "dzieci świadczą o nas". Krytyka wyglądu dotyka w pierwszej kolejności córek, bo żyjemy w społeczeństwie, w którym uroda jest uznawana za zasób określający powodzenie życiowe kobiety. Mamy zakodowane określone normy kulturowe – syn ma być w pierwszej kolejności mądry, a córka – ładna.



– W wieku 12 lat miałam pucułowatą twarz, stożkowate cycki i nieproporcjonalnie duży tyłek. Do tego długie, patykowate kończyny. Wstydziłam się tego, jak wyglądałam. Mama pocieszała, że i tak najbardziej liczy się, żebym była chuda. Tłumaczyła, że sama nie jest najładniejsza, ale dzięki szczupłej sylwetce sprawia wrażenie atrakcyjnej. Mówiła, że i tak mam szczęście, bo w porównaniu do niej mam mały nos i włosy "lepszej jakości", a to drugie już się nie zmieni. Z nosem nigdy nie wiadomo.

600 kcal na 24 h


Iwona, jak wiele nastolatek, przytyła na przełomie gimnazjum i liceum. Była mniej więcej po środku prawidłowej wagi w skali BMI, ale postanowiła przejść na dietę. Po wakacjach miała iść do nowej szkoły, gdzie nie znała nikogo. Chciała schudnąć, żeby nie robić złego wrażenia na nowych kolegach i koleżankach.

Dostępu do internetu jeszcze nie miała, ale na podstawie wypożyczonego z biblioteki podręcznika dietetyki z lat 70. wyliczyła, że aby schudnąć do września tyle, ile chciała, powinna jeść nie więcej niż 600 kalorii dziennie.

Mama nie znała szczegółów, ale cieszyła się, że Iwona zaczęła o siebie dbać. 16-latka zrzuciła w dwa miesiące 9 kilo. Przeważnie czuła się tak zmęczona, że spała, albo leżała. No ale przynajmniej miała czas na czytanie. Mamusia zawsze uważała, że to ważniejsze niż wygląd.

Czytaj także: Anna Lewandowska cię wkurzyła? Tych 7 polskich, ciałopozytywnych kont na Instagramie warto znać

– Na jesieni dopadł mnie efekt jo-jo. Wszystkie ciuchy zrobiły się zbyt obcisłe. W szkole bałam się, że gdy wstanę do odpowiedzi, wszyscy zobaczą wylewające się ze spodni boczki. Nie chciałam mówić mamie, że potrzebuję nowych ubrań, żeby nie zauważyła, że tyle utyłam.

Tuż przed osiemnastymi urodzinami Iwona zakochuje się po raz pierwszy. Jest tak rozemocjonowana, że ma wrażenie, że nie chodzi, a unosi się nad chodnikiem. "Takie prosię nie ma prawa się tak czuć" – myśli. I znów przechodzi na dietę.

Tym razem nie liczy kalorii. Rano pije czarną kawę bez cukru. Na długiej przerwie je kanapkę (ciemny chleb bez masła, chuda wędlina, bo ser za tłusty, warzywa). Po lekcjach zupa, najlepiej sam płyn, no chyba, że jej chłopak akurat nalega na pizzę. Nie chce wyjść na dziewczynę, z którą nie można nigdzie iść, bo się odchudza. Rok później wybiera sukienkę na studniówkę. Mama jest tak zadowolona z figury córki, że nie żałuje pieniędzy. Iwona ma 172 wzrostu i waży 54 kilo, to juz niedowaga. Kilka koleżanek sugeruje jej, że powinna przytyć. Mamusia mówi: pięknie wyglądasz, przy takich biodrach nie możesz ważyć więcej, one ci zazdroszczą.

– Są kobiety, które jedzą, co chcą i nie tyją. Ja do nich nie należę. Żeby trzymać wagę w dolnej granicy BMI muszę się głodzić. Przed maturą przytyłam, bo nie byłam w stanie odchudzać się i uczyć jednocześnie.

Dla Iwony każde zaokrąglenie nadal jest "obleśną fałdą". Czymś do likwidacji, która z wiekiem coraz rzadziej się powodzi.

Czytaj także: Seksuolog o covidowym seksie Polaków. "Skutek pandemii? Ciąże w rozpadających się związkach"

10 lat temu nie mogła na siebie patrzeć, więc unikała zdjęć, ale nie do końca wyszło. Co jakiś czas przy porządkach znajduje album z tamtego okresu i za każdym razem jest jej tak cholernie przykro, że ma ochotę się rozpłakać.

Dziewczyna ze zdjęć jest tak strasznie niezadowolona z siebie, że widać to w wyrazie jej twarzy a jeszcze bardziej po tym, jak kuli się w sobie. Iwona dałaby wszystko, żeby tak teraz wyglądać.

– Czasem myślę, że może warto byłoby jednak zacisnąć zęby i pogodzić się z tym, że muszę być na diecie już do końca życia. Odmawiałabym sobie w końcu tylko jedzenia.

Iwona ma całą listę rzeczy, których nie robi ze względu na to, że nie jest wystarczająco szczupła. Na wakacjach nie poszła ze znajomymi na imprezę nad basenem, bo nie wyobrażała sobie poznawać nowych ludzi mając na sobie kostium kąpielowy. Od kilka lat nie uprawia seksu, gdy jest widno ani przy zapalonym świetle. Nawet w największe upały nie nosi szortów. Kiedy w towarzystwie siada na kanapie, pilnuje, żeby stawiać stop na czubkach palców, bo w ten sposób uda wyglądają na szczuplejsze.

