"Błagają, żeby móc przyjść osobiście". Najgorsza choroba XXI wieku nie odpuszcza w czasie pandemii

Alicja Cembrowska
Wiemy, ile osób zakaziło się koronawirusem, ile umarło. W tym wszystkim gubi się coś, czego zmierzyć nie możemy. Osamotnienie podstępnie przenika do naszego życia, z początku pod zdrowym pretekstem "potrzeby odpoczynku od innych", ale eksperci nie mają wątpliwości – najgorsze konsekwencje pandemii dopiero przed nami. O tym, jak pandemia wpłynęła na i tak szalejącą już plagę osamotnienia, rozmawiam z psychologiem i terapeutą Agnieszką Kulewską.
Pandemia pogłębia naszą samotność Kadr z filmu "Her"
O tym, że "samotność jest najgroźniejszą chorobą XXI wieku" eksperci mówią od lat. Nie potrzebowaliśmy do tego pandemii, a obecna sytuacja stała się dla tej plagi dodatkowym paliwem.


Samotność i osamotnienie, zarówno w mowie potocznej, jak i fachowej, tratowane są jako synonimy. Jednak psycholog Agnieszka Kulewska zaznacza, że ich znaczenia nie są tożsame.

– Kluczową różnicą jest to, że samotność możemy zmierzyć. Gdy w pomieszczeniu nie ma nikogo poza mną, to fizycznie stanowi to samotność. Mogę jednak być sama, ale nie osamotniona. Często nie czujemy się źle z samotnością, bo każdy potrzebuje chwili dla siebie, odpoczynku i ciszy. I jest to związane z pozytywną stroną życia.

Samotność może być pozytywna, neutralna lub negatywna, osamotnienie jest zawsze negatywne. Każde osamotnienie jest samotnością, ale nie każda samotność jest osamotnieniem, chociaż może do niej prowadzić – tłumaczyła, gdy cztery lata temu pierwszy raz poprosiłam o wyjaśnienie, o co chodzi z tą samotnością, która już wtedy nazywana była plagą i "najgroźniejszą chorobą społeczną".
Teraz, podczas trwającej już rok pandemii, rozmawiamy o tym, jak izolacja wpływa na naszą psychikę i co zrobić, żeby pewnego dnia nie obudzić się z poczuciem głębokiego nieszczęścia.

Pierwszy raz rozmawiałyśmy w 2017 roku. Mówiła wtedy pani, że osamotnienie to najgorsza choroba XXI wieku. Czy przez pandemię coś się zmieniło?

Już wtedy było źle, na co wskazywały statystyki dotyczące depresji i samobójstw, rosła grupa osób zgłaszających się do poradni, psychologów, psychiatrów. Ja bym powiedziała, że pandemia tylko pogłębiła problem osamotnienia, bo wiele możliwości, które wtedy były przed takimi osobami, teraz nagle zniknęły – wyjście na basen, do klubu czy siłowni.

Na pewno jeszcze większym problemem stało się wykluczenie cyfrowe, szczególnie grupy senioralnej. Wiele starszych osób jedyny kontakt z innymi miało "na żywo", a w czasie pandemii zostali odcięci i od tego.

A z początku pandemii nie można było wyjść nawet do parku czy lasu...

Na szczęście szybko zostało to zniesione, ale faktycznie była to sytuacja, w której stawaliśmy się więźniami własnych mieszkań i domów.

Od początku, pomimo świadomości pandemicznego problemu, niepokoiły mnie obostrzenia, które oznaczały całkowitą izolację. Chyba nikt nie wziął pod uwagę, jak bardzo takie odcięcie od innych ludzi wpływa na psychikę.

Przede wszystkim myślę, że nasze władze nie wzięły pod uwagę, że jesteśmy istotami społecznymi i nie każdy z nas mieszka z rodziną, są osoby, które z różnych przyczyn mieszkają same. Chodzi o to, że to nawet nie wychodzenie z domu jest potrzebne, ale kontakt z innymi ludźmi. Nagle ten kontakt został zlikwidowany. Dla osób, które radzą sobie z nowymi technologiami, początkowo nie było to tak odczuwalne – modne stały się imprezy przez kamerkę, a kto miał możliwość, zaczął pracować zdalnie.

