Ta poprawność polityczna bywa nie do zniesienia. Zostawcie chociaż "Przyjaciół"

Żaneta Gotowalska
Hitowy serial "Przyjaciele" jest homofobiczny, seksistowski i pełen bodyshamingu – twierdzą jedni. Inni oceniają, że to serial, który mimo 27 lat od premiery wciąż daje szansę na złapanie oddechu. Czy poprawność polityczna w stosunku do dzieł popkultury jest na pewno potrzebna?
Jedna ze scen 3. sezonu "Przyjaciół" Screen YouTube/TBS
Poprawność polityczna zaczyna coraz mocniej mieszać w naszych życiach. Producenci seriali czy filmów muszą uważać, by obsadzić w nich odpowiednich aktorów, dopasowując ich do odpowiednich postaci. Wszystko z dokładnością, by przypadkiem kogoś nie urazić. A jest to coraz trudniejsze. Przykładem jest powracający problem z serialem "Przyjaciele".

Serial emitowany był w latach 1994-2004. Doczekał się 10 sezonów i ponad 200 odcinków. "Przyjaciele" gościli w ponad 100 krajach, a ostatni odcinek w Stanach Zjednoczonych obejrzało 51,1 mln widzów. Mimo wielu lat od zakończenia serialu, na całym świecie ludzie uprawiają "bing-watching" (kompulsywne oglądanie serialu, po kilka odcinków z rzędu) korzystając z dostępności serialu na platformach streamingowych (obecnie HBO) czy DVD.


Fala popularności serialu nie przemija. Za to odbywa się cykliczna granda o to, czy serial w ogóle zasługuje na sympatię. Było tak w przypadku wejścia "Przyjaciół" na Netflixa. Jest i teraz, kiedy serial wylądował na HBO.

Monika, Ross, Rachel, Chandler, Joey i Phoebe to grupa przyjaciół, która – jak bywa w życiu – zmaga się z różnego rodzaju problemami. Opowiadane są ich historie. Te zupełnie codzienne, jak problemy z zawieraniem związków (ONS – one night stand, czyli przygody na jedną noc – to w wykonaniu Joey'a codzienność, a związek Rossa i Rachel przeszedł już do klasyki), zachodzeniem w ciążę i adopcją dzieci (od ciąży Phoebe przez problemy w zajście w nią przez Monikę), trudnością w znalezieniu satysfakcjonującej pracy (praktyki Chandlera, kelnerowanie Rachel).
Czytaj także: Odcinek specjalny "Przyjaciół" gotowy! Nie obyło się bez wpadki serialowego Chandlera
Ale i te bardziej poważne, jak kwestie relacji homoseksualnych i ślubu jednopłciowego (niektórzy mają z tym problem jeszcze w 2021 roku), dorastania w sytuacji rozwodu rodziców lub śmierci jednego z nich. Można powiedzieć, że serial jest do granic uniwersalny.

I stanowi doskonałą odskocznię od problemów codzienności, mimo że od jego premiery minęło już 27 lat. "Poczułem się, jakbym wsiadł do wehikułu czasu i znów wylądował w świecie, gdzie największy problem to ten, kto idzie po piłkę. Cudowne uczucie, fantastyczny serial, świetna obsada, zero nudy przez bite 10 sezonów..." - napisał użytkownik Manor w serwisie Filmweb, który po czasie wrócił do oglądania "Przyjaciół".

Jak się jednak okazuje, są osoby, które widzą ten serial w zdecydowanie ciemniejszych barwach. Richard Zoglin, krytyk "Time'a" powiedział: "Bohaterowie "Przyjaciół" zawsze są blisko, by wysłuchać twoich zmartwień lub dać ci się wypłakać w rękaw. Tylko kto chciałby słuchać rad bandy dysfunkcyjnych kretynów?"

Na jakie problemy w serialu zwracają uwagę krytycy? Przede wszystkim na seksistowskie teksty, jakie w nim padają. Do tego bodyshaming (scena, kiedy oglądają stare wideo, na którym Monika ma nadwagę i tekst Joey'a - "ktoś zjadł Monikę"), transfobia (żarty z ojca Chandlera), niewłaściwe związki (Monika i Richard, który jest kolegą jej ojca), seksizm (żarty Rossa z opiekuna do dziecka), brak różnorodności (za mało postaci o innych kolorach skóry) oraz homofobia (podkreślanie Chandlera, że jest hetero, kiedy ktoś myślał, że jest gejem).

"Każdy z bohaterów ma swoje wady"


Zapytałam dwie fanki serialu – 19-letnią Michalinę i 31-letnią Annę, które opowiedziały mi o swoim spojrzeniu na pojawiające się co jakiś czas problemy wokół "Przyjaciół".

— Każdy z bohaterów ma swoje wady, nie są wyidealizowani – łatwiej mi się z nimi utożsamić — mówi 19-latka, która dodaje, że oglądając serial może się po prostu zrelaksować, bez przesadnego rozmyślania o problemach, "których w obecnym świecie jest za dużo”. Do tej pory w całości serial obejrzała dwa razy i ogląda go zawsze, kiedy natrafi na niego w telewizji.

Michalina patrzy na serial i widzi coś sprzed ćwierć wieku, więc "siłą rzeczy nie jest to najbardziej progresywne dzieło kultury". —Rozumiem wszystkie problematyczne wątki, jakie są podnoszone. Natomiast rozpatrywanie ich z perspektywy 2021 roku nie wydaje mi się najbardziej rozsądne. Rozmawianie i dyskusja na ten temat jest potrzebna, ale cały bojkot według mnie jest niezbyt potrzebny — mówi. I ocenia, że kiedy przeczyta coś o szkodliwości niektórych wątków to to po prostu przemyśli i osadzi w fabule, ale ten serial to dla niej przede wszystkim rozrywka.

"Na ekranie oglądamy rzeczywistość, w której chcielibyśmy być"


Anna ocenia, że "źle rozumiana poprawność polityczna poszła zbyt daleko". — Myślę, że może to wynikać z faktu niezrozumienia kontekstu lub wręcz wyrywania z niego słów i żartów. Przestaliśmy widzieć większy obraz, skupiliśmy się na mikroelementach, które odbierane nazbyt dosłownie, bez wzięcia pod uwagę między innymi ironii lub sarkazmu całej wypowiedzi, doprowadzają do tego, że właściwe nie istnieje już temat, na który można by bezpiecznie zażartować lub go skomentować — podkreśla.

— Kiedy w naszym kraju pojawiły się pierwsze odcinki "Przyjaciół", nie było drugiego serialu, który poruszałby takie wątki, jak związki homoseksualne (zwłaszcza między kobietami), a także inne tematy, jak bycie surogatką lub funkcjonowanie rodzin patchworkowych czy samodzielnego rodzicielstwa — wylicza 31-latka. I dodaje, że „właściwie każdy z bohaterów serialu zmagał się z traumami dzieciństwa”. — Począwszy od otyłości lub faworyzowania wśród rodzeństwa (Monika i Ross), a przechodząc do znacznie poważniejszych problemów, jak rozwód rodziców (Chandler), próby usamodzielnienia się, wyrwania z klasy społecznej (Rachel). A nawet osierocenia, porzucenia i wybaczenia jak było w przypadku Phoebe — dodaje.

Dziewczyna dodaje, że rozumie argumenty o tym, że w serialu słychać echa poprzedniej "epoki", gdy żarty były nie zawsze poprawne. — Jednak trudno w tej sytuacji nie powiedzieć o wszystkich już wymienionych kwestiach, które sprawiają, że do dziś widzowie nie mają
problemu, aby utożsamiać się z bohaterami. "Przyjaciele" na pewno nie są idealni, ale jestem przekonana, że ich ogromna popularność przez lata nie wynika z tego, że większość publiczności jest seksistowska lub homofobiczna. Wynika z tego, że na ekranie oglądamy rzeczywistość, w której chcielibyśmy być - nