"Mam 70 roślin, są dosłownie wszędzie". Bycie "crazy plant lady" to nie fanaberia, a styl życia

Ola Gersz
Crazy plant lady, roślinkowa mama, rośliniara... Określeń jest sporo, ale wszystko sprowadza się do jednego: miłości do roślin doniczkowych. Ta nie polega na posiadaniu kilku przypadkowych okazów, które czasem się podleje, ale na hodowaniu w swoim domu roślinnej dżungli. Rośliniary i rośliniarze (bo i mężczyźni kochają te cuda natury) gromadzą w swoich mieszkaniach kilkadziesiąt roślin, którym poświęcają większość wolnego czasu. To styl życia, który nie każdy rozumie.
Bycie crazy plant lady to już styl życia Fot. Pexels/cottonbro
Skrzydłowiat, aglaonema, zielistka, łosie rogi, kalatea, lampion chiński, pieniążek, sansewieria, chamedora... Niektórym te słowa nic nie mówią, ale dla rośliniar i rośliniarzy są jak miód na języku. Nazwy roślin doniczkowych mają w małym paluszku.


Asia i jej chłopak Marcin zgromadzili na przestrzeni 57 metrów kwadratowych blisko 70 roślinnych okazów, Aneta obsesyjnie zazielenia mieszkanie, a Natalia nadaje roślinom imiona i wierzy, że lepiej rosną, gdy z nimi rozmawia. Oto crazy plant ladies i crazy plant guys, roślinkowe mamy i tatusiowie, rośliniary i rośliniarze. Niektórzy zbierają znaczki, oni zbierają rośliny.

Miejska dżungla

– Mam bzika na punkcie roślin, odkąd na osiemnaste urodziny dostałam od rodziców monsterę deliciosę – zaczyna swoją opowieść Asia.

– Powolutku zaczęłam gromadzić coraz więcej roślin w domu. Gdy zaczęłam randkować z moim obecnym chłopakiem Marcinem, okazało się, że on też uwielbia rośliny. Pamiętam, że w jego mieszkaniu roiło się od papirusów i często w prezencie dawał mi roślinki do wyhodowania z pestek – na przykład cytrynę, która do dzisiaj rośnie nam na parapecie – wspomina.
Asia zgromadziła w swoim mieszkaniu blisko 70 roślin doniczkowych
Kiedy Asia postanowiła zamieszkać z Marcinem, każde z nich przeniosło do nowego lokum swoje rośliny. Wyszło ich ze 40, teraz jest ich 70.

Jakie rośliny mają? Wszelkiej maści. – Od palmy kokosowej, sansevierii mettaliki, zroślichy aż po kroton, niedośpian, figowca i kalate... Jest tego dużo, dużo więcej – kończy wymieniać i podkreśla, że nie nadaje im imion. – Tylko moją monsterę dziurawą określam mianem "królowej wśród roślin" – mówi z dumą o swoim pierwszym "roślinnym dziecku".

Rośliny są w domu Asi i Marcina... wszędzie. – Stoją na kwietnikach, na podłodze, na parapecie, na półkach z książkami, na biurku. Wszędzie tam, gdzie może być słońce. Te, które wolą półcień lub miejsca mniej oświetlone stawiam z kolei gdzieś na tyłach pokoju – opowiada.
To już miejska dżungla? Bez wątpienia. – Tak, czuję się jak w dżungli, ale chyba się do tego już przyzwyczaiłam, bo czasem tych roślin nawet nie zauważam. Stały się już stałym elementem domu – uśmiecha się.

Ucieczka w rośliny na kwarantannie

Moda na rośliny wśród młodych ludzi trwa w najlepsze, chociaż niektórzy burzą się na samo słowa "moda". – Moda może być na spodnie dzwony albo kolor żółty, natura zawsze jest w modzie – twierdzi na przykład Natalia. I trudno się z nią nie zgodzić.

Nie da się jednak ukryć, że w ciągu ostatnich lat "roślinomania" urosła na sile, co widać po wciąż rosnącej ilości książek, blogów i kanałów na YouTube, sklepów z roślinami online (tak, rośliny można w wielu miejscach spokojnie kupować przez internet!), roślinnych profilów na Instagramie czy grup na Facebooku o roślinach.

