Zagadka śmierci na Przełęczy Diatłowa. Rosjanie stworzyli o tym serial i... za bardzo się wkręcili

Zuzanna Tomaszewicz
Ta niewyjaśniona dotąd zagadka od dekad spędza sen z powiek fanom teorii spiskowych. Jak zginęli uczestnicy studenckiej wyprawy na Przełęczy Diatłowa? Czy ktoś lub coś przyczyniło się do ich śmierci? Na te pytania stara się odpowiedzieć rosyjski serial "Martwa góra". Rosjanie za bardzo wkręcili się w konspiracje i zamiast opowieści o ludzkiej tragedii, stworzyli thriller z domieszką kina grozy i fantasy.
Serial "Martwa Góra" opowiada o tragedii na Przełęczy Diatłowa w 1959 roku. Fot. kadr z serialu "Martwa Góra"; materiał prasowy

Lawina, yeti i wojskowe eksperymenty

Wszystko zaczęło się od wyprawy grupy dziewięciu studentów oraz absolwentów Uralskiego Instytutu Politechnicznego w Swiedłowsku, której celem było zdobycie szczytu Otorten położonego w północnej części Uralu. Wycieczka została zorganizowana pod koniec stycznia 1959 roku w ramach XXI Zjazdu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego.


Uczestnicy wyprawy udali się więc w podróż liczącą ponad 300 kilometrów. Po dotarciu pociągiem do miasta Sierow grupa wybrała się ciężarówką do najdalej wysuniętej na północ miejscowości Wiżaj. Stamtąd pojechała zaś do drwalskiej osady, skąd następnie wyruszyła w głąb ziem zamieszkiwanych przez lud Mansów.

Jeden z uczestników wyprawy, Jurij Judin, zachorował w drodze na szczyt i postanowił zrezygnować z dalszej wspinaczki. Zawrócił do Wiżaju i tym samym uniknął czekającej na jego towarzyszy śmierci.

Igor Diatłow, który przewodniczył całej ekspedycji, miał wysłać telegram swoim znajomym, gdy tylko wróci z udanej wyprawy na Otorten. Niestety, taka wiadomość nigdy nie została nadana. Po prawie dwóch tygodniach od planowanego zakończenia wyprawy na szlak wysłano ekipę ratunkową.

Pozostałości po obozie Diatłowa znaleziono na zboczu góry Chołatczachl (oznaczającej w języku Mansów "Martwą Górę"). Widok był mrożący krew w żyłach. Ekipa poszukiwawcza odkryła namiot, w którym jedna z jego ścian został rozcięta od wewnątrz. Nieopodal znaleziska odnaleziono zaś zwłoki dziewięciu studentów i przewodnika.
Fot. Wikipedia

Faktyczne okoliczności śmierci członków wyprawy Diatłowa dotąd pozostały niewyjaśnione. Ciała części uczestników były rozebrane, a jedna z denatek nie miała języka. Śledczy ustalili, że podróżnicy zginęli w wyniku hipotermii oraz z powodu silnego (nadludzkiego) uderzenia. Co ciekawe, ubrania zmarłych nosiły ślady promieniowania beta.

Od kilkudziesięciu lat ludzie próbują rozszyfrować tajemnice tragedii na Przełęczy Diatłowa (nazwanej tak po nazwisku przewodnika). Wielu miłośników teorii spiskowych uważa, że najprawdopodobniej na grupę studentów spadła podczas snu lawina. Jak się okazuje, stok góry, pod którą rozstawiono namioty, jest zbyt płaski, aby mogło tam dojść do osuwiska śnieżnego.

Inne z teorii mówią chociażby o grasującym w lasach Uralu yetim, o zbrodni dokonanej prze Mansów lub o eksperymentach wojskowych prowadzonych nieopodal Martwej Góry.

Rosyjska wizja tragedii na Przełęczy Diatłowa

"Martwa góra. Tragedia na Przełęczy Diatłowa" to ośmioczęściowy miniserial, który mniej lub bardziej przybliża losy dziewięciu studentów i ich wyprawy. Nie stanowią one same w sobie głównego wątku fabularnego produkcji. Historia skupia się w sporej mierze na nudnej postaci "dobrego gliny".

W pierwszym odcinku poznajemy doświadczonego majora KGB i to on prezentuje się widzom jako pierwszoplanowy bohater serialu. Mężczyzna brał udział w II wojnie światowej, a wydarzenia z tamtych czasów wciąż go nawiedzają. Gdy walczył jeszcze z nazistami, na własnej skórze doświadczył zjawisk paranormalnych. Widział duchy zmarłych oraz… zombie.

Jak można się więc domyślić, rosyjski serial jest nastawiony na tanią sensację, ale trzeba przyznać jedno - twórcy podali ją na całkiem ładnej "tacy". W produkcji nie brakuje spektakularnych, niekiedy męczących dla oczu, ujęć oraz efektów specjalnych, których pozazdrościliby sami giganci Hollywood.
Fot. kadr z serialu "Martwa Góra"
Zagadką pozostaje jednak to, do jakiego gatunku można przypisać ten serial. Z jednej strony mamy wątki romantyczne poprzeplatane kinem akcji, z drugiej zaś sceny rodem z horroru przyprawione szczyptą skandynawskiego kryminału.

Choć pierwszy odcinek "Martwej Góry" pozostawia wiele do życzenia, druga część miniserialu zaskakuje bardziej wysublimowaną i stonowaną scenerią. Twórcy, chcąc ukazać retrospekcje z wyprawy na Otorten, postawili wykorzystać czarno-biały obraz. W połączeniu z kadrami socrealistycznych budynków i radzieckich osad ogląda się serial niczym dramat wojenny "Lecą żurawie" z 1957 roku. Dlatego warto czekać na kolejne odcinki. Mogą nas jeszcze niejednym zaskoczyć.
Czytaj także: "Zawsze na mnie polował". Już nigdy nie spojrzę tak samo na filmy Woody'ego Allena