"Wstydzić powinien się dyrektor, nie pielęgniarka". Trafiła na dywanik, bo ujawniła nieprawidłowości

Aneta Olender
– Momentalnie oskarżono ją o to, że działa na szkodę szpitala, bo upubliczniła sprawę – mówi Krystyna Ptok, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych. Sytuacja, którą opisuje dotyczy pielęgniarki, która zaprotestowała przeciwko temu, że osoby spoza kolejki – politycy, administracja szpitala – są szczepione przed personelem medycznym.
Personel medyczny jest oburzony szczepieniami poza kolejnością. Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Gazeta
Czy to prawda, że są pielęgniarki, które nadal nie zostały zaszczepione?

Nie jest tak jak zapowiadano wcześniej. Pojawiły się problemy. Środowisko, które jest w grupie "zero", jest oburzone doniesieniami, że np. wyszczepiony został poseł, a pielęgniarki pracujące w izbie przyjęć nie. Nie są zaszczepione nawet pierwszą dawką.

Niedopuszczalna i bulwersująca jest sytuacja, kiedy np. dowiadujemy się, że w szpitalu zabrakło szczepionek, bo dyrekcja zaszczepiła jakieś osoby z zewnątrz. W jednej z placówek pielęgniarkę, która ujawnia nieprawidłowości, wezwano do dyrektora i dyscyplinowano ją, ponieważ nie dba o wizerunek firmy.


Przepraszam, ale ta osoba dba przede wszystkim o swoje zdrowie, bo jest z grupy "zero", udziela bezpośrednio świadczeń. Jest więc ważne, żeby była zaszczepiona, bo tym samym będzie bezpieczna prywatnie, jak i bezpieczna dla pacjentów.

Ten przykład jest czymś niedopuszczalnym. Wstydzić powinien się dyrektor tego zakłady, a nie pielęgniarka, która oficjalnie mówi o pewnych nieprawidłowościach.

Czy zdarza się też, że poza osobami z zewnątrz nie zachowana jest też jakaś logiczna hierarchia w szpitalach np. szczepienie administracji przed personelem medycznym?

Dostaliśmy informację od przewodniczącej organizacji związkowej, że zgłaszają się do niej pielęgniarki zatrudnione w Izbie Przyjęć, na SOR-ze, które opowiadają, że zaszczepiono administrację szpitala, a nie osoby z faktycznej grupy "zero, które są bezpośrednio narażone na zakażenie COVID-19. Szczepiono np. prawników szpitala, a całe zespoły medyczne nie.

Ktoś ma odwagę przeciwstawić się temu?

Wspomniałam już o reakcji jednej z naszych koleżanek, którą momentalnie oskarżono o to, że działa na szkodę szpitala, bo upubliczniła sprawę. Gdy coś takiego ma miejsce, zgłaszają się też od razu przedstawiciele związku zawodowego i takie sytuacje monitują.

Poza tym jest jeszcze jedna kwestia. Producent zaleca określony czas odstępu między jednym a drugim szczepieniem, więc skoro jest takie zalecenie, to powinno być ono ściśle przestrzegane. Jeśli jest to 21 dni, to nie można zmieniać na 25. Dochodziły do mnie również informacje, że teraz szpitale szybko wymieniają się szczepionkami, żeby pracowników szczepić w dacie, która jest określona przez producenta.

Cały czas mówimy o tym, że brakuje pielęgniarek, a decyzje, które są podejmowane, czyli np. opóźnianie ich szczepień, mogą, w przypadku zakażenia, jeszcze bardziej ograniczać potencjał zespołu.

Nie chciałabym powiedzieć, że jest to lekceważenie bezpieczeństwa pracy tych osób przez pracodawców, ale właściwie taki wniosek się nasuwa. Skoro szpital wyszczepia inne osoby, a nie pracowników, którzy czekali na to szczepienie, to coś nie gra.

W czasie trwania epidemii koronawirusa, w procesie zakażenia w trakcie pracy, w Polsce zmarło już ponad 66 medyków – w grupie lekarz, czyli także np. ze stomatologami, 51 pielęgniarek i położnych.

To jest to ogromna rzesza ludzi, których ubyło w systemie, ludzi, którzy mogli dla tego systemu nadal pracować. A przecież wiemy o tym, że niestety braki personelu w Polsce w zakresie lekarzy i pielęgniarek są ogromne.

Mówimy ciągle o braku zastępowalności pokoleniowej w grupie pielęgniarek i położnych. Współczynniki mamy jedne z niższych w Europie. Czesi mają 8 pielęgniarek na tysiąc mieszkańców, a my mamy 5,2. W niektórych regionach kraju jest jeszcze gorzej, np. w woj. zachodniopomorskim 3,8, tak samo źle w pomorskim.

