Tata Marty zmarł na koronawirusa po 6 dniach walki. "Jestem rozżalona i przybita"

Żaneta Gotowalska
Niespełna 60 tysięcy – tyle osób odeszło do tej pory z powodu koronawirusa. Tysiące polskich rodzin pogrążonych jest w żałobie po nagłej śmierci swojego bliskiego. Wśród nich jest Marta, która w marcu musiała pożegnać swojego ukochanego tatę.
Jakub Orzechowski/Agencja Gazeta
Marta jest głosem dziesiątek tysięcy osób, które straciły kogoś bliskiego z powodu koronawirusa. Jej tata zmarł 7 marca, na początku trzeciej fali. Wysłuchała jej Żaneta Gotowalska.

"Tatę reanimowali półtorej godziny – nie udało się"

— W połowie lutego tego roku zachorowali oboje rodzice, najpierw moja mama, pracująca w szkolnej świetlicy. Jeszcze niedawno, w styczniu, cieszyła się, że test profilaktyczny dla nauczycieli, który jej przysługiwał, wyszedł negatywny. Gdy zaczęła się źle czuć, znów zgłosiła się na test. Naszą czujność uśpił jego fałszywie negatywny wynik, prawdopodobnie test został wykonany za wcześnie — wspomina Marta.


I dodaje, że do czasu wyniku taty, mieli nadzieję, że to "zwykła" grypa. — Gdy mamie zaczęło się trochę polepszać, tata trafił do szpitala, ponieważ miał pogarszającą się saturację i choroba postępowała u niego o wiele gwałtowniej. Po 6 dniach walki zmarł podłączony do respiratora. Do poprzedniego dnia mieliśmy z nim kontakt telefoniczny, miał wtedy już tak zwane "wąsy” tlenowe zamiast maski, która bardzo zniekształcała głos i utrudniała rozmowę, więc cieszyliśmy się, że ma wyraźniejszy, mocniejszy głos, jakby więcej energii — opowiada o tym tragicznym dniu.
Marta

I nadszedł ten dzień, zupełnie zwykły, ale po nim nic już nie wygląda tak samo. Byliśmy i nadal jesteśmy w szoku, że zdrowy, wcale nie otyły 64-letni tata został tak szybko pokonany przez tę okropną chorobę.

Marta zwraca uwagę, że niektóre szpitale, zanim nadeszła ostatnia fala, w miarę możliwości organizowały czasem spotkania online. — Takie widzenia rodzin z pacjentami, które u nas nie miały miejsca. Nie mam do szpitala, ani tym bardziej do lekarzy żadnych pretensji. Tam naprawdę jest "front", niewyobrażalna syzyfowa praca i przeciążenie obowiązkami ponad siły — opowiada.
Czytaj także: "Stan podobny do upojenia alkoholowego". Ratownik medyczny szczerze o chorych na koronawirusa
— Wiem, że lekarze i pielęgniarki robili wszystko, co w ich mocy i jeszcze więcej ratując wielu ludzi w tym okrutnym czasie. Tatę reanimowali półtorej godziny – nie udało się... — dodaje rozżalona.

"Jestem przerażona, rozżalona i przybita"

Marta podkreśla, że rodzin jak jej jest wiele. — To mnie zasmuca jeszcze bardziej. Czasem łapie się na tym, że myślę sobie: "Szczęściaro, ciesz się, że covid zabrał tylko jednego Rodzica". Później jeszcze myślę o tych całkiem młodych ludziach, którzy umarli, młodszych ode mnie, o Ojcach i Mamach małych dzieci... Śmierć dotyka teraz boleśnie wielu Polaków, umierają, bo nie przyjechała karetka na czas, bo mają raka, a ich chemia została przełożona lub odłożona w czasie inna operacja ratująca życie. I cały czas zastanawiam się, zdając sobie sprawę z powagi tej choroby wirusowej, czy to właśnie tylko zakażenie covid zabrało mi ojca? — pyta.

Czytaj także: Jest reakcja na kuriozalny głos episkopatu ws. szczepionek

— Mam poczucie, że właśnie z powodu nieudolności i niefrasobliwości rządzących ginie wielu Polaków zakażonych Covid-19. Dzieje się też tak z powodu doprowadzenia do ogromnego przeciążenia ochrony zdrowia — mówi nam Marta, która uważa, że "rząd nie tylko nie starał się zapobiec tej niepotrzebnej, w przypadku Taty przedwczesnej śmierci, ale, że ta śmierć nie przyczyniła się nijak do zmian i bardziej rozsądnego podejścia do walki z pandemią”.
Marta

Jestem przerażona, rozżalona i przybita obserwacją działań rządu dotyczących walki z wirusem i jego konsekwencjami.

— Pandemia jest jak żywioł, trudna do okiełznania – po stokroć prawda. Państwa na całym świecie starają się nie dać się "wyprzedzić" wirusowi. Nasi rządzący natomiast od początku zadufani w sobie, przeceniali swoje siły, ich działania były niespójne i przede wszystkim permanentnie spóźnione — ocenia.

"Nie mieści mi się to w głowie"

— Pandemię od początku bagatelizowano; padły słynne słowa premiera w wakacje i kolejne od tego czasu zapewnienia, obietnice nie mające pokrycia w rzeczywistości, że "nie jest źle", że "u innych jest gorzej", że "wszystko jest przygotowane", że "jest odpowiednia ilość sprzętu, łóżek, rąk do pracy" itd. Nawet całkiem niedawno w ten sam sposób wypowiedział się prezydent. Mam dość ich pustych obietnic, okrągłych słów i nie zrozumiałego dla mnie nie uczenia się na własnych błędach, nawet w kwestii samej komunikacji ze społeczeństwem — dodaje rozżalona.

— Obserwowałam, jak państwo olewa podstawowe działania epidemiologiczne w imię przypodobania się obywatelom, jak otwiera szkoły nie do końca przygotowane do sprostania reżimowi sanitarnemu, jak testuje nauczycieli tuż przed powrotem do nauki stacjonarnej, kiedy wiadomo, że mieli długą przerwę świąteczną oraz ferie, zamiast zapewnić im do końca roku cotygodniowe testy wymazowe po 1 czy 2 tygodniach od rozpoczęcia nauki — mówi.
Marta

Do tego doszedł sposób "obchodzenia się" z zakażonymi: kwarantanna tylko dla osoby z pozytywnym wynikiem, podczas gdy reszta domowników wychodzi i potencjalnie zaraża dalej.

— To jakieś nieporozumienie. Za mało środków przeznaczono na sprawne działanie Sanepidu, który dzwoni za późno lub wcale. Niezwykle utrudniony był dostęp do testów dla społeczeństwa. Dopiero całkiem niedawno, długo po tym, jak wiedza o wariancie brytyjskim była ogólnie dostępna, poszerzono zakres objawów kwalifikujących do testu. Przez to wiele osób skąpoobjawowych nie robiło testów i zakażało kolejne osoby — ocenia.

— Nie jestem w stanie nie myśleć z goryczą o działaniach rządu, wiedząc, że ich nieudolność przyczynia się do śmierci tak wielu obywateli. Przy tym całym gadaniu o zapaści demograficznej, o tym, że nie rodzą się Polacy, jak mogą tak niefrasobliwie podchodzić do walki z wirusem? Nie mieści mi się to w głowie... — mówi o działaniach rządu wobec pandemii.

Śmierć nam powszednieje

— Statystyki śmierci powszednieją, są "odczłowieczane" – patrzymy na nie i nie widzimy tych osób, które odeszły, nie widzimy tym bardziej bólu i pustki w życiu tak wielu opuszczonych bliskich. Według mnie to nie tylko ofiary pandemii, ale także swego rodzaju cena, jaką płacimy za tak słabo radzący sobie z sytuacją w kraju rząd, cena którą płacimy za wybranie takich rządzących. Cena zapłacona w życiach konkretnych ludzi — ocenia Marta.
Covid-19 Bereaved Families for Justice UK/FB
— Podczas gdy w Wielkiej Brytanii powstają pomniki-symbole ofiar z czerwonych malowanych serduszek, u nas nadal figurują tylko jako bezimienna cyferka w statystykach. To nie jest oczywiście w tej chwili najważniejsze, być może wychodząca z mroku pandemii Wielka Brytania ma w końcu siłę i czas by oddać należny hołd ludziom, którzy stracili życie. Sądzę, że to piękny gest, który upamiętnia ofiary i pomagający poradzić sobie z traumą, jaką przeżyliśmy. Serduszka mają swoje znaczenie i estetyczną formę, pozwalają się zastanowić nad faktem, że to nie cyferki, to ludzkie istnienia odeszły na zawsze — mówi na koniec.