Szybkie skierowania na test z kłopotami. "Powinniśmy ułatwiać dostęp do badań, a nie utrudniać"
W Londynie, niezależnie od objawów, można wykonać test dwa razy w tygodniu i to całkowicie za darmo. W Polsce pojawiło się ułatwienie w postaci formularza online, po wypełnieniu którego można dostać automatyczne skierowanie na test. Ministerstwo Zdrowia mówi o szerokiej kwalifikacji na test, jednak są przypadki, gdzie osoby skąpoobjawowe skierowania w tej formie nie dostaną. — Im więcej testów, tym więcej osób rozpoznanych. Więcej osób trafia na izolację i nie dochodzi do kolejnych zakażeń — mówi doktor Paweł Grzesiowski.
Podobnie jest w Niemczech. Tam każdy obywatel tego kraju ma prawo do jednego w tygodniu darmowego testu na obecność koronawirusa. Niemal równolegle do darmowych testów opłacanych przez państwo, szybkie testy domowe na koronawirusa wprowadziły Aldi i Lidl. Zainteresowanie jest ogromne.
Szybkie skierowania, ale z problemami
W Polsce od końca marca wprowadzono możliwość automatycznego wystawienia skierowań na testy na koronawirusa przez profil zaufany. Test można wykonać raz na 7 dni. Czytaj także: Europejska Agencja Leków o szczepionce AstraZeneca: Zakrzepy bardzo rzadkim skutkiem ubocznym
Jak to wygląda w praktyce? Różnie. Na pewno nie można otrzymać skierowania, kiedy pojawiają się jedynie delikatne objawy przeziębieniowe, a nie miało się (świadomie) kontaktu z osobą zakażoną koronawirusem. W takim przypadku system nie wystawia automatycznego skierowania na test. "Zakażenie koronawirusem ma bardzo zróżnicowany przebieg, przy czym u większości pacjentów przebiega w sposób bezobjawowy lub też skąpoobjawowo. Oznacza to, że pomimo aktywnej infekcji i namnażania się cząsteczek wirusa w organizmie, pacjent nie odczuwa żadnych dolegliwości z tym związanych. Jednak nadal jest źródłem infekcji i może zakażać kolejne osoby, u których przebieg choroby może być dużo cięższy" - czytamy na stronie synevo.pl.
Przykładem jest pani Monika. Kobieta zaczęła się źle czuć, więc pojawił się u niej lęk, że może być zakażona koronawirusem. Weszła na gov.pl, by wypełnić kwestionariusz, który umożliwi jej pozyskanie skierowania na test. Wybrała tę ścieżkę, by zrobić to jak najszybciej, bez konieczności umawiania się z lekarzem pierwszego kontaktu.
"Odpowiedz na kilka prostych pytań" - widnieje na stronie. Najpierw trzeba wybrać, kogo chce się zapisać na test – siebie czy dziecko. Po wyborze trzeba odpowiedzieć na pytanie, czy miało się kontakt z kimś, kto ma koronawirusa. Potem pytanie o choroby współistniejące (m.in. nowotwór, otyłość czy choroba sercowo-naczyniowa).
Fragment formularza, który trzeba wypełnić, by otrzymać skierowanie na test•Screen ze strony pacjent.gov.pl
Weronika wybrała drugą opcję. Poinformowano ją, że ma czekać na telefon konsultanta. Z automatu nałożono na nią kwarantannę. Izolowała się i czekała na wystawienie skierowania na test na koronawirusa. Nikt do niej jednak nie zadzwonił, kobieta izolowała się w domu, a kwarantanna w międzyczasie po prostu minęła.
Czytaj także: "Listonosz wrzucał jak chciał". Zagubione przesyłki polecone w pandemii, klienci Poczty się skarżą
Dr Grzesiowski: nie mamy stuprocentowo pewnych objawów COVID-19
— Osoba, która nie jest mocno zdeterminowana, po prostu odejdzie od komputera i na test się nie zgłosi. A przecież powinno być dokładnie odwrotnie. Powinniśmy ludzi zachęcać do testów, a system powinien się uczyć — mówi doktor Paweł Grzesiowski.I dodaje, że obecnie "nie mamy stuprocentowo pewnych objawów COVID-19". — Na początku była to utrata węchu i smaku, ale w tej chwili bardzo wiele osób ma koronawirusa, a tego objawu nie ma. System powinien nie być sztywny, ale elastyczny i uczyć się na podstawie zgłaszanych objawów. Jeśli więcej osób wpisuje katar czy ból gardła, system powinien dopisać ten objaw jako kwalifikujący do skierowania na test. I tym samym ułatwiać dostęp do badań, a nie go utrudniać — mówi dr Grzesiowski.
MZ: kwalifikacja na test jest bardzo szeroka
Zapytałam Ministerstwo Zdrowia o udostępniony kwestionariusz. Otrzymałam informację, że "kwalifikacja na test jest bardzo szeroka". — W przypadku zaznaczenia kontaktu z osobą zakażoną, następuje kwalifikacja bez konieczności wystąpienia objawów. W przypadku braku kontaktu z osobą zakażoną, wystarczające do zakwalifikowania na test jest wskazanie typowych objawów — mówi mi Justyna Maletka z Biura Komunikacji Ministerstwa Zdrowia. I dodaje, że "w ramach udostępnionego narzędzia możliwe jest zlecenie testu nie częściej niż raz na siedem dni". — W przypadku wystąpienia potrzeby częstszego testowania, zlecenie na test powinno zostać wystawione przez lekarza POZ — podkreśla.
"Im więcej testów, tym więcej osób trafia na izolację"
— Koszt testu na koronawirusa w masowym użyciu to maksimum kilkanaście złotych. Czy większą korzyścią jest wydać taką kwotę i spowodować, że osoba, która jest zakażona nie pojawi się w przestrzeni publicznej i nie zakazi kolejnej osoby, której koszt leczenia może wynosić kilkadziesiąt czy kilkaset tysięcy, czy nie testować masowo? — mówi dr Grzesiowski. I podkreśla, że "odpowiedź jest prosta". — Zdecydowanie uważam, że punkt wymazowy sfinansowany przez państwo jest znacznie mniejszym wydatkiem niż płacenie za leczenie osoby z koronawirusem. Im więcej testów, tym więcej osób rozpoznanych. Więcej osób trafia na izolację i nie dochodzi do kolejnych zakażeń.
Czytaj także: Niedzielski wyprzedził raport. Poinformował, że znowu odnotowano wysoką liczbę zgonów
Skierowanie na test poprzez formularz online to na pewno spore ułatwienie dla pacjentów i odciążenie lekarzy POZ. Zdarzają się jednak sytuacje, że - aby dostać skierowanie na test na koronawirusa - osoby naginają rzeczywistość, podają dodatkowe objawy w kwestionariuszu, wybierając te, które są najbardziej popularne w przypadku tej choroby. Wszystko, by skierowanie uzyskać.
Inni, mający jedynie lekkie objawy przeziębieniowe, rezygnują przy wypełnianiu kwestionariusza, kiedy ten nie kwalifikuje ich do badania. Jeszcze inni nie chcą czekać w kolejce do lekarza POZ i po prostu nie wykonują testu. Jeśli kierują się solidarnością społeczną wybierają samoizolację, ale są i tacy, którzy żyją jak gdyby nigdy nic, ryzykując zakażenie kogoś innego. A tym samym dokładają cegiełkę do trudnej sytuacji koronawirusowej w Polsce, a w konsekwencji do zapaści ochrony zdrowia w naszym kraju.