Wracają do rodziców i mówią: "coś mi wessało najlepszy etap życia”. Oto pokolenie bumerangów

Katarzyna Bednarczykówna
Są pokoleniem "ULTRAGEN". Bumerangują. Są dorośli, studiują, wynieśli się z domu, ale od roku znów muszą mieszkać z rodzicami w dawnym mieście albo na wsi. Tworzą nową generację młodych, którzy dorastają w czasie ultra-niepewności. – Wyobcowanie, bezsens, stagnacja, brak intymności – wyliczają.
Pokolenie bumerangów – młodzi wracają do domu Fot. Unsplash
Basia nie weźmie prysznica o 3 w nocy. A lubi. Nie pójdzie do klubu Cocon przy ul. Gazowej 21 w Krakowie. Nie znajdzie pracy. Nie spotka się z chłopakiem. Rozstali się zaraz na początku pandemii, chwilę po tym, gdy rodzice stanowczo zasugerowali jej, że ma wracać do domu, do Częstochowy.

– Skoro związek się rozpadł, nie ma kogo żałować – kwituje. Od roku jest sama – w sensie damsko-męskim, bo sama nie mieszka. Za ścianą ma mamę i tatę. Znowu. Po trzech latach studenckiej wolności i samodzielności.

– Czuję, jakby coś mi wessało najlepszy etap życia – opowiada mi przez telefon ze swojego dawnego, licealnego pokoju. – Umierają relacje towarzyskie, gdy mieszkam z rodzicami, umierają relacje związkowe. Nowe nie powstają. Owszem, przez internet nieco kreują się sytuacje, które mogłyby się rozwinąć. Ale przez to siedzenie w domu powstaje niechęć próbowania. Bo i tak się na żywo nie spotkamy, i tak się przez internet nie uda.

Gdy dziecko wraca z letniego obozu


Pierwsze pandemiczne przemówienie Morawieckiego ogląda jeszcze w wynajętym, krakowskim pokoju. Odbiera telefon od rodziców: "wracaj, zanim zamkną miasta". To wraca. Jest na trzecim roku archeologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, myśli, że to tylko dwa, może trzy tygodnie.
Czytaj także: Gnojenie na Zoomie, znikające pieniądze, zabawa w chowanego. Tak wygląda mobbing online [REPORTAŻ]
Z rodzinnego miasta Basia wyjeżdża od razu po liceum. Kraków wybiera, bo atmosfera, bo pięknie i dlatego, że nie ma tam jej siostry ani rodziny generalnie. Chce się wyrwać, usamodzielnić.


Po wymuszonym pandemią powrocie do domu, za jej pokój w Krakowie rodzice płacą jeszcze kilka miesięcy, dłużej nie ma sensu. Licencjat broni zdalnie. – Niby uczysz się tego samego, co stacjonarnie, ale atmosfera studiów znika.

Kiedyś to było. Jeździli z wykładowcami na wykopaliska, bo w instytucie trzymali się blisko, ciepła atmosfera. – Inne relacje, niż na matematyce – zaznacza Basia. – Naprzeciwko instytutu, przy Gołębiej, mieliśmy nasz pub, Stary Port. Nie powiem, że nawet miewaliśmy tam wykłady. Wtedy tylko z soczek. W pubie panował zawsze klimat, powiedzmy, bardzo archeologiczny. Boję się, że po pandemii Starego Portu nie będzie.
Juwenalia w KrakowieAgencja Gazeta
W weekendy z kolei szło się do klubów, bo to Kraków, tam się tańczy. A w Częstochowie się siedzi. Z rodzicami. – Nie chodzi o to, że z nimi jest niefajnie. Chodzi o to, że jest o dużo za długo – tłumaczy. – Moi rodzice już przez kilka lat nie mieli nade mną kontroli, a teraz się czują, jakby dziecko wróciło z letniego obozu. Przywykłam do samodecydowania o sobie, wracałam do domu, o której chciałam. Teraz słyszę: nie wracaj po 23.

Czytaj także: "Błagają, żeby móc przyjść osobiście". Najgorsza choroba XXI wieku nie odpuszcza w czasie pandemii

Nie chcę się z nimi kłócić. Czasem stawiam na swoim, próbuję im wytłumaczyć, że nie mam już 15 lat. To nie jest kontrola nieustanna, ale taki ogólny brak prywatności mocno mi doskwiera.

Jest: wyobcowanie, bezsens, internet


Basia chciała wrócić do Krakowa, znaleźć pracę i utrzymać się sama. Pracy nie ma, pomysł umarł naturalnie. Teraz chce wyjechać na jakiś czas zarabiać do Niemiec, żeby zmienić otoczenie. Ale nie wie jak, nie wie kiedy.

Póki co angażuje się bardziej w życie rodzinne. – Chcę odciążyć mamę, jest nauczycielką. Widzę, jak ją to męczy. Ugotuję obiad, posprzątam, wypakuję zmywarkę – to chyba jedyne plusy sytuacji. A rodzice mogą zaoszczędzić na moim mieszkaniu i rachunkach. Poza tym zalet nie widzę.

W Częstochowie Basia praktycznie nie ma znajomych, a z tymi nielicznymi i tak nie ma gdzie się spotkać. Wszystko pozamykane, do domu nie wbiją. Teoretycznie może zapytać rodziców, czy może zaprosić znajomych, ale się boi, że ktoś przywlecze wirusa i przez nią rodzice zachorują.

– Wyobcowanie, bezsens, stagnacja. Tylko internet. Znajomi czują podobnie. Niektórym koleżankom poleciłam, żeby spróbowały terapii u psychologa albo poszły do psychiatry. Sama, gdy słyszę teorie, że czeka nas jeszcze rok zdalnego nauczania, rok takiego życia, tracę chęci, motywację do nauki i społecznego życia.

Straciłem: spokój, swobodę i szybki internet


– 45 minut dziennie, które poświęcałbym na robienie obiadu. Tyle zyskałem dzięki mieszkaniu z rodzicami – podsumowuje Sebastian. W tym roku robi magisterkę na Uniwersytecie Gdańskim. Do domu wrócił w zeszłym kwietniu. – Nie podoba mi się. Jest obiad, ale nic poza tym i też nie oczekuję, żeby coś więcej. W końcu nie powinno mnie tu być.

Pewnie moja sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby przed pandemią właściciel mieszkania w ostatniej chwili nie wymówił mi pokoju, który był dobry i tani. To zmusiło mnie do wynajmu na szybko pokoju małego i drogiego. Pewnie sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby się kogoś miało. Wtedy nawet w czasie korony dalej mieszkałoby się razem.

Ale będąc singlem, który prawie stracił pracę (nadal ją mam, ale zarabiam jakieś 20 proc. tego co zarabiałbym normalnie, bez pandemii) i musi wynajmować o wiele za drogi pokój - powrót do domu jest jedynym rozsądnym rozwiązaniem.
Juwenalia w RzeszowieAgencja Gazeta
Co straciłem? Spokój. W domu mam 2–letnią siostrzenicę. Dla studenta ostatniego roku mieszkanie z siostrzenicą nie jest fajne. Straciłem swobodę. Mój zegar biologiczny jest ustawiony tak, że nie śpię do 3-4 rano. W nocy bardzo często robię sobie coś do jedzenia, a teraz niezbyt mogę robić, bo wszyscy w domu oprócz mnie o tej porze śpią. Straciłem też szybki internet.

Gdybym żył po swojemu, na pewno dochodziłoby do spięć. Dopasowuję się. Ze znajomymi widujemy się raz lub dwa razy na miesiąc. Oszalałbym bez tego. Siedzieć przez rok w domu z rodzicami i z nikim się nie wiedzieć, to zbyt dużo.

Generacja ultra-niepewności


– Bumerangowanie to zjawisko opisujące sytuację młodej osoby, która wyprowadziła się z domu rodzinnego, a później z pewnych powodów do niego wraca – wyjaśnia dr Justyna Sarnowska, socjolożka specjalizującą się w badaniach nad wchodzeniem w dorosłość.

Pracuje w projekcie badawczym o wpływie pandemii koronawirusa na pokolenie, który właśnie rozpoczyna się na Uniwersytecie SWPS. Projekt nazywa się "ULTRAGEN" – od generacji, która wchodzi w dorosłość w czasach ultra-niepewności.

Jej zdaniem powrót do domu rodzinnego, z którego młoda osoba chciała się wyrwać, może na nią oddziaływać negatywnie. Poza migracją edukacyjną, to mogła być też ucieczka przed zbyt wąskimi normami społecznymi, zbyt ciasnym gorsetem zasad. Im jesteśmy starsi, tym mniej nas łączy z rodzinną miejscowością. Młodzi ludzie zmuszeni do takiego powrotu, czują się tymczasowo zawieszeni.
Czytaj także: Tych 7 "błędów" wybaczmy sobie w pandemii. Jesteśmy w kryzysie, nie wymagajmy od siebie aż tyle
– Czują, że do dawnego świata już nie pasują– wyjaśnia Sarnowska. – Już osiągnęli jakiś etap, już prawie weszli na rynek pracy, zaczynali się usamodzielniać pod względem zawodowym. Nagle pracy dla nich zabrakło: w usługach, w gastronomii, turystyce. To sektory, które przez lockdown najbardziej ucierpiały i jednocześnie miejsca, które zwykle są najbardziej oblegane zawodowo przez młodych, gdzie najłatwiej im stawiać pierwsze kroki – podkreśla.

Z drugiej strony, gdy dom jest duży i rodzina ma zasoby finansowe, żeby w miarę komfortowo przeczekać lockdown – powrót pod skrzydła rodziców może aż tak nie doskwierać.

Zyskałam: parking, chłopaka, oszczędności


Tak jest w przypadku Zofii, studentki z Lublina. Ma 22 lata i w rodzinnym domu odnalazła się jak ryba w wodzie. Mówi, że ma więcej udogodnień. Przed pandemią wydawała pieniądze na stancję, na życie i nie miała gdzie zaparkować samochodu. A teraz parkuje pod domem we wsi 60 km od Lublina. Blisko ma pracę. Chłopak i znajomi też wrócili w rodzinne strony.

– Z rodzicami zamieszkałam znowu w marcu zeszłego roku, ze stancji zrezygnowałam we wrześniu. Odkąd zaczął się lockdown byłam w Lublinie tylko 2-3 razy, więc to nie miało sensu. Utrzymuję się ze stypendium naukowego i pracuję dorywczo – tłumaczy. – Mieszkanie w Lublinie to był niepotrzebny koszt. Większość znajomych ze studiów wróciła do swoich domów, kontaktujemy się online.
Dni Kultury Studenckiej w LublinieAgencja Gazeta
Najgorszy był początek. – Mieszkaliśmy z rodzicami już kilka lat osobno, każdy miał swoje nawyki. Ale nie czuje presji, kontroli –przekonuje. – Mamy duży dom, każdy żyje w swojej części. Rodzice wychodzą do pracy, są już zaszczepieni.

Mówi, że żyje jej się wygodniej, bo wszyscy dzielą się domowymi obowiązkami, gotują sobie nawzajem. W Lubinie musiała gotować sobie sama. A co ważniejsze, teraz łatwiej jej zaoszczędzić pieniądze.

– Czy ja wiem, czy dorosłość przez powrót do domu rodzinnego się oddaliła? Wciąż sama ogarniam swoje sprawy, mama już nie umawia mnie na wizytę do lekarza. Moim zdaniem ta dorosłość się w pewnym sensie pogłębiła: w Lublinie żyłam dla siebie, tu żyję dla siebie i rodziny.

Oczywiście czuję stratę, tęskni się do poprzedniego życia, ale nie mogę powiedzieć, że jestem jakoś wielce załamana. Rok jeszcze w domu z rodzicami wytrzymam. Rok maksimum.

Efekt bumerangowania zależy od klasy społecznej


Zdaniem dr Justyny Sarnowskiej obecna sytuacja na pewno wpłynie na przyszłość pokolenia Z, czyli obecnych studentów – ale bumerangowania nie warto rozpatrywać zero-jedynkowo. Że to coś jednoznacznie złego.

Czytaj także: Nigdy nie czułeś się tak samotny jak... w związku? Psycholog mówi, co to oznacza

– W ujęciu tradycyjnym mamy pięć markerów dorosłości: wyprowadzenie się z domu, ukończenie edukacji, wejście na rynek pracy, wejście w trwały związek intymny, zostanie rodzicem – tłumaczy. – Według mnie bumerangowanie osiągnięcie niektórych markerów dorosłości może przyspieszyć, innych opóźnić. Kontekst jest bardzo indywidualny.

Młodzi, którzy reprezentują klasy uprzywilejowane, których rodzice mają duży dom i uruchomią zasoby finansowe, żeby teraz wesprzeć dziecko – będą mieli wciąż ułatwione wejście w dorosłość.

– Z kolei młodzi, dla których wyprowadzka z domu jest ucieczką od klasy społecznej, z której pochodzą, ale do której nie aspirują – mają utrudnioną sytuację. Jeśli nie dostaną wsparcia od państwa, bo sytuacja na rynku pracy będzie się pogarszać, mogą mieć spory kłopot, żeby się usamodzielnić, wynająć lub kupić w przyszłości mieszkanie i założyć rodzinę – podsumowuje.