Ruszają castingi do nowego programu. W 2021 za "przegrywów" mają robić programiści

Helena Łygas
Ona – piękna, młoda, próżna i (w domyśle) głupia. On – wybitny umysł po prestiżowej uczelni, za to nieszczególnej prezencji i bez doświadczenia z kobietami. Tak mniej więcej można streścić zawiązanie akcji programu "Beauty and the Geek", bodajże najmocniej żerującego na stereotypach reality show w historii telewizji. Właśnie ruszyły castingi do polskiej edycji programu, gdzie w roli "kujonów i frajerów" produkcja ma zamiar obsadzić jedną z najlepiej zarabiających grup zawodowych w Polsce.
Ruszyły castingi do polskiej edycji "Beauty and the Geek" fot. kadr z filmu "Zemsta frajerów" (1984)


Pracownik Endemol Shine Polska, który wrzucał informację o castingu do programu "Beauty and the Geek" na grupy z pracą dla informatyków, chyba nie do końca wiedział, jak to się skończy.


Post zachęcający programistów, ludzi nauki, pracowników start-upów i gamerów do "przeżycia przygody życia i wygrania dużych pieniędzy" w oka mgnieniu wylądował na kilkunastu fanpage’ach, przeważnie prześmiewczych. Był też ostro krytykowany na grupach.

Pan pozna panią


Oto największy producent telewizyjny w kraju stojący za takimi formatami jak "Twoja twarz brzmi znajomo" Polsatu czy "Master Chef" TVN-u zaczyna rekrutację panów "odnoszących sukcesy w swoich dziedzinach, którzy chcieliby zaimponować zdobytą wiedzą pięknym kobietom".

Co muszą mieć panie? Ano urodę i młodość (kategoria wiekowa, ustalona tylko dla kobiet to 18-25). Szokujące? Bez przesady, programy rozrywkowe rządzą się swoimi zasadami, a jedną z nich bywa wyjściowe wrzucenie uczestników do jakiejś kategorii.

Tyle że kategorie w "Beauty and the Geek" znacznie wykraczają poza starą jak świat parę "odnoszący sukcesy mężczyzna i piękna kobieta" (Książę i Kopciuszek), jak można by wnioskować po oficjalnym ogłoszeniu na stronie Endemol Shine.
Ogłoszenie Endemol Shine Polska o castingu do programu "Beauty and the Geek"fot. Facebook (zrzut ekranu)
Pierwszą wersję programu wyprodukował w 2005 roku Ashton Kutcher z dwójką koproducentów. W luksusowej willi zamieszkało siedem par utworzonych z "pięknej" i "kujona". Wśród dziewczyn znalazła się przedstawicielki takich zawodów jak: modelka bielizny, cheerleaderka, kelnerka czy aspirująca celebrytka. Prowadzący powitał je słowami: "łączą was dwie rzeczy – jesteście piękne i żadna z was nie wie, jak to jest dostać 1600 punktów na egzaminie SAT (maksymalny wynik na amerykańskim odpowiedniku matury – przyp. red.)"

Wśród chłopaków był student medycyny robiący specjalizację z neurologii, programista, pianista, ale i faceci charakteryzowani przez producentów hasłami takimi jak "całował się trzy razy" czy "nigdy nie był na randce".
Taki tam amerykański film dla nastolatek w wersji reality show, gdzie ktoś zapomniał o baseballistach, więc sparował drużynę cheerleaderek z postaciami stereotypowych "frajerów". I tu pojawia się pierwszy problem. Kategoria "frajerów" z amerykańskiego liceum to nie jest puzzel, który pasuje do rzeczywistości, nawet tej licealnej.

IT casting couch


Ogłoszenie o castingu do programu wrzucono na grupę skupiającą osoby pracujące w branży, w której zwykły specjalista zarabia co do zasady więcej niż menadżer średniego szczebla w innych sektorach. O pomysł na reality show zapytałam więc wymarzonych uczestników programu Endemol Shine – programistów.