Mama przestała komentować jej figurę dopiero, gdy po pięćdziesiątce sama zaczęła tyć. Kiedyś nosiła rozmiar 34, a Iwona 36. Teraz mama ledwo mieści się w 42, ale jej córka nosi 40. Mamusia mówi, że Iwona jest bardzo zgrabna.

Taką obrzydliwą córkę urodziłam


Lipiec 2013: 16 lat, 167 cm wzrostu, 55 kg. Gdy rodzice rozwiedli się osiem lat temu, Małgosia i jej brat zostali z mamą. Zmieniło się jednak nie tylko to, że tata się wyniósł, ale i mama. Żeby uniknąć jej napadów wściekłości, z czasem zaczęli jej unikać. W w trzypokojowym mieszkaniu nie było to łatwe, a już zwłaszcza w wakacje.

– Był lipiec, wstałam i poszłam zrobić sobie śniadanie. Miałam na sobie spodnie od pidżamy i krótką koszulkę. Kilka minut później w progu stanęła mama. Zaczęła wrzeszczeć, że wyglądam obrzydliwie i że mam zejść jej z oczu. Nigdy wcześniej nie usłyszałam czegoś takiego. Głupio zapytałam, co ją obrzydziło, czy chodzi jej o to, że mam goły brzuch. Powiedziała tylko, że mam sobie iść.

Sierpień upłynął spokojnie, a potem Gosia wróciła do szkoły. Zazwyczaj nie wstawała dość wcześnie, żeby zrobić sobie coś na drugie śniadanie, bo zajęcia w klasie o profilu wojskowym zaczynały się o 7. Jadła dopiero, gdy wracała do domu.

– Po lekcjach byłam tak głodna, że nakładałam sobie większe porcje niż zazwyczaj. Jeśli mama mnie na tym przyłapała, mówiła, że obżeram się jak prosię, więc wkrótce będę wyglądała jak prosię.
fot. Unsplash / Monika Kozub
Tuż przed 18. urodzinami Gosia zaczęła brać tabletki antykoncepcyjne i przybrała na wadze. Mimo że w szkole codziennie ćwiczyli na poligonie i mieli musztry, a mama wiedziała od lekarza, że Gosia tyje od hormonów, a jej organizm magazynuje wodę, kazała jej ćwiczyć więcej.

– Trzy razy w tygodniu robiłam godzinne treningi z YouTuba, ale niewiele pomagało. Jeśli był u nas ktoś z rodziny albo znajomi, mama żartowała z tego, jak wyglądam i nie pozwalała mi jeść niektórych rzeczy. Kiedy byłyśmy same, obrażała się, że nie chcę, żeby polewała mi ziemniaki tłuszczem. Mówiła, że ona tak je i może zachować figurę, a jest ode mnie 20 lat starsza – opowiada Gosia.

Aleksandra Piotrowska
psycholożka dziecięca

Krytykowanie wyglądu dorastającego dziecka wyrządza mu krzywdę. Czy to przemoc psychiczna? Zależy. Możemy o niej mówić wtedy, gdy ranimy drugą osobę intencjonalnie. Jeśli córka jasno komunikuje, że słowa matki sprawiają jej przykrość, ale nadal jest krytykowana ze względu na to, jak wygląda, to owszem, mamy do czynienia z przemocą psychiczną.



Coraz więcej czasu spędzała u swojego chłopaka. Kiedyś niewiele myśląc, rzuciła przy stole jeden z tekstów na swój temat zasłyszany w domu. Wszystkich zatkało. Mama chłopaka zaczęła tłumaczyć jej, że wcale nie jest gruba, a nawet gdyby była, to nie usprawiedliwia zwracania się do niej w taki sposób.

Włączył się i chłopak. Powiedział, że nigdy nawet nie pomyślałby niczego podobnego na jej temat, że strasznie mu się podoba i że ją kocha. Gosia nic wtedy nie odpowiedziała. Ze wszystkich sił usiłowała się nie rozpłakać.

– Może to i głupie, ale myślę, że to był w pewnym sensie punkt zwrotny. Po raz pierwszy w życiu usłyszałam, że to jak wyglądam jest w porządku. Zaczęłam bardziej otwierać się przed chłopakiem, rozmawiać więcej z jego rodzicami. Doszło do mnie, że to jak traktuje mnie mama, nie jest w porządku. Chciałam wytłumaczyć jej, że mnie rani, ale stwierdziła, że w głowie mi się poprzewracało. Potem namawiałam, żebyśmy poszły na terapię rodzinną. Zaczęła wrzeszczeć, że chcę zrobić z niej wariatkę i zamknąć ją w psychiatryku.

Niedawno Gosia wyniosła się z domu. Jeszcze się uczy i nie stać jej na wynajęcie własnego mieszkania, ale woli spać w jednym pokoju z babcią, niż wciąż walczyć z mamą. Tuż przed wyprowadzką zmieniła taktykę.

– Kiedy mama krytykowała mój wygląd, odpowiadałam, żeby spojrzała na siebie. Bo mama jest bardzo chuda, ale też bardzo zaniedbana. Nie znosiłam mówić jej takich rzeczy, ale czasem dawała mi potem spokój.

Styczeń 2021: Gosia ma 23 lat, 167 cm wzrostu, i waży 65 kg. Podoba się jej, jak wygląda. Prosi, żebym koniecznie napisała w artykule, że body shaming to przemoc psychiczna. Ona sama długo wzbraniała się przed nazywaniem rzeczy po imieniu. Przecież nie słyszała od mamy, że jest beznadziejna, tylko że obrzydliwie wygląda. Z miłości i dla jej własnego dobra.


Chcesz podzielić się historią albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl