Polak ruszył przez zamarznięty Bajkał. Ta relacja robi wrażenie i niesie ważne przesłanie
Setki osób śledziły na Instagramie wyprawę Piotra Bratosiewicza. Młody podróżnik wysoko zawiesił sobie poprzeczkę – chciał przejść zamarznięty Bajkał. Cel osiągnął w połowie, jednak z jego relacji płynie jedna, szalenie ważna lekcja.
- Piotr Bratosiewicz jest podróżnikiem i fotografem, odwiedził już ponad 100 krajów.
- Na początku kwietnia Bratosiewicz rozpoczął wyprawę po zamarzniętym Bajkale.
- Po tygodniu zrezygnował z kontynuowania wyzwania z powodu samotności i dużego stresu.
Pieszo przez Bajkał
5 tygodni temu, w połowie marca, na profilu Piotra Bratosiewicza pojawiło się symboliczne zdjęcie. Jak napisał autor, zostało zrobione na środku zamarzniętego jeziora w Skandynawii, kilka lat wcześniej: "Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za niecałe dwa tygodnie, przez około miesiąc, tak właśnie wyglądać będzie moja codzienność".
Największą przeszkodą była kwestia formalna, czyli otrzymanie zaproszenia do Rosji. W końcu się udało i Bratosiewicz oficjalnie poinformował, że leci do Moskwy, następnie do Irkucka, a stamtąd łazikiem na południowy brzeg Bajkału.
W odpowiedzi na pytania obserwatorów wyjaśnił, że pomysł na taką wyprawę dojrzewał w nim od lat. Wspomina, że kilka lat temu poleciał z przyjacielem do Skandynawii i przez dwa tygodnie zwiedzali tereny koła podbiegunowego. To od niego dostał opowiadanie "The White Darkness".
zrzut z ekranu/instagram.com/bratosiewicz
Przygotowania do wyprawy
Piotr Bratosiewicz zaplanował 3-tygodniową wędrówkę po Bajkale. Przez ostatnie lata przygotowywał się mentalnie i fizycznie, a półtora miesiąca przed wyruszeniem przestrzegał codziennej rutyny: wprowadził wzmożone treningi, medytację, pracę oddechem, wizyty u fizjoterapeuty i masażysty, dietę i dużo zimnej wody. Wszystkie te szczególne aktywności rozpisał w tabelce.
zrzut z ekranu/instagram.com/bratosiewicz
Trudności z uzyskaniem wizy do Rosji (podróżnik wskazuje, że procedury są mozolne i mogą trwać nawet kilka tygodni), sprawiły, że podróż zaczęła się stosunkowo późno, bo na początku kwietnia. Zimą przekraczanie Bajkału jest dla Rosjan codziennością – grubość lodu wynosi od 70 centymetrów do nawet 2 metrów.
Problem z wizą wpłynął również na kierunek marszu. Początkowo Bratosiewicz planował pójść z północy na południe, ostatecznie wyruszył jednak z południa. Przyznał, że kwiecień to dyskusyjna, jednak nadal bezpieczna pora na podróż. "Mam jednak w głowie, że nic za wszelką cenę. Codziennie sprawdzam pogodę i kontroluję kamery znad Bajkału" – pisał przed wyjazdem.
zrzut z ekranu/instagram.com/bratosiewicz
Doprecyzował, że będzie gotowy na każdą okoliczność, zarówno sprzętowo, jak i proceduralnie. "Gdyby cokolwiek miało mnie stresować czy martwić bardziej niż normalnie, to zrezygnuję i nie będę się nigdzie pakował na siłę, ani niczego sobie utrudniał, bo nie potrzebuję tego" – utrzymywał i jednocześnie zakładał, że jeżeli wyprawa się nie powiedzie, to wróci za rok.
