Walczę z depresją od 11 lat. Na początku myślałam, że jestem opętana przez szatana [LIST]

List czytelniczki
"W czasie epizodów depresyjnych nie czułam nic oprócz wstydu, nienawiści do samej siebie i pustki. Egzystowałam, poświęcając całą energię na przetrwanie. Czasami jednak przetrwanie kosztuje za wiele wysiłku. Nieśmiało myślałam: może to już skończyć?" – pisze czytelniczka o życiu z depresją w liście do redakcji.
Depresja to choroba, która wymaga leczenia Fot. Kadr z filmu "I Smile Back"
"Nigdy nie krył mnie aż taki mrok / Tu już zło, tu jest niemoc, tu jest ziąb / Dawnego życia nie ma, zapadła noc / Wokół cisza, nie oprę się już łzom" – śpiewa Anna w "Krainie lodu 2" w "Już ty wiesz co" ("The Next Right Thing"), nietypowej jak na animacje Disneya piosence o depresji.

Gdy po raz pierwszy oglądałam kontynuację disneyowskiego hitu w kinie, płakałam na tej scenie jak bóbr. Wcale nie z powodu poruszającej fabuły czy melancholijnej melodii, ale właśnie z powodu słów utworu, które jeden do jednego oddawały mój stan psychiczny w tamtym momencie. I w wielu innych momentach.

Chroniczna depresja

Depresja oficjalnie zaczęła się u mnie pod koniec liceum, a nieoficjalnie znacznie wcześniej. Od szóstego roku życia zaprowadzono mnie do psychologa z powodu nerwicy, od ósmego miałam stany lękowe (odeszły dopiero kilka lat temu). W podstawówce krzywdziłam własne ciało: wyrwałam sobie wszystkie brwi i rzęsy, raniłam ręce do krwi cyrklem.


– Czemu jesteś takim dziwnym dzieckiem? – słyszałam. Nie umiałam na to odpowiedzieć. Byłam grzeczna, świetnie się uczyłam, ale nie potrafiłam poradzić sobie ani z emocjami, ani ze strachem, ani z nerwami. Dalej było tylko gorzej. W gimnazjum miałam zaburzenia odżywiania po odchudzaniu z pomocą dietetyką, które owszem, odjęło mi kilogramów, ale spustoszyło mnie fizycznie i psychicznie. W liceum byłam w toksycznym związku z osobą o cechach psychopatycznych i doświadczyłam przemocy seksualnej. Został wstyd, upokorzenie, wyparcie, wstręt do własnego ciała i nieuporządkowane emocje.

Zaczęłam się sypać, bolało mnie całe ciało. Ciągle latałam po lekarzach. Może ból głowy oznacza raka mózgu? Ból żołądka wrzody? Dlaczego ciągle bolą mnie nogi? Każde badanie wychodziło dobrze, czułam się jak histeryczka.
Rodzice nie wiedzieli co ze mną zrobić, zresztą ja też – nikt wtedy o depresji głośno nie mówił. Myślałam, że jestem dziwna, nienormalna, opętana przez szatana. Miałam napady agresji i gniewu, potrafiłam być niebezpieczna. Rodzina nie potrafiła mnie zrozumieć i powoli się ode mnie izolowała. Spędzałam większość czasu w swoim pokoju, żeby nikomu nie szkodzić. Czułam się niezrozumiana i samotna.

To wtedy po raz pierwszy poszłam do psychiatry i usłyszałam, że to depresja. Dostałam pierwsze leki, zaczęłam kolejną w moim życiu (i wcale nie ostatnią) terapię.

Życie z depresją

Oficjalnie walczę z depresją (z przerwami) od 11 lat. Epizod depresji potrafi trwać długo, później następuje poprawa i spokój. I tak w kółko.

Długo nie potrafiłam się z depresją ułożyć, nie rozumiałam, że ważne jest podejście holistyczne i że jestem chronicznie chora. Chodziłam do kilku psychologów, brałam kilka rodzajów leków, ale sama potem uciekałam, przerywałam terapię. Myślałam, że jest ok, ale to zawsze wracało i było gorzej.

Gdy depresja atakowała, nie byłam w stanie wychodzić z domu, utrzymywać kontaktów towarzyskich, robić planów, myć się. Nie mogłam patrzeć na siebie w lustrze, więc zdejmowałam je ze ściany, nienawidziłam siebie. Wszystko mnie bolało, wszystko było szare. Nie, nie smutne: nijakie. Smutek potrafi być ok, depresja to nicość.
W czasie epizodów depresyjnych nie czułam nic oprócz wstydu, nienawiści do samej siebie i pustki. Egzystowałam, poświęcając całą energię na przetrwanie. Czasami jednak przetrwanie kosztuje za wiele wysiłku. Nieśmiało myślałam: może to już skończyć?

Wiem jednak, że nie mogłabym tego zrobić: za bardzo kocham swoją rodzinę, którą by to zniszczyło. Kiedy jestem na depresyjnym dnie, ta myśl, że nie mogę skrzywdzić bliskich, zupełnie mnie paraliżuje: to sytuacja bez wyjścia. Wiem jednak, że czasami mrok ogarnia cię tak bardzo, że już wcale nie myślisz o innych. Nie myślisz o niczym. Po prostu się poddajesz, bo nie masz już sił. Mam nadzieję, że nigdy tego nie doświadczę.

Holistyczne leczenie depresji

W końcu jeden z terapeutów uświadomił mi, że sama sobie szkodzę i że nie mogę przerywać leczenia, kiedy mam na to ochotę. Zrozumiałam, chociaż kolejne kilka lat zajęło mi ogarnięcie depresji jako całości. Dzięki książkom, filmom, blogom, specjalistom uprzytomniłam sobie, że muszę zadbać i o swoje ciało, i emocje, i umysł. Że to wszystko jest w leczeniu depresji kluczowe.

Teraz już nie uciekam. Od kilku lat jestem (prawie) bez przerwy na lekach, terapię zaraz (po raz kolejny) zacznę. Lekarstwa uratowały mi w tamtym momencie życie, chociaż bywa różnie. Raz jest ok i mogę funkcjonować, innym razem – przez tydzień, dwa, miesiąc – jestem na granicy wytrzymałości. Wtedy eksperymentujemy z moją lekarką z dawkami lekarstw.

Rok temu, podczas lockdownu, miałam najgorszy epizod depresji w życiu. Myśli, żeby to skończyć pojawiły się co chwila: gdy leżałam na podłodze, leżałam na łóżku, siedziałam bez ruchu na kanapie. Nie zrobiłam tego tylko dzięki rodzinie, która zrobiła interwencję i zapisała mnie znowu do lekarza, bo sama nie miałam siły tego zrobić, i... dzięki mojemu kotu, bo jestem za niego odpowiedzialna.

Nierówna walka z depresją

Walczę, ale to nierówna walka. Depresja jest silnym sukinsynem: robi unik, żeby silniej zaatakować, gra nieczysto, nokautuje. Człowiek sam nie da sobie rady. Kiedyś wstydziłam się mówić o swojej chorobie, czułam, że nikt nie zrozumie, że usłyszę, żebym wzięła się w garść (tak na ogół było). Teraz świadomość społeczna dotycząca depresji jest znacznie większa.

Kiedy po raz pierwszy powiedziałam przyjaciołom, że zmagam się z depresją, wielu nie mogło uwierzyć. Wcale tego nie było po mnie widać: byłam uśmiechnięta, wesoła. Ale depresja ma różne twarze, a na zewnątrz starałam się zwykle "trzymać fason". Do czasu, bo potem nie chciałam już udawać: nie miałam na to energii.

Mam oparcie w rodzinie i przyjaciółkach, którym nie boję się powiedzieć w ostatniej chwili, że nie mogę się z nimi spotkać, bo jestem na skraju psychicznego wyczerpania. Rozumieją, wspierają, to bardzo budujące.
Najcięższe jest to, że, mając depresję, wiesz, że ona zawsze gdzieś tam jest, że końcu wróci. Przez to boję się robić plany na przyszłość, a lata temu pożegnałam się z wizją posiadania partnera czy dzieci. Bałam się, że moja choroba by na nich wpłynęła. To paraliżujące myśli, ale w momencie, gdy o depresji zaczęto mówić głośno, zrozumiałam, że to nie wyrok.

Żyję. Od kilku miesięcy jest dobrze. Zelżały zaburzenia psychosomatyczne, mam więcej energii, leki działają bez zarzutu. Co dwa miesiące chodzę na kontrolę, zacznę terapię. Czy kiedyś będę zdrowa? Nie sądzę. Ale może?

Wiem jednak, że gdy bardziej o siebie zadbam – będę kontynuowała terapię, prowadziła zdrowy tryb życia i dbała o własne emocje – być może będę mogła kiedyś odstawić leki i cieszyć się przez jakiś czas spokojem. Na razie nie mogłabym tego zrobić, bo byłaby to bomba zegarowa. Być może śmiertelna.

"Zrobię krok, potem dwa"

"No mów, już Ty wiesz co / Zrobię krok, potem dwa / Czy dziś mnie na to stać / By móc już ty wiesz co / W przyszłość nie wybiegam zbyt / Bo za mało siły mam / Więc robię plan na jeden dzień / Jedną myśl, jeden krok / I wtedy radę dam" – śpiewa dalej Anna we "Krainie Lodu 2" w utworze "Już ty wiesz co".
Czytaj także: O tym mało kto wie. "Niemożliwe Zadanie" to koszmar chorych na depresję
Lata depresji nauczyły mnie, że – tak jak śpiewa bohaterka "Krainy Lodu" – najważniejsze jest przetrwanie. Krok po kroku, czynność za czynnością. W najgorszych momentach liczyłam wszystko, co robiłam. Jeden: umyłam zęby, dwa: zmyłam makijaż, trzy: uczesałam włosy. Jedna rzecz, potem druga. Powoli. Kiedy żyjesz z chroniczną depresją każda wykonana czynność to twój mały triumf.

W chwilach stabilizacji, czyli momentach przerwy między epizodami depresji, jestem wierna temu myśleniu. Powoli, krok po kroku, bez pośpiechy, bez spiny. Czasem słyszę, że jestem wychillowana, optymistyczna, nigdzie się nie śpieszę. Mrok i pustka nauczyły mnie paradoksalnie radości życia: zbieram jak najwięcej momentów szczęścia, łapię piękno wokół mnie.

A gdy znowu spadnę na samo dno? Wtedy znowu skoncentruję się na przetrwaniu. Krok po kroku, bo "za mało siły mam".