– Wydaje mi się, że obecnie rośliny są po prostu łatwiej dostępne niż kiedyś – próbuje rozwiązać zagadkę "mody" na rośliny Asia. I faktycznie są: w sklepach ogrodniczych, dyskontach, centrach handlowych, targowiskach, w internecie... Jednak rok temu, podczas pierwszego lockdownu, roślinomania poszybowała w górę jak szalona. Ludzie siedzieli w domach, więc zaczęli zazieleniać swoje mieszkania i grzebać w ziemi. Tak właśnie rozpoczęła swoją przygodę z roślinami Natalia, która po przeprowadzce "na swoje" nie myślała początkowo o domowej dżungli.

– W moim domu rodzinnym były zawsze rośliny, ale ja sama nie przywiązywałam do nich większej wagi. Mama stawiła mi jakieś roślinki w pokoju, a ja notorycznie zapominałam o ich podlewaniu – śmieje się.

Kiedy Natalia zamknęła się w mieszkaniu z powodu koronawirusa, nagle zaczęło jej brakować natury, a mieszkanie wydawało się puste. – Miałam dwie doniczki z przypadkowymi okazami, a za oknem bloki i beton. Podczas lockdownu zaczęłam się dusić, zwłaszcza że pochodzę z dość zielonej okolicy. Zdałam sobie sprawę, że widoku za oknem nie zmienię, ale mogę zmienić moje M4. Odkryłam, że rośliny mogę kupować na Allegro i... tak to się zaczęło – mówi. Teraz ma 35 "doniczek".
Natalia nie jest odosobniona w chęci odcięcia się zielenią od wielkiego miasta za oknem. Zdaniem Alice Vincent, brytyjskiej dziennikarki, która pisze o miejskiej dżungli w dzienniku "The Telegraph" i prowadzi roślinne konto na Instagramie @noughticulture, młodzi ludzi, szczególnie mieszkający w dużych miastach, uciekają w rośliny, bo mają dość betonu i smogu. Wracają do korzeni.

Vincent pisze w swojej książce "Mowa roślin" (w 2020 roku wydanej w Polsce):

Pokolenie millenialsów – do którego sama należę – garnęło się do tego bezmiaru szarości, szkła i stali, by mieszkać w fatalnych warunkach i konkurować o prace w branżach okaleczonych przez kryzys. (...) Wybudowaliśmy wysoki mur pomiędzy nami a innymi istotami żywymi, z którymi dzielimy przestrzeń. Przestaliśmy dostrzegać roślinność wokół nas, obojętni na moc i przeznaczenie różnych gatunków zieleni, których nie umieliśmy już nazwać. Nie my pierwsi: od wielu pokoleń ludzie uciekają z idyllicznej wsi swojego dzieciństwa ku ekstrawaganckiemu splendorowi miast. Prędzej czy później, Natura sama się o nas upomina i z czasem zmierzamy ku kojącej zieleni.

Z diagnozą Vincent zgadza się Asia, która uwielbia być blisko natury i "babrać w ziemi". – Pielenie grządek na działce na Mazurach niesamowicie mnie odpręża i chyba tęsknię za tym w mieście – stąd mam tyle roślin. Dla mnie zielone mieszkanie jest po prostu uspokajające – zdradza.

Miłość do roślin w genach

Roślinności – w przeciwieństwie do wielu millenialsów z miast, o których pisze Alice Vincent w "Mowie roślin" – nie przestała dostrzegać wokół siebie Aneta. Śmieje się, że miłość do roślin ma we krwi i w genach, bo wychowała się wśród roślin.

– Przyzwyczaiłam się do tego, że rośliny zawsze były w moim życiu. Gdy byłam dzieckiem, mieszkałam z rodziną w małym, ale bardzo gorącym mieszkaniu. Wszystkie rośliny rosły tam jak szalone. Mieliśmy prawdziwą dżunglę! Już jako dziecko mama uczyła mnie dbać o rośliny, wpajała mi ich nazwy. Myślę, że to zostało mi zaszczepione, bo nie wyobrażam sobie domu bez roślin – opowiada.

