Jeśli to auto nie przekona Polaków do elektryków, to już nic tego nie zrobi
Skoda Enyaq iV swoją nazwą potrafi złamać język. Na szczęście nie tylko, bo po pierwszych chwilach w trakcie premierowych jazd wiem już, że złamie także serca kierowców. To elektryczny SUV od Skody, który jest w zasięgu przeciętnego Kowalskiego. Jest drogo jak na Skodę, ale rozsądnie cenowo jak na auta na prąd. Oto pierwsze wrażenia po paru godzinach jazdy.
Gdy pierwszy raz zobaczyłem zdjęcia Skody Enyaq iV, pomyślałem, że coś tu się komuś pomieszało. Przecież to żadna Skoda, a zaginiony brat BMW i3. Większy, ładniejszy, nowoczesny i też na prąd. No i wizualnie podobny.
Czemu piszę o BMW? Dlatego, że to w Polsce bardzo słusznie synonim marki premium. A Skoda? Wręcz odwrotnie, od lat jest w czołówce sprzedaży w Polsce, kojarzy się z wieloma fajnymi rzeczami, ale nie segmentem premium.
I wtedy wjeżdża on, cały na biało: model Enyaq iV, na który patrzysz i nie wierzysz. Nie ma tutaj mowy o żadnej nudzie. Jest nowocześnie, zgodnie z trendami, ale przede wszystkim przyjemnie dla oka, co jest zasługą umiejętnie zaprojektowanych przetłoczeń na karoserii. Widząc sylwetkę Enyaqa od razu wiadomo, że mamy do czynienia z nie takim zwykłym samochodem, ale jednocześnie nie jest to futurystyczny przerost formy nad treścią.
Enyaq iV to pełnoprawny SUV. A pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że nawet bardziej niż pełnoprawny, bo dziś na rynku mamy masę SUV-ów, czyli aut niby większych i użytkowych, ale tak naprawdę to crossovery.
Za plecami mamy ogromny bagażnik, który naprawdę zaskakuje rozmiarem. Bardzo pakowny z możliwością zakrycia góry roletą. Jak ktoś jakimś cudem się tam nie zmieści, może podnieść podłogę i wrzucić parę mniejszych gratów do tamtejszych schowków.
I im dalej idziesz, tym jest lepiej. Jestem wielkim fanem stylu, w jakim wykończono Enyaqa. Oczywiście testowane modele prasowe są wyposażane zazwyczaj wizerunkowo, ale generalnie i tak klienci Skody będą mogli w Enyaqu wybierać wykończenie z tzw. pakietu Design Selections. To dziesięć pakietów tematycznych, które można rozszerzać o opcje indywidualne.
Przyzwyczaić trzeba się też do dźwigni zmiany biegów, a raczej to małego guziczka, który przesuwamy dwoma palcami. Sporym zaskoczeniem był także brak trybu "P", czyli parking. Normalnie w automatach, gdy np. chcesz się zatrzymać, ale nie gasić samochodu wrzucasz tryb "P" i czekasz. Tutaj jego nie ma. System sam wykrywa czy kierowca jest w aucie i w razie czego go zaciąga.
W tym iście skandynawskim wnętrzu króluje 13-calowy wyświetlacz, który jest największy we wszystkich modelach Skody. Jest spory, dotykowy i co ważne: z nowoczesnym i płynnie działającym interfejsem.
Do dyspozycji kierowców są baterie o trzech różnych pojemnościach i pięć mocy silnika: od 109 do 225 kW. W teorii w najbogatszej wersji na jednym ładowaniu przejdziemy aż 537 kilometrów. Premierowe jazdy były jednak zaledwie kilkugodzinne, więc nie mieliśmy możliwości sprawdzenia, na ile ta deklaracja ma potwierdzenie w praktyce.
Cennik zaczyna się od 183 tys. złotych, ale realnie z dodatkami będzie to liczba z dwójką z przodu. Jeśli w jakiś sposób przekonywać Polaków do elektryków, to właśnie tak. Oby wrażenia nie zepsuła tylko infrastruktura, którą oferta producentów na razie wyprzedza.