Jednak za chwilę zaczęto mówić o niebezpieczeństwach izolacji. Przykładowo: osoby uzależnione od nowych technologii właściwie nie miały wyboru, musiały kontaktować się ze światem za pomocą tego, co pogłębia ich uzależnienie.

Ale jest też druga grupa...

Tak, to osoby wykluczone cyfrowo, które całkowicie zostały odizolowane i boję się, że to przyniesie większe żniwo ofiar niż sam koronawirus.

Nie robiłam statystyk, ile osób targnęło się na życie i to nie tyle z powodów ekonomicznych, a właśnie z powodu samotności, ale pracuję w poradni zdrowia psychicznego i mogę powiedzieć, że wzrasta liczba zgłoszeń. Nie tylko po teleporadę, ludzie błagają, żeby mogli przyjść osobiście.

Dlatego w Poradni Zdrowia Psychicznego psycholodzy, psychoterapeuci i terapeuci,
wspólnie prowadzą terapie zajęciowe z zachowaniem reżimu. Grupy są niewielkie, oczywiście nosimy maseczki, sale są wietrzone, ale nie rezygnujemy z tych spotkań, bo liczba osób, które zgłaszają się do poradni już wzrosła dwukrotnie.

Z danych wynika, że wskaźnik samobójstw spadł, jednak eksperci od zdrowia psychicznego podkreślają, że to normalne zjawisko w czasie kryzysu. Ostrzegają, że najgorsze przed nami.

Wydaje mi się, że powinniśmy zwrócić większą uwagę nie na liczbę, a powód. Teraz próby samobójcze podejmują osoby, wcale niezwiązane z branżami, które zostały najbardziej dotknięte przez pandemię.

Myślę, że tutaj nie chodzi wcale o czynnik ekonomiczny. Większość osób, które się do mnie zgłaszają, to osoby z myślami rezygnacyjnymi, które kierują się w stronę myśli suicydalnych, bo są przytłoczone sytuacją: pracą zdalną, obostrzeniami, natłokiem informacji, izolacją, samotnością.

Wiem, że ważne jest budowanie relacji z innymi, ale zdziwiło mnie, jak łatwo przyzwyczaić się do samotności. Co robić, jeżeli przez izolację po prostu nie mamy ochotę na kontakt z innymi? Jak walczyć z tą niechęcią?

Myślę, że wiele osób zauważyło u siebie podobne zachowanie. Rzeczywiście jest tak, że można się przyzwyczaić do samotności fizycznej, jednak musimy pamiętać, że ona może przerodzić się w osamotnienie, bo nagle dojdziemy do wniosku, że właściwie inni ludzie nie są nam potrzebni. A to błędne założenie.

Co wtedy? Powinniśmy się mimo wszystko zmusić i zadzwonić do koleżanki?

Zmuszanie się do kontaktów też nie jest dobrym rozwiązaniem, bo mamy taką naturę, że jak się zmuszamy, to nasz organizm zrobi wszystko, żeby było na odwrót. Jeżeli zatem widzimy, że z ekstrawertyka zmieniamy się w introwertyka, to zmuszanie się do kontaktów towarzyskich nie zadziała na nas pozytywnie.

Warto zrobić sobie kilka dni odpoczynku, bo samotność sama w sobie nie jest zła. Każdy potrzebuje chwili wytchnienia i skupienia się na sobie. Musimy jednak obserwować, jak długo to trwa.

Jest jakaś granica czasowa?

Nie do końca, bo wiele zależy od osobowości. To kwestia bardzo indywidualna. Dla kogoś samotność może trwać tydzień, dla kogoś miesiąc i nie będzie to miało negatywnych skutków. Nie ma zatem konkretnych wytycznych w tym przypadku, ale myślę, że 1,5 miesiąca to już dla każdego jest za długo.

Po takim czasie samotność może być już niebezpieczna i zmieniać się w syndrom osamotnienia. Sygnałem też są nasze odczucia, bo samotność z początku często nam pasuje, jednak potem zaczyna ciążyć. Musimy mieć na uwadze, że niepodtrzymane znajomości zaczynają wygasać.

Czyli osamotnienie to proces, nikt nie budzi się nagle osamotniony. W którym momencie tego procesu powinna zapalić nam się czerwona lampka, że zmierzamy w złym kierunku?

Nie jest tak, że codziennie kontaktujemy się z całym gronem znajomych i rodziną. Jedni są dla nas bliżsi, inni dalsi. Jednak jeżeli jesteśmy na etapie, że nie kontaktujemy się z tymi, którzy do tej pory byli dla nas bardzo ważni, jeżeli po tygodniu nawet przez chwilę nie zastanowimy się, czy u rodzica, partnera, przyjaciółki jest wszystko w porządku, to może to być niepokojące. I nawet nie chodzi o rozbudowany kontakt, długą rozmowę, a sam fakt zainteresowania się, jak ta osoba się czuje. Tutaj powinna zapalić nam się czerwona lampka.

Jak reagować, jak myślę o tej osobie, ale czuję, że nie chcę, wręcz nie mogę się odezwać?

Jeżeli coś takiego się z nami dzieje, to nie musimy od razu biec na terapię. Powinniśmy pomyśleć, jakie są możliwości podczas pandemii, żeby wyrwać się z czterech ścian, poszukać alternatyw spędzania wolnego czasu, zmienić perspektywę. Nie mam na myśli dalekich wyjazdów, to może być codzienny spacer czy poświęcenie większej uwagi swojemu zwierzakowi.

To bardzo ważne, żeby sobie znaleźć takie aktywności, bo obawiam się, że ta sytuacja potrwa jeszcze kilka lat. Oczywiście w mniejszym natężeniu i liczę, że nie wrócimy do największych obostrzeń, ale mam świadomość, że świat nie będzie już wyglądał tak, jak wcześniej.

Dla mnie to pewien rodzaj wojny, czyli stanu, w którym zmienia się oblicze świata. Jako społeczeństwo dawno nie byliśmy w takiej sytuacji i raczej nie pamiętamy epidemii dżumy czy grypy hiszpanki.

Wtedy ludzie nie mieli internetu, więc jeszcze bardziej mieli ograniczone możliwości kontaktu...

Tak, ale warto zauważyć, że paradoksalnie jesteśmy bardzo zmęczeni kontaktami wirtualnymi. Rozmowa za pomocą komunikatora jest jak lizanie lizaka przez szybę. Niby ten kontakt jest, ale to nie jest to samo.

Czy w mediach społecznościowych można dostrzec już skutki izolacji? Mam wrażenie, że podczas pandemii cała frustracja znajduje ujście w internecie.

Przyznam, że kilka lat temu usunęłam konto na Facebooku, bo stwierdziłam, że za bardzo męczy mnie czytanie złośliwych komentarzy. Teraz prowadzę jedynie oficjalne konto zielonogórskiego klubu seniora Relaks i to pozwala mi obserwować ogromną skalę frustracji i złości, które często nie dotyczą danego tematu. Ludzie po prostu przelewają negatywne emocje.

Myślę, że przez pandemię jeszcze się to nasiliło. Kiedyś były dwa tematy, których się nie poruszało: polityka i religia. Dzisiaj tematem jest wszystko, a skrytykowane czy wyśmiewane są nawet pozytywne doniesienia.

Czy jakaś grupa ludzi jest szczególnie narażona na osamotnienie?

Osamotnienie nie ma płci i wieku, nie dotyczy tylko starszych ludzi. Dotknąć może każdego, nawet tych, którzy otoczeni są wianuszkiem znajomych.

W czasie pandemii dużo mówi się jednak o nastolatkach, którzy najbardziej potrzebują przynależności do grupy i kontaktów międzyludzkich. Dla dzieci szkoła nie jest tylko miejscem, w którym zdobywa się wykształcenie, to również przestrzeń do nauki relacji społecznych, nawiązywania przyjaźni. Dzieci i młodzież zostały z tego odarte. Boję się, że będzie to miało ogromny wpływ na ich przyszłość.
Czytaj także: Dlaczego PiS nie chce dać 80 mln na psychiatrię dziecięcą? "Poprawka nie wynikała z troski"
A skala zaburzeń i chorób psychicznych wśród dzieci i młodzieży rosła przed pandemią i rośnie nadal...

Rząd co jakiś czas obiecuje, że zajmie się tym tematem...

Rząd mówi, że wiele robi, a problem jest nierozwiązany od lat. W moim województwie, w wyniku decyzji budżetowych prawie całkowicie zniknęli psychologowie ze szkół, bo uznano, że psycholog w szkole nie jest potrzebny.

To tym gorsza wiadomość, że przecież nadal wielu z nas, czy młodszych, czy starszych nie zgłasza się po pomoc, bo "po co zawracać komuś głowę swoimi problemami".

To podejście bardzo mnie niepokoi. Ludzie nie chcą się ze sobą komunikować, bo wychodzą z założenia, że "każdy ma swoje problemy, co ja się będę narzucać", od razu się wycofują. A dwie strony mogą myśleć tak samo. Bombardujemy się negatywnymi wiadomościami, tracimy motywację, pojawiają się myśli rezygnacyjne i w końcu rodzi się poczucie, że jesteśmy w tym sami.

Jak to oddziałuje na nasze życie?

Osamotnienie wpływa na nasze ciało i umysł, związane jest mocno ze smutkiem, a ten często np. zajadamy, czyli pojawi się nadwaga, otyłość, kompleksy, zaniżona samoocena; może to również działać w drugą stronę: głodzenia się.

Wiele osób rezygnuje też z dbania o swój wygląd, bo przecież "nigdzie nie wychodzę, więc po co mam się wysilać". A tu nie chodzi o estetykę, a o zdrowie. Praca zdalna jest ułatwieniem, ale sprawia, że mniej się ruszamy. Jeżeli zrezygnujemy całkowicie z aktywności, to zaczniemy mieć problemy z perystaltyką czy kręgosłupem.

Łatwo również wpaść w nałóg.

Niestety od zawsze mamy tendencję do "topienia smutków", ale to ślepa droga. Dzięki alkoholowi możemy pozbyć się zdrowia czy rodziny, ale nie pozbędziemy się problemów. Taka mieszanka w czasie pandemii to prawdziwa bomba. Boję się, ile chorób somatycznych pojawi się kilka lat po pandemii.

W marcu i kwietniu dawaliśmy radę, a teraz jesteśmy zmęczeni, mamy dość. Ciągle słyszymy, że gdzieś nielegalnie otwarto dyskotekę czy zorganizowano imprezę. A ludzie łamią te przepisy nie tylko dlatego, że uważają je za absurdalne, ale również dlatego, że już nie dają rady. Wychodzą z założenia, że bardziej zaszkodzi im poczucie osamotnienia niż koronawirus.

Policzono, że aby zachować zdrowie, potrzebujemy minimum 8 razy dziennie poczuć dotyk. Teraz wielu z nas nie czuje dotyku nawet tygodniami.

Dotyk jest niezbędny, ale weźmy też pod uwagę maski, które wykluczają z naszego życia coś równie ważnego – uśmiech. Nawet nieznajomych osób. Nie kwestionuję użyteczności masek, jednak tak skupiliśmy się na zapewnieniu bezpieczeństwa fizycznego, że zapomnieliśmy, że rezygnując z bliskości, dotyku, oddzielając się od innych, bardzo dużo tracimy. Nic nie zastąpi drugiego człowieka.

Nie bójmy się kontaktu z drugim człowiekiem, nie uciekajmy, zabezpieczajmy się maskami i rękawiczkami, unikajmy tłumów, ale nie rezygnujmy ze spotkań. W przeciwnym razie możemy doprowadzić do momentu, że nie będziemy wiedzieli, jak wrócić do normalności, albo co gorsze, nie będziemy mieli do kogo wrócić.

Napisz do autorki: alicja.cembrowska@natemat.pl