Kościół i prokuratura chroniły pedofila? Wstrząsający reportaż z Poznania

Tomasz Ławnicki
75-letni Stanisław P. to seksualny recydywista. Po raz kolejny zaatakował dziecko we wrześniu 2020 r. Dlaczego był na wolności? Z reportażu Piotra Żytnickiego z poznańskiej "Gazety Wyborczej" wynika, że gdyby nie parasol ochronny ze strony Kościoła i prokuratury, przestępca ten byłby za kratami lub w ośrodku w Gostyninie.
Kościół i prokuratura chroniły pedofila? Wstrząsający reportaż z Poznania Fot. Renata Dąbrowska / Agencja Gazeta
Stanisław P. z Poznania po raz pierwszy napaści seksualnej na dziecko dokonał w 2001 r. Przynajmniej z tego czasu pochodzi pierwszy zapis w aktach. Ofiarą pedofilskiego ataku był 9-letni chłopiec, do zdarzenia doszło w Lasku Marcelińskim.

Pedofil w dobrych relacjach z księżmi


Mężczyzna miał wówczas 56 lat. Wcześniej miał żonę, kobieta zmarła dość młodo, urodziła mu dwóch synów. Gdy po raz pierwszy był notowany za czyn pedofilski, pracował jako taksówkarz. Z ustaleń poznańskiej "Gazety Wyborczej" wynika, że był w dobrych relacjach z wysoko postawionymi księżmi.


– Szybko zaczął wozić dostojników poznańskiego Kościoła. Mieli do niego zaufanie. Chwalił się, że woził ich nawet na spotkania Episkopatu, a gdy jakiś ksiądz kupił sobie samochód, to trzymał go u Stacha w garażu – opowiadał gazecie znajomy Stanisława P.
Za czyn, na którym został przyłapany w 2001 r., pedofil dostał karę więzienia w zawieszeniu oraz nakaz udziału w terapii seksuologicznej. Nie ma jednak dowodów na to, aby w ogóle próbował się jej poddać.

Później Stanisław P. notowany i karany jest wielokrotnie - m.in. za kradzieże i jazdę po pijanemu. Na kolejnym czynie pedofilskim mężczyzna zostaje przyłapany w 2015 r. Spotkanego na przystanku autobusowym 8-latka nakłania, by poszedł z nim na cmentarz. Tam go próbuje upić wiśniówką, całuje, rozbiera i dotyka. Chłopcu udało się uciec, a policji dość szybko go zatrzymać.

Wyrok wobec pedofila

Za ten czyn został skazany na 4,5 roku więzienia. Zasądzono wobec niego także zakaz zbliżania się do małoletnich. W trakcie pobytu za kratami władze Zakładu Karnego doszły do wniosku, że Stanisław P. na wolności będzie stanowił zagrożenie, a szanse na poprawę są praktycznie zerowe. Dyrektor więzienia we Wronkach złożył więc wniosek o umieszczenie go w Krajowym Ośrodku Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostyninie.

Czytaj także: Tęsknią za więzieniem, bo tam mieli lepiej. Tak wygląda życie "bestii" w Gostyninie

Sąd uznał jednak, na podstawie opinii biegłych i stanowiska prokuratora Hieronima Mazurka, że wystarczy nadzór prewencyjny i nakaz terapii. Dzięki temu Stanisław P. w 2019 r. wyszedł na wolność. Poznańscy policjanci musieli mieć go na oku i w miarę możliwości śledzili jego poczynania.

Złamany zakaz zbliżania się do małoletnich


Funkcjonariusze szybko zauważyli, że pedofil za nic ma sądowy zakaz zbliżania się do małoletnich. Stanisław P. chętnie chodził na msze dla dzieci i siadał w ławkach tuż za nimi. Gdy w jednym z kościołów policjanci próbowali nagrać zachowanie pedofila, interweniowali kościelny oraz siostra zakonna. Na nic zdały się wyjaśnienia, że są policjantami i śledzą podejrzanego. Policjanci jednak nie odpuścili i nadal przychodzili na dziecięce msze, by obserwować pedofila.

Na co zwraca uwagę dziennikarz "Wyborczej", Stanisław P. oraz wspomniany prokurator Hieronim Mazurek mieszkają na tym samym osiedlu i chodzą do tego samego kościoła. I po kilku wizytach policjantów w tej świątyni na mszach dla dzieci, z funkcjonariuszami skontaktował się prokurator Mazurek, prosząc, by "odczepili się od tego kościoła".

Czytaj także: W klinice "Budzik" pracował pedofil. Terapeuta wpadł, gdy jedno dziecko na jego widok dostało histerii

Hieronim Mazurek nie wyjaśnił, dlaczego kazał policjantom zaprzestać nachodzenia kościoła i czy rozmawiał o tym z proboszczem. Zaś proboszcz ks. Benedykt Glinkowski - jak zaznacza "Wyborcza" - wysoko postawiony w strukturach poznańskiej kurii, wiceoficjał metropolitarnego sądu duchownego, przyznaje, że prokuratora Mazurka zna.

Pedofil z wizytą w przedszkolu


W styczniu 2020 r. policjanci nakryli Stanisława P. na obchodach dnia dziadka w poznańskim przedszkolu prowadzonym przez siostry zakonne. Miał zagadywać przedszkolaków o tym, "jak to jest między chłopem a babą".

Po tym zdarzeniu Stanisław P. został zatrzymany, ale... za kraty nie trafił, bo w jego obronie stanął prokurator Filip Zeuschner z Prokuratury Okręgowej. Śledczy przekonywał sąd, że Stanisław chodzi na terapię (ale tylko dotyczącą uzależnień) i nie naruszył obowiązków wynikających z nadzoru prewencyjnego. Sąd zatem uchylił areszt i Stanisław P. trafił na wolność.

Parę miesięcy później w miejskim autobusie zaatakował 10-letniego chłopca. W międzyczasie zaś zapadł wyrok roku więzienia za złamanie zakazu zbliżania się do dzieci, ale Stanisław P. za kraty nie trafił, bo... pracownica sekretariatu nie dopilnowała sprawy. Teraz 75-latek już w areszcie czeka na kolejny proces.

Czytaj także: "Ministerstwo Ziobry dzieli pedofilów na złych i dobrych". Sprawdzamy, dlaczego w rejestrze nie ma księży

W 2018 r. uruchomiony został tzw. rejestr pedofilów. Do rejestru publicznego trafiają najgroźniejsi z nich. Z kolei w tzw. rejestrze z dostępem ograniczonym są zamieszczane dane osób prawomocnie skazanych za przestępstwa na tle seksualnym, którym prawomocnie warunkowo umorzono postępowanie karne.

źródło: poznan.wyborcza.pl