Rząd z lockdownami zachowuje się jak idiota, który ciągle robi to samo, ale oczekuje innych efektów
To już nawet nie jest śmieszne. Oczy i uszy krwawią, a logika woła o pomstę do nieba, gdy dostajemy kolejne konferencje, na których znoszą lub wprowadzają nowe-stare obostrzenia. I właśnie przez to przestałem się do nich przywiązywać, bo jakie znaczenie ma coś, co ogłoszą dziś, skoro za parę dni to zmieniają, bo tak akurat zawieje?
Przypomnijmy sobie jak to wyglądało na przestrzeni ostatnich miesięcy.
Byłem jakiś czas temu w galerii handlowej, nie pamiętam już podczas którego lockdownu (tyle ich było). W sklepie z butami limit osób na metr kwadratowy. Nikogo więcej nie wpuszczają. Efekt? Po sklepie spokojnie chodzi 4-5 osób, a przed sklepem kolejka na 17 osób (policzyłem), które stoją i cisną się obok siebie, niemal twarzą w twarz.
Siłownie zamknięte, ale baseny otwarte. Centra handlowe zamknięte, ale pojedyncze markety, które stoją "same sobie" otwarte. Podobnie jak sklepy budowlane. Restauracje z kolei zamknięte, bo przecież się zakazimy, ale galerie handlowe jednak na jakiś czas mogą być otwarte.
Albo stoki narciarskie, które zamknięto, potem otworzono, ale teraz znów mogą zostać zamknięte. Zresztą, jakie to ma znaczenie, już i tak po sezonie. Hotele? Ruletka, trochę otwarte, trochę zamknięte, ale generalnie nie przywiązuj się i nie planuj, bo do tego momentu może zmienić się to kilka razy. Wisienką na torcie są oczywiście kościoły, które przynajmniej konsekwentnie od początku pandemii ciągle mogą być otwarte. Dlaczego? Bo tak.
Widzicie w tym sens i logikę? Ja też nie.
Ale spokojnie, po roku pandemii okazało się, że maseczki za brak których ludziom wlepiano wielotysięczne mandaty tak naprawdę nie chronią i można je sobie włożyć w... kieszeń. Finalnie zabroniono używać tylko szalików i przyłbic, ale była też szansa, że bana dostaną maseczki materiałowe.
Czujecie to? Zakazali tego, a parę dni później i tak notujemy rekordowy od pół roku dzienny wzrost zakażeń.
Dzieci wysyłamy do szkoły (ale tylko niektóre), żeby za kilka tygodni jednak ściągnąć je do domu. Uczniowie przed kamerką robią ćwiczenia na dywanie w dużym pokoju i dostają oceny z WF-u.
Wprowadzamy obowiązkową kwarantannę dla wszystkich przyjeżdżających do Polski, ale ona dotyczy tylko tych, którzy wlatują spoza Strefy Schengen. Jeśli wracasz z jakiegokolwiek kraju, ale z przesiadką w Unii Europejskiej na lotnisku w Warszawie wysiadasz, bierzesz torbę i jedziesz gdzie chcesz. Nikt cię nie zaczepia, nie nakazuje izolacji, ani tym bardziej nie dzwoni. No chyba że masz pecha i wracasz bezpośrednio np. z biurem podróży. Wtedy już na taką listę trafiasz.
Gdy trafiasz już oficjalnie na kwarantannę też nie do końca wiesz czego się spodziewać. Jedni dostają wymóg zainstalowania aplikacji i robienia zdjęć, inni nie. Do jednych przyjeżdża policja i każe machać przez okno, do innych nie. Gdy w końcu ktoś sobie o tobie przypomni, dzwonią z pytaniem "czy jest pan w domu". "Jestem" odpowiadasz, jednocześnie mogąc latać sobie po zakupach. I tak tego nikt nie sprawdzi, bo przemiła pani policjantka przypadkiem powiedziała, że ma ciebie zapisanego pod inną ulicą w innej dzielnicy.
Do kina, restauracji i muzeum nie możemy pójść, bo się pochorujemy, ale dobry Boże, zapraszam Was na zakupy do "mojej" Biedronki. Kyrie eleison. Jeśli to co się dzieje w marketach nas przez rok nie zabiło, to już chyba nic nas nie zabije.
Czytaj także: Które maseczki są najskuteczniejsze? Lista tych, które najlepiej chronią przed COVID [RANKING]
Pamiętacie jak w miastach masowo pozaklejano przyciski na przejściach dla pieszych i w autobusach oraz tramwajach? Zrobiono to rok temu, gdy pandemia się rozpędzała tylko po to, by jednak poodklejać je parę tygodni temu, gdy liczba zakażeń była dużo większa. Tak przynajmniej jest w Warszawie. Zapomnij o skierowaniu na test od lekarza POZ. I nie ma, że boli, że jesteś w ciąży, że właśnie widziałeś się z kilkoma chorymi osobami i masz objawy. Pozycja w kolejce na infolinii: 34. Gdy po godzinie czekania jesteś już prawie u celu, połączenie się rozłącza. A jeśli w końcu się dodzwonisz, słyszysz, że najbliższy termin jest w środę za tydzień. Dziś jest poniedziałek. Do tego czasu zdążyłbyś już przechorować lub przejść kwarantannę.
Musisz iść na SOR? Zapnij pasy i módl się, by nie było to nic poważnego. Ten cholerny wirus stał się usprawiedliwieniem dla niewydolnego systemu, niektóre placówki przypominają filmy o zombie, gdzie w środku zabarykadowali się zdrowi i nie chcą wpuścić nikogo potencjalnie zakażonego do środka.
A kilka kilometrów dalej stoi piękny propagandowy "Szpital Polowy", na który wydano miliony złotych, ale prawie nikogo tam nie przyjmują.
W przychodni nie możesz wejść na USG ciążowe, by zobaczyć płeć dziecka, bo koronawirus, ale w trakcie porodu już będziesz mógł być na sali. Niemniej, na korytarzu pod drzwiami tego samego badania już możesz siedzieć wraz z kilkunastoma innymi osobami. Ale broń Boże nie możesz wejść z kobietą na badanie.
I gdy wszystko to przechodzisz każdego dnia, rząd zwołuje kolejną konferencję i wprowadza kolejne obostrzenia. Wygląda to tak, jakby premier z ministrem zdrowia rzucali kostką i zależnie od tego co wypadnie, to zamykali lub ograniczali.
Skoro jest tak źle i zakażenia tak rosną, to dlaczego zamykamy dopiero od poniedziałku, a nie od razu?
Przez cały ten chaos mam nieodparte wrażenie, że ani wprowadzanie dodatkowych zakazów, ani ich luzowanie nie posuwa nas w żadną stronę. Nie jest ani lepiej, ani gorzej. Czasami rosną, czasami spadają. Pandemia covid-19 kręci się swoim tempem niezależnie od cudownie niekonsekwentnych pomysłów naszego rządu.
Zamiast grać w tę ruletkę o życie Polaków, chciałbym, by na poważnie zajęli się wydolnością służby zdrowia, prawidłowym zarządzaniem kwarantannowanymi i w końcu zapewnieniem odpowiedniej liczby szczepionek dla wszystkich.
To, że nagle po raz kolejny przestaniem chodzić do sklepów i miejsc publicznych (ale tylko niektórych i nie we wszystkich województwach) naprawdę nie sprawi, że będzie lepiej. I przeraża mnie, że rządzący w to wierzą.
Czy pandemia to poważny problem, który wymaga wyrzeczeń na wielu płaszczyznach? Tak. Czy powinniśmy jako społeczeństwo się im podporządkowywać, by wyjść jak najszybciej na prostą? Tak. Czy mam poczucie, że posuwamy się do przodu? No właśnie nie.
Usłyszałem kiedyś, że tylko idiota lub szaleniec robi ciągle to samo i oczekuje innych rezultatów. I z tą myślą na koniec Was zostawię.
Michał Mańkowski, redaktor naczelny