Stamtąd jest blisko do Danii, Norwegii, nawet do Anglii, gdzie rąk do pracy też poszukują. Wprost mówią, że z wielką przyjemnością przyjmą pielęgniarki u siebie. Ostatnio oglądałam ogłoszenia o pracy w Niemczech i w Szwajcarii. Klinika w Berlinie pokrywała koszty nauki języka niemieckiego. Dla osób, które mieszkają przy zachodniej granicy, taki wyjazd nie jest żadnym problemem.

Czasami szokują na fatalne oferty pracy w Polsce. Są to żenująco niskie propozycje uposażeń dla fachowca, zważywszy na to, że najniższa krajowa stale rośnie i stawka godzinowa dla robotnika niewykwalifikowanego jest coraz wyższa.

Rozpatrywać należałoby to w kontekście stale niedofinansowanego systemu ochrony zdrowia, źle wycenionych świadczeń. To wpływa na wszystkie grupy zawodowe i obawiam się, że po okresie pandemii w ogóle nie będzie zainteresowania naszymi zawodami, bo w zderzeniu z wirusem okazało się, że są obciążone dużym zagrożeniem utraty życia.

Mieliśmy dużą grupę zakażonych pielęgniarek. W tej chwili w skali ogólnej jest to grupa 55 tys. osób. Widzimy różne publikacje naukowe o tym, że przechorowanie COVID-19 wywołuje ogromne spustoszenie w organizmie. Ostatnie doniesienia dotyczą też zmian w mózgu. Nie wiemy, jak osoby, które przeszły COVID-19, będą funkcjonowały w przyszłości, jaki będzie ich stan zdrowia.

U nas chyba zawsze działa to tak, że gdy np. pojawia się widmo strajku pielęgniarek, to nakleja się jakiś plasterek na chwilę, żeby załagodzić spór, ale problem i tak pozostaje.

Tak, od wielu dekad przykleja się plaster, łata się dziurę itp. Nie ma podejścia globalnego do problemu, że trzeba zmienić zasady funkcjonowania. Narzekamy, a kolejne reformy ochrony zdrowia pokazują, że nawet zmiana w zakresie własności szpitali, zmiana ich finansowania, nie przynosi oczekiwanych efektów.

Mamy dużą część procedur wycenionych zbyt nisko. Uważam że jest słaby nadzór nad wydatkowanymi środkami. Jest też miażdżący raport NIK o stanie ochrony zdrowia i potrzebie reformy.

Problemy ze szczepieniami, bałagan związany z kolejnością, wynikają złego centralnego zarządzania, czy też nieprawidłowości doszukiwać trzeba się bardziej na poziomie lokalnym?

W pewnym momencie producent przekazał informację, że będą opóźnienia w szczepieniach, ale zgodnie z informacją przekazana na konferencji prasowej, mieliśmy robić rezerwę, która spokojnie pozwoli na zaszczepienie kolejną dawką tych, którzy przyjęli pierwszą.

Uważam, że to są jakieś nieprawidłowości na poziomie podmiotów, w których te szczepienia są wykonywane. Szczepi się niekoniecznie osoby z grupy "zero", bo takich doniesień jest sporo.

Trzeba chyba też mówić o nałożeniu się i tych systemowych i lokalnych chęci zrobienia komuś dobrze. Słyszmy, że ktoś ze starostwa został wyszczepiony, że jacyś znajomi dostali sygnał, że szczepią się czyjeś rodziny, które nie powinny być szczepione w momencie szczepienia grupy zerowej.

I są jeszcze ogromne kolejki przed przychodniami. To raczej też nie ułatwia pracy.

Moim zdaniem te kolejki przed przychodniami, to pozostałość z czasów komunistycznych. Starsze pokolenie było przyzwyczajone do tego, że stawało się w nocy w kolejce po mięso.

Koleżanka pielęgniarka opowiadała o sytuacji, której w poradni były wywieszone bardzo wyraźne ogłoszenia, wszystko napisane dużymi literami: "Prosimy pacjentów, żeby byli od godz. 9, bo szczepienia zaczynamy o 9".

Pielęgniarki przychodziły do pracy przed 7, a przed poradnią był już tłum osób. Wszyscy weszli do środka, nie przestrzegali żadnych obowiązujących zasad, nie zachowywali dystansu. Mimo że w poczekalni oznaczano krzesełka, na których nie można siadać, to i to ignorowano. Ludzie kłócili się ze sobą. Ruch był tam zaplanowany w jednym kierunku, jednym wejściem się wchodziło, a drugim wychodziło. To też zakłócano.

W pewnym momencie jedna z pielęgniarek w końcu wyszła do pacjentów i powiedziała: Proszę państwa, jestem w takim wieku, że powinnam się kultury uczyć od państwa...

Czytaj także: Najpierw ich zarejestrowano, a później wyrzucono. 600 seniorów poza kolejką do szczepienia