"Gen roślinny" był u Anety tak silny, że jako dziecko miała naturę botanika. Brała do ręki kwiat, rozbierała go, sprawdzała, z czego się składa: gdzie jest słupek, gdzie pręciki.
Aneta nie wyobraża sobie mieszkania bez roślin
– Miałam duszę naukowca, po czym moje zainteresowania przeszły w kierunek humanistyczny. Miłość do roślin, do ich uprawy nadal mi jednak pozostała – uśmiecha się. Jednak nie obyło się bez przeszkód na roślinnej drodze. U Anety ta przeszkoda nosiła nazwę... kot.

– Kiedyś miałam tyle roślin, że nie mogłam upchać nawet odnóżki. Potem przez mojego kota, który gryzł rośliny, musiałam oddać wszystkie rośliny w dobre ręce i przez długi czas nie miałam nic. Potem za namową przyjaciółki zaczęłam od nowa hodować moją dżunglę, bo zdałam sobie sprawę, że nie wszystkie rośliny są trujące dla zwierząt i jest wiele gatunków, które są dla nich absolutnie bezpieczne – tłumaczy.
Teraz hoduje swoją dżunglę od początku. – Mam duże mieszkanie i dużo miejsca, więc jestem w trakcie budowania roślinnego imperium. To jest rzecz, która naprawdę niesamowicie mnie relaksuje. Fantastycznie jest się móc czymś zaopiekować. Dla mnie rośliny nadają w domu klimat i dają spokój. Nie wyobrażam sobie, żeby znowu ich zabrakło w moich czterech kątach – wyznaje.

Hejterzy i mądrale

Świa roślinomaniaków nie jest usłany różami. I wcale nie chodzi tutaj o przeprawy z roślinami, którym a to za wilgotno, a to za sucho, a to ciemno, a to za jasno. Chodzi o... ludzi.
Asia nie ukrywa, że w świecie rośliniar i rośliniarzy jest dużo fanatyków. Nie trudno ich znaleźć – wystarczy wejść na dowolną grupę na Facebooku, o czym zresztą pisaliśmy w artykule pod wiele mówiącym tytułem: "Ten nawóz może pani sobie wsadzić w d...". Grupy fanów roślin na Facebooku to ostatni krąg piekła".

– Roślinkowe mamy to trochę faszystki. Na roślinnych grupach oceniają, krytykują, krzyczą. Ja wychodzę z założenia: "niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie zabił swojej rośliny" – mówi.
Podobnego zdania jest Natalia. – Na początku traktowałam grupy na Facebooku jako źródło wiedzy. W końcu zrzeszają ludzi, którzy uprawiają rośliny od lat i wiedzą o nich wszystko. Spotkałam się jednak z taką falą hejtu, że szybko stamtąd uciekłam – opowiada.

Zresztą nie tylko grupy na Facebooku są problematyczne. – Miłość do roślin u młodych ludzi nie jest już niby niczym dziwnym, jednak wciąż zdarzają się ludzie, którzy zupełnie tego nie rozumieją. Kiedyś w rozmowie z koleżanką nazwałam się dla żartów roślinną mamą, a ona... naskoczyła na mnie, że jak chcę być mamą, to żebym "zrobiła sobie" dziecko, bo to ona jest mamą, nie ja. Zatkało mnie, bo przecież to tylko powiedzenie – dziwi się Natalia.

I dodaje: – Z drugiej strony opieka to opieka, a nie da się ukryć, że poświęcam na opiekę nad roślinami dużo czasu. Martwię się, gdy zachorują albo za wolno rosno, odżywiam je... Lubię rozmawiać z moimi roślinami, bo – zabrzmię tutaj jak dziwaczka – mam wrażenie, że szybciej wtedy rosną. Niektóre moje rośliny mają nawet imiona – opowiada i dodaje ze śmiechem: – Mama to mama, obojętnie kogo albo czego.

Jak opiekować się roślinami?

Crazy plant lady wcale nie jest szalona! Po prostu... szaleńczo dba o rośliny. A przynajmniej się stara – jak Natalia. – Nie jest łatwo, bo mam mieszkanie od północnego-wschodu, a większość słońca – którego i tak jest jak na lekarstwo – zabierają mi sąsiednie bloki. Na szczęście są rośliny, które uwielbiają półcień i cień, ale i one czasem mają swoje humory – żali się.