Cały dobytek na sankach
Na początku kwietnia wyruszył zaopatrzony w narty biegówki i pulki (sanie ekspedycyjne), na których zmieścił cały swój tymczasowy dobytek. Bratosiewicz spał w namiocie, który rozkładał na zamarzniętym lodzie, a jadł głównie żywność liofilizowaną (ale także odżywki białkowe, batony, orzechy, witaminy). Teoretycznie potrzebował około 4000 kalorii dziennie, jednak jak wspomniał, podczas takiej wędrówki ciało i tak chudnie.
zrzut z ekranu/instagram.com/bratosiewicz
Podróżnik każdego dnia szedł około 38 km. W siedem dni przeszedł 265 km. W swojej relacji wspomina, że w nocy słyszał ruchy lodu, cały czas coś trzeszczało, słychać wodę, która porusza się pod taflą. Czwartego dnia wpadł po kolana w szczelinę, co, jak powiedział: "Przypomniało mu o byciu pokornym".
Szóstego dnia przyznał, że "morale już trochę niższe, adrenalina i ekscytacja pierwszych dni opadły". Zaczęła się "rutyna i walka w głowie". Bratosiewicz zaczął odczuwać zmęczenie psychiczne spowodowane samotnością, stresem i strachem.
Zbliżając się do Olchonu, pokazał, że śnieg topił mu się pod nogami, a im bliżej brzegu, wody było coraz więcej. Na wyspie miał zrobić jedynie kilka dni przerwy i następnie ruszyć dalej. Początkowo utrzymywał, że będzie się trzymał tego planu.
zrzut z ekranu/instagram.com/bratosiewicz
"Całe ciało mówi mi, że nie tym razem, a ja staram się go słuchać. Mógłbym pójść i na siłę dojść do końca, ale nie o to w tym chodzi. Czuję, że nie tędy droga. Dużą częścią takich wypraw i pomysłów jest umiejętność odpuszczenia wtedy, kiedy trzeba. W innym wypadku kolejnej może już nie być. Chowam ego do kieszeni, uczę się pokory i podejmuję jedyną możliwą i odpowiedzialną decyzję. Z każdym dniem lód topnieje coraz bardziej, racjonalnie wiem, że nadal jest to dosyć bezpieczne, jednak psychika cierpi i boryka się z ciągłym strachem" – napisał i podziękował sponsorom i wszystkim osobom, które go wspierały.Może cię zainteresować także: W te wakacje nici z dalekich podróży. Zostaje kino – dzięki tym 10 filmom uciekniesz w nieznane
Przyznał również, że nie był jeszcze gotowy na taką samotność i świadomość, że od ludzi dzielą go dziesiątki kilometrów.
"Ponadto, pomimo że w przeszłości tygodniami, a nawet miesiącami podróżowałem sam po świecie, na taki rodzaj samotności gdzie najbliższy człowiek jest dziesiątki kilometrów dalej i nie ma żadnego kontaktu ze światem oprócz wysyłanych bezzwrotnie w eter wiadomości z codziennymi geolokacjami telefonem satelitarnym, być może w tym roku nie byłem jednak po prostu jeszcze gotowy" – napisał.
Kim jest Piotr Bratosiewicz?
Piotr Bratosiewicz jest podróżnikiem i fotografem. W 2017 roku rozpoczął swój autorski projekt "Collecting Stamps", który zakłada odwiedzenie wszystkich 193 krajów świata. Relacje z wypraw można oglądać na Instagramie i YouTubie.
"Odbyłem podróż koleją transsyberyjską, przejechałem motocyklem wzdłuż Wietnamu, pokonałem ponad 40 tysięcy kilometrów jeepem po Afryce, przedostałem się lądem ze Stanów Zjednoczonych do Peru, pływałem lodołamaczem po zamarzniętych wodach Zatoki Botnickiej, startowałem w rajdach pustynnych, skakałem ze spadochronem i na bungee z najwyższych mostów i tam świata, latałem na lotni, spędziłem kilka dni w niedostępnym na co dzień księstwie Bhutanu, pływałem z rekinami w RPA, odwiedziłem pandy w Chinach i leniwce w Kostaryce" – pisze na swoim kanale.
– Podróżowanie mam chyba trochę we krwi. Mój dziadek żeglował, babcia była przewodniczką po górach. Oboje rodziców było przewodnikami wycieczek, a mama założyła w końcu własne biuro podróży. Kiedy byli w moim wieku, jeździli po całym świecie. Mama ciągała mnie po całej Polsce, z tatą jeździłem samochodem po Europie – mówił w 2018 roku w rozmowie z portalem f5.pl.