Myślałem, że serial o F1 już mnie nie zaskoczy. Netflix sam podnosi sobie poprzeczkę [RECENZJA]

Łukasz Grzegorczyk
Trochę bałem się, jak wyjdzie Netflixowi trzeci sezon serialu o Formule 1. Poprzedni rok był na tyle szalony, że twórcy wcale nie musieli sztucznie budować napięcia. Wystarczyło pokazać kluczowe momenty rywalizacji, by wbić widzów w fotel.
"Formuła 1: Jazda o życie" znowu wbija w fotel. Trzeci sezon pokazuje głównie kulisy pracy w czołowych zespołach. Fot. YouTube / Netflix
Nie będę oszukiwał – kolejny sezon "Jazdy o życie" łyknąłem w dwa wieczory. Obejrzałbym w jeden, ale końcówka była na tyle ciekawa, że oglądanie postanowiłem rozłożyć sobie w czasie. Poprzednie sezony najbardziej ekscytowały mnie, ze względu na wątki z Robertem Kubicą. Wciągnąłem się na tyle, że najnowszą odsłonę serii włączyłem w ciemno.
Czytaj także: Obejrzałem serial Netflixa o Formule 1 i... zostałem jej fanem. To dokument nie tylko dla koneserów
"Formuła 1: Jazda o życie" pod pewnym względem jest arcydziełem Netflixa. To serial, który dla wielu widzów był początkiem przygody z regularnym śledzeniem wyścigów (dla mnie też). W ogóle uważam, że największą frajdę z oglądania tej produkcji mają osoby, które o Formule 1 nie wiedzą nic, albo bardzo niewiele.


Jeszcze ciekawsze jest to, że nieważne, który sezon włączycie jako pierwszy, bo zadziała ten sam schemat. Twórcy krok po kroku wprowadzą was w świat kierowców F1, a także ich menadżerów i zakulisowych gierek. Trzecia odsłona "Jazdy o życie" wpisała się w ten klimat doskonale.

"Formuła 1: Jazda o życie" – co w trzecim sezonie?


Zacznę od narzekania, ale nie na samą produkcję, tylko własny niedosyt. 10 odcinków "Drive to survive" to stanowczo za mało, by pokazać dramaturgię 2020 roku w F1.

Pandemia koronawirusa postawiła na głowie kalendarz, a rywalizację znacznie skrócono. Netflix musiał więc skupić się też na tym, by udokumentować, jak walczono o organizację każdego wyścigu w tych niełatwych czasach. Widzowie mogą zobaczyć od kulis, jak kierowcy i ich zespoły odnaleźli się w covidowej rzeczywistości.
Fot. YouTube / Netflix
W trzecim sezonie skupiono się na pokazaniu, co dzieje się w szeregach czołowych ekip F1. Odcinki z szefem zespołu Red Bulla udowodniły nam, jak Christian Horner zawzięcie walczy o zdetronizowanie Mercedesa. Nie zabrakło wymownych scen o tym, że F1 to nie tylko kolejne przejechane okrążenia i ciągłe majstrowanie przy bolidach. To przede wszystkim gra, za którą stoją ogromne pieniądze i ludzie – często z trudnymi charakterami.

Z kolei wątki o Ferrari to trochę jak sól na bolesne rany dla fanów tej ekipy. Zespół, który przez lata odjeżdżał rywalom, przeżywa ciężkie chwile. Netflix skupił się jednak nie tylko na jego wynikach, ale i pięknej historii.

Każdy z odcinków "Jazdy o życie" to zderzenie z bardzo efektownym światem. Można nie lubić wyścigów, w ogóle nie interesować się F1, ale nie sposób nie docenić zdjęć w tej produkcji. Widać, że znowu postarano się, by każdy kadr był dopieszczony.
Pamiętajmy, że Formuła 1 dociera do odległych zakątków świata. Zjednoczone Emiraty Arabskie, Bahrajn, Włochy, Rosja – wszędzie tam była okazja sfilmować coś wyjątkowego. Twórcy według mnie wykorzystali to po raz kolejny w stu procentach.

Dokument o F1 wyróżnia się tym, że pokazuje emocje. Fajnie, że kierowcy nie są przedstawieni jak maszyny do wykręcania najlepszych czasów, tylko widzimy w nich normalnych ludzi. Nikt do tej pory nie pokazywał, jak reagują, kiedy ich przyszłość w zespole jest niepewna. Albo gdy z dnia na dzień kończą przygodę z jakimś teamem.
Fot. YouTube / Netflix
W "Drive to survive" paru kierowców i menadżerów "wyspowiadało" się ze swoich odczuć przed kamerą, a niektórzy dali się nawet pokazać w bardzo prywatnych okolicznościach. To ciekawe smaczki nawet dla widzów, którzy od lat śledzą tę dyscyplinę.

No i najważniejsze: im bliżej końca trzeciego sezonu, tym robi się bardziej dramatycznie. Jak wiadomo, trzeba było zobrazować koszmarny wypadek Romaina Grosjeana. To przerażające sceny, które dzięki Netflixowi można zobaczyć w rewelacyjnej jakości. Sam Francuz ze szczegółami opowiedział, jak udało mu się wydostać z płonącego bolidu. Dla mnie to porażająca relacja człowieka, który dosłownie uciekł przed śmiercią.
Fot. YouTube / Netflix
Mimo że serial znowu wbił mnie w fotel, to i tak parę rzeczy bym zmienił. Zabrakło mi pokazania paru ważnych momentów, jak choćby zdobycie punktów przez George'a Russella podczas Grand Prix Sakhiru. Wierzę jednak, że trudno byłoby to zmieścić w 10-odcinkowym sezonie, tym bardziej, że twórcy postawili również na wątki wychodzące poza Formułę 1.

W końcowych odcinkach pojawiły się nawiązania do śmierci George'a Floyda, ruchu Black Lives Matter i problemu rasizmu w sporcie. Lewis Hamilton ujawnił na przykład, z jakimi komentarzami musiał się zmierzyć, kiedy jako dziecko zaczynał swoją przygodę z wyścigami.

"Formuła 1: Jazda o życie" to obowiązkowa pozycja na Netflixie. Nie musicie od razu zakochać się w Formule 1, ale może obalicie sobie parę związanych z nią stereotypów. Przy okazji znajdziecie się bliżej dyscypliny, która nie jest tak powszechna i dostępna dla każdego, jak piłka nożna czy koszykówka.
Fot. YouTube / Netflix
Czytaj także: Obejrzałem drugi sezon serialu Netflixa o Formule 1. Fani Kubicy mogą być... rozczarowani