Podkreśla, że nauka czyni mistrza – w pielęgnacji roślin jest coraz lepsza. – Wcześniej działałam "na czuja". Byłam w tym – sic! – zielona. Teraz maniakalnie uczę się opieki nad roślinami: z książek czy wideo na YouTube – przyznaje.– Wiem już, jak mieszać odpowiednie podłoże dla każdego gatunku, co ile dni nawozić rośliny i że nie powinnam trzymać palm w szerokich donicach. A przede wszystkim wiem już, że nie mogę przesadzać z miłością – przestałam lać roślinom aż tyle wody – śmieje się. I dodaje: – Najważniejsze to prostu wiedzieć, czego potrzebuje dany gatunek.

Asia, która wraz z chłopakiem ma gromadkę liczącą 70 doniczek, nie ukrywa, że opieka nad roślinami jest w jej przypadku czasochłonna. – A najgorsze w tym wszystkim jest to, że czasem zapominasz o tym, kiedy dana roślina była podlewana. Zresztą każda z nich wymaga innej ilości wody i innej pielęgnacji. Nawożeniem zajmuje się mój chłopak i dla niego to jak pstryknięcie palcem – mówi.

Nie obyło się bez tragicznych roślinnych zgonów. – Zabiłam raz moją kawę arabską. Wierzchnie liście strasznie się przesuszyły i zaczęły odbierać światło słoneczne żywym liściom. Mój chłopak zabił ostatnio dopiero zakupionego filodendrona, którego liście... wciągnął odkurzaczem – dzieli się.
Z kolei Aneta, który roślinomanię ma w genach, podchodzi do roślinnej opieki bardziej na luzie. Roślinnych porażek na razie nie odnotowała.

– Opieka nie zajmuje mi dużo czasu, zazwyczaj staram się podlewać rośliny, gdy mam jakieś wolne pięć minut. Nie robię tego regularnie, nie mam zapisanej daty w kalendarzu. Czasem pamiętam, czasem zapomnę, ale mam takie egzemplarze, o których mogę na chwilę zapomnieć – wyjaśnia.

– Działam raczej intuicyjnie – mówi. I zastanawia się: – Trudno jednak powiedzieć, czy to intuicja, bo dziecka uczono mnie dbać o rośliny: kiedy się je podlewa, przesadza, podcina. Może to bardziej wiedza? Jednak gdy roślinie zaczyna coś się dziać, od razu próbuję szukać przyczyn w internecie.

Roślinny zakupoholizm

Rośliniary na brak roślin nie narzekają, ale to wcale nie oznacza, że przestały poszerzać swoje kolekcje. Niektóre kupują rośliny, inne błagają o szczepki znajomych, jeszcze inne wymieniają się okazami na Facebooku.

Zakupoholizm? Natalia nie ma wątpliwości. – Nie mam skrupułów. Kupuję nowe okazy, a gdy ich nie kupuję... robię listę gatunków, o których marzę. Śni mi się figowiec sprężysty, ale niestety to trujący i spory okaz, a mam kota – mówi ze smutkiem.

Do zakupoholizmu przyznaje się również Aneta. – Należę do kilku grup na Facebooku, w których inni miłośnicy roślin informują o promocjach albo dostawach nowych okazów w dyskontach. To niesamowicie nakręca. Zaglądasz na FB, widzisz, że ktoś kupił roślinę, o której marzysz w atrakcyjnej cenie i masz ochotę rzucić wszystko i po nią biec – śmieje się.
Czytaj także: Marzysz o dżungli w swoim mieszkaniu? Te konta na Instagramie cię zainspirują – i pomogą!
– W Biedronce mozna znaleźć roślinne perełki w bardzo okazyjnych cenach, więc żal nie skorzystać – wtrąca Asia i dodaje, że w marketach budowlanych na dziale ogrodniczym zawsze stoją metalowe półki z umierającymi roślinami. – Uratowaliśmy tak z chłopakiem jedną jukę i paprotkę – mówi z dumą.

Jednak Asia chwilowo mówi "dość". – Na razie przestałam kupować rośliny. Skończyłam na palmie kokosowej. Trochę się ich już zgromadziło – zapewnia. I zastanawia się: – Ciekawe ile wytrzymam?