Tomek jest tuż przed 30., w związku. Dobre liceum, studia informatyczne na publicznej uczelni, gdzie na jedno miejsce było kilkudziesięciu kandydatów. Już w pierwszej pracy jego pensja przekraczała równowartość dwóch średnich krajowych, jeździł na konferencje do Stanów, był na kontrakcie w Singapurze.

Nie chce się chwalić obecnymi zarobkami, ale z rozmowy wynika, że właśnie kupił za gotówkę swoje pierwsze mieszkanie. Gros jego rówieśników nie ma nawet zdolności kredytowej. O tym, że powstaje polska wersja programu "Beauty and the Geek" już słyszał. Temat pojawił się na grupach zawodowych.

– Może 20 lat temu robienie dziwaków z facetów zajmujących się informatyką miałoby ręce i nogi na potrzeby programu rozrywkowego. Nikt nie wiedział, czym dokładnie się zajmujemy, już sam pomysł pracy wyłącznie na komputerze był w Polsce dość egzotyczny. Ale bycie programistą stało się dziś cool – jest masa szkoleń i kursów dla osób, które chcą się przekwalifikować, blogi i podcasty na ten temat. Do tego akcje promujące obecność kobiet w IT, których systematycznie przybywa – mówi Tomek.

Pytam, czy czuje się obrażony albo oburzony pomysłem obsadzenia jego kolegów po fachu jako "loserów". Mówi, że już prędzej rozbawiony, ale po namyśle dodaje:

– Nie lubię powielania stereotypu nerda-prawiczka od którego są dwa kroki do nerda-incela, który boi się kobiet, albo i ich nienawidzi. To, że dorosły facet nie miał żadnego typu relacji z kobietami, nie wynika z tego, że lubi grać na PS i jest fanem "Gwiezdnych Wojen", ale raczej z jakichś poważnych problemów ze sobą.

Zastanawiam się głośno, czy "ładne i młode" są poza zasięgiem geeków. Tomek śmieje się i mówi, że jeśli rozpatrujemy tu typ modelki z Instagrama bez zainteresowań, wykształcenia ani zawodu, to raczej jest na odwrót – to prędzej geek będzie poza jej zasięgiem. Jego zdaniem próżne, powierzchowne dziewczyny oprócz sześciopaku lubią też pięciocyfrowe wypłaty. Program na pewno zobaczy – z ciekawości.

Czytaj także: 7 bzdur na temat pracy programisty

Kilka lat starszy Mateusz, również programista, "Beauty and the Geek" oglądać nie zamierza. Szkoda mu czasu, ale bardziej chyba nerwów.

– To podwójna patologia – powielanie i sztuczne wyjaskrawianie stereotypów jest tanią sztuczką dla leniwych producentów i manifestacja kompletnego braku kreatywności. Do tego część osób, które decydują się na udział w tego typu programach, nie jest świadoma, jak zostaną potem pokazane. I nie mówię tylko o geekach, których pewnie będą przedstawiać jako loserów. Sądzę, że producenci już zacierają rączki, żeby tak zmontować wypowiedzi tych piękności, żeby wyszły na skończone kretynki.

Dopytuję Mateusza o stereotyp geeka-incela, o którym wspominał wcześniej Tomek.

– Dowód anegdotyczny: zawsze miałem mieszane damsko-męskie towarzystwo, mam dziewczynę, wcześniej miałem inną, a w pracy, w zespole samych inżynierów informatyków jestem jedynym, który nie ma jeszcze żony. Na pewno programiści nie są grupą zawodową, która potrafi się dobrze ubrać, ale badań korelujących powodzenie u płci przeciwnej z ocenami z matematyki nie widziałem – śmieje się Mateusz.
Jeden z uczestników pierwszego sezonu australijskiej edycji programu "Beauty and the Geek"fot. YouTube (zrzut ekranu)

Randka czy wyzwanie?


Ciekawą kwestią jest też, czy producenci polskiej wersji programu zdecydują się na popularny ostatnio ("Love Island", "Hotel Paradise" czy nawet "Sanatorium miłości") format randkowy. W amerykańskim "Beauty and the Geek" piękne i kujoni tworzyli po prostu rywalizujące ze sobą zespoły.

Kobiety przygotowywały partnerów do udziału w konkurencjach takich jak "zdobywanie numeru nieznajomej", zakupy, moda czy urządzanie imprez, zaś uczestnicy szkolili swoje piękności między innymi w poszukiwaniu informacji w bibliotekach, fizyce, przemawianiu publicznym, a także przygotowywali je do quizu wiedzy dla…piątoklasistów.

Czytaj także: Zapomnijcie o "Hotelu Paradise" i "Love Island". Prawdziwe gwiazdy to Zdzisiek, Teresa i Halina z "Sanatorium miłości"

Pomimo wywalającego wskazówki żenadometru spiętrzenia stereotypów, program jakimś cudem bronił się jako całość. Niektóre z zajmujących się dotychczas przede wszystkim dbaniem o wygląd dziewczyn z autentycznym zainteresowaniem uczyły się nowych rzeczy, zaś tytułowi geekowie odkrywali, że ich partnerki są nie tylko atrakcyjne, ale też inteligentne, choć niekoniecznie w mierzalny akademicko sposób.

Zderzenie dwóch światów wyjaskrawiało stereotypy, ale jednocześnie je przełamywało, w miarę, jak robili to sami uczestnicy. I niewykluczone, że podobnie stanie się w przypadku polskiej edycji programu, chociaż powściągnęłabym optymizm.

Poza kilkoma produkcjami TVP w polskich reality shows próżno szukać autentyczności, o przełamywaniu stereotypów i reprezentacji nie wspominając. I trudno powiedzieć, czy chodzi tu o pilnowanie słupków oglądalności, czy raczej o ciasne umysły twórców.

Pierwsze edycje "Big Brothera" cieszyły się popularnością, bo były nowością, ale nie tylko dlatego. Widzowie mogli oglądać naturalnie zachowujących się ludzi, a nie zmanierowanych celebrytów in spe zrekrutowanych na Instagramie.

Dałabym uciąć sobie rękę, albo chociaż mały palec u stopy, że "Love Island" z uczestnikami z różnych środowisk i branży bez trudu przebiłoby wyniki wcześniejszych edycji. Podobnie "Hotel Paradise" dla wykształconych w średniej kondycji fizycznej, którzy dla odmiany nie zainwestowaliby wygranej w operacje plastyczne.

Albo i "Beauty and the Geek", gdzie zamiast programowo próżnych laluń i zdziwaczałych kujonów zobaczylibyśmy młode lekarki, chemiczki i inżynierki, które musiałby się dogadać z grupą adonisów z siłki. Powyższe pomysły gratis. Chętnie obejrzę coś innego.

Formaty telewizyjne się starzeją. Trudno wyobrazić sobie przy pełnych sklepach sukces programu dla majsterkowiczów Adama Słodowego albo powodzenie "Randki w ciemno", w czasach, gdy aplikacje randkowe są zainstalowane w co trzecim singielskim telefonie.

W przypadku "Beauty and the Geek" zestarzał się jednak nie tyle sam program, co stereotyp "dziwaka od komputerów, komiksów i gierek". W 2021 w "Cyberpunk" gra pół świata, komiksy wraz z kasowym hitami o superbohaterach trafiły do mainstreamu, a stabilności zawodowej programistom można tylko pozazdrościć.

Pozostaje trzymać kciuki, żeby "przegrywami" nowego programu nie okazały się bogu ducha winne dziewczyny, które zgłoszą się na casting skuszone zapewnieniami o czekającej je "przygodzie życia".

Czytaj także: Seksuolog o covidowym seksie Polaków. "Skutek pandemii? Ciąże w rozpadających się związkach"

Chcesz podzielić się historią albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl