Olałam niskie oceny i obejrzałam "Sabat sióstr". Radzę wam zrobić to samo

Alicja Cembrowska
– Nie ma nic groźniejszego niż tańcząca kobieta – mówi sędzia inkwizytor, Rostegui, wyliczając, ile "czarownic" już spalił i załamując ręce, bo "cóż ma robić, skoro są tak nieugięte?". Hiszpanie zachwycili się filmem, który od kilku dni możemy oglądać na Netflixie. I wcale im się nie dziwię, bo "Sabat sióstr" jest doskonały.
"Sabat sióstr" na Netflixie. Nie przegapcie tego filmu! Kadr z film
Hipnotyzująca muzyka, niepokojąca atmosfera, kadry, wyglądające jak wydarte z ram obrazy, a jednocześnie oszałamiające naturalnością i "brudem", sielankowe baskijskie widoki i absolutnie piękne wizualne prowadzenie narracji. Krajobrazy Sierra de Urbasa i Lesaka dodają fabule tajemnicy, w obliczu lasów, które mogłyby być domem dla wróżek, nimf czy elfów, czujemy niepewność i fascynację. Niesamowity klimat udało się stworzyć twórcom tego filmu!
To wszystko zatopione jest w mroku XVII-wiecznej Europy i męskim rojeniu o kobietach, które czyhają, by zaburzyć "porządek świata".


Jeszcze w weekend "Sabat sióstr" miał na Filmwebie ocenę 5,5. Pomimo tego zdecydowałam się obejrzeć film, który oczarował Hiszpanię. Produkcja Pabla Agüera zdobyła pięć nagród Goya (hiszpańskie odpowiedniki Oscarów) i w kilka godzin zajęła czołowe miejsce wśród najczęściej oglądanych filmów.

Wezwanie szatana


Reżyser przenosi nas do 1609 roku. Do Kraju Basków, gdzie właśnie dociera inkwizycja. Mężczyźni pracują na morzu, kobiety zajmują się gospodarstwami, a także opowiadają sobie historie, tańczą i śpiewają pieśni. Tyle wystarczy, by oskarżyć je o czary i bycie na usługach Lucyfera. W sidła wpadają Ana, Olaia, Maria, Maider, Oneka i Katalin. Inkwizytorom nie wystarcza już jednak samo "przyznanie się do winy". Oczekują szczegółów, co wykorzystuje Ana – proponuje, że pokaże im, jak odbywa się sabat.
Czytaj także: Basic Witches, czyli wielkomiejskie czarownice. Zamiast klepać zdrowaśki – palą szałwię
Co ciekawe, podobno do 1609 roku Baskowie nie znali słowa, które według inkwizytorów oznacza sabat: "Akelarre" (oryginalny tytuł filmu). Akerre to dla nich po prostu kozioł.

Ana snuje opowieść o tym, jak Lucyfer uwodzi kobiety, jak te tańcem i śpiewem go przywołują, opisuje, co się odbywa podczas ceremonii. Właściwie wymyśla sabat, a sędziemu aż świecą się oczy – trudno stwierdzić, czy na myśl o penetracji Any przez szatana, czy raczej z powodu wyobrażenia, jak robi to on sam. W końcu... wiele go z Lucyferem łączy.

Tańczą, więc trzeba je spalić


Przejmowanie władzy przez Anę odbywa się jednak nie tylko w warstwie językowej (świetnie napisane dialogi). Zauważyć możemy również zmianę w obrazie. Gdy Rostegui łapie się w pułapkę i traci kontrolę, zmieniają się kolory – z początkowych zimnych, obraz robi się ciepły, "ogrzewany" światłem miękkim i intymnym.

Doradca sędziego zdaje się mniej ulegać czarowi dziewczęcia, podważa również istnienie samego rytuału, pyta: "A jeśli sabat nie istnieje? Co, jeśli to tylko sen?". Rostegui odpowiada: "Jeśli to tylko sen, jak to możliwe, że tyle niewiast śni o tym samym?". Zdaje się jednak, że słowo "niewiast", należałoby zamienić na "mężczyzn"...

Jednak sędzia szuka raczej wytłumaczenia w opętaniach i przywołuje "taneczną plagę" z 1518 roku – szacuje się, że choreomanii w Strasburgu doświadczyło około 400 osób. Wielu tańczyło kilka dni bez odpoczynku, niektórzy zmarli z wycieńczenia organizmu. "Taneczna mania" nie była odizolowanym przypadkiem, dotknęła tysięcy ludzi w kilku krajach i była dobrze udokumentowana. Jednak naukowcy nadal nie są zgodni co do jej przyczyn – możliwe, że wynikała z rytuałów religijnych, skumulowanego stresu, obecnie jest uważana za zbiorową chorobę psychogeniczną.

Lęki mężczyzn, siła kobiet


"Sabat sióstr" jest fenomenalną opowieścią o kobietach, które do końca się wspierają i o siebie dbają. I o mężczyznach, którzy bardzo boją się tego, czego nie rozumieją i w czym nie uczestniczą. Ich bronią są stosy, na które siłą zawlekają dziewczyny z kolejnych wsi. Bronią kobiet jest jeszcze silniejsza wspólnota.
Jej przykładem jest "wymyślony" sabat. Technicznie jest to rewelacyjnie zrealizowana scena. Ekstatyczna, energetyczna, transowa, czarująca, wyzwalająca, pierwotna. Kamera wiruje razem z dziewczętami, które "wzywają szatana", skaczą, wiją się, śpiewają hipnotyzującą pieśń. Tempo jest bardzo szybkie. Widz w ramach "oddechu" dostaje kilka ujęć na tłum, który patrzy na ten spektakl.

Odpowiedzialny za zdjęcia Javier Agirre prawie całkowicie zrezygnował ze statycznych kadrów. Postawił na skrajną naturalność, co sprawia, że dostajemy całkowicie inną niż do tej pory interpretację polowań na czarownice. Nie ma tutaj miejsca na fałszywe estetyzowanie, jednak sceny tortur nie dominują obrazu.
Kadr z filmu "Sabat sióstr"

"Nie ma czarownic, są tylko kobiety"


Zugarramurdi to gmina, ale i miasteczko nazywane "hiszpańskim Salem". W latach 1609-1610 r. doszło w nim do największego, według dostępnych dokumentów, procesu o czary. Przesłuchano i torturowano prawie 7000 osób. Pięć zmarło w więzieniu. Ostatecznie oskarżono 53, sześć spłonęło na stosie (w filmie oskarżenie dotyczy sześciu kobiet).

Niektóre źródła podają, że Pablo Agüero i Katell Guillou podczas pisania scenariusza, inspirowali się prawdziwą historią Pierre'a de Lancre, francuskiego sędziego z Bordeaux, któremu w 1609 roku Henryk IV zlecił zbadanie doniesień o czarach na terytorium Basków. Rok później zaczęły się masowe polowania. Pierre de Lancre chwalił się, że wysłał na śmierć nawet 600 osób.

Na przestrzeni wieków polowania na czarownice odbywały się jednak w całej Europie i to na taką skalę, że obecnie badacze mówią o nich w kategoriach "masowych mordów". Długa droga przed nami, żeby zmienić narrację o "czarownicach", zagarniętą głównie przed popkulturę, jednak są kobiety, które zaczynają zabiegać o pamięć tych, które zginęły "za czary i kuszenie mężczyzn".
Kadr z filmu "Sabat sióstr"
Przykład. Baskijskie Zugarramurdi jest obecnie atrakcją turystyczną i w mieście zarabia się na "czarownicach". – 24 marca 2019 r. Zugarramurdi odwiedza niecodzienna wycieczka. Wcześnie rano pod Muzeum Czarownic podjeżdża autobus, z którego wysiada grupa 40 feministycznych naukowczyń i autorek z Hiszpanii, USA i Ameryki Południowej. Nie przyjechały tu zwiedzać. Udają się prosto do sklepu z pamiątkami, żeby zaprotestować przeciwko sprzedaży lalek-czarownic – pisze Ana Maria Luca w artykule przetłumaczonym (przez Adę Petriczko) dla "Przekroju".

Kobiety sprzeciwiają się temu, że 400 lat po procesach w formie pamiątek "utrwala się mit odrażającej, starej wiedźmy o nadprzyrodzonych mocach". W rzeczywistości ofiarami tej nagonki były kobiety. Aktywistki mówią: "Nie ma czarownic, są tylko kobiety".
– Kiedy dziś wypowiadamy słowo "czarownica", to de facto używamy języka łowców czarownic. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że te ofiary nie były mityczne. Podczas polowań prawdziwe kobiety były prześladowane, torturowane i zabijane. Wciąż nie odpowiedzieliśmy sobie na pytanie: dlaczego ta historia została ukryta? Nie ma jej w podręcznikach szkolnych. Musimy odzyskać pamięć, ponieważ te wydarzenia miały poważne konsekwencje dla pozycji społecznej kobiet – mówi Silvia Federici, włosko-amerykańska uczona i feministka.

Alice Markham Cantor, nowojorska antropolożka, która bada temat polowań na czarownice, dodaje: "Podtrzymywanie wiary w "czarownice" jest problematyczne, ponieważ stanowi przykrywkę dla brutalnej historii. Wszystkie te komercyjne obiekty – pamiątki, kapelusze, plakaty – przypisują magię do miejsc rzezi".

Historycy są zgodni, że to duchowni stworzyli wizerunek "wrogów wiary", którzy mieli dopuszczać się tajemniczych rytuałów, morderstw, dzieciobójstwa, kanibalizmu czy stosunków z diabłem. – 400 lat po największym w historii procesie o czary, do Hiszpanii wracają zielarki, akuszerki, wróżki, adeptki naturalnej medycyny i inne kobiety, które w XVII w. być może trafiłyby na stos – pisze Ana Maria Luca i trudno nie odnieść wrażenia, że "Sabat sióstr" jest kolejną cegiełką w budowaniu "nowej pamięci" o czarownicach.

Napisz do autorki: alicja.cembrowska@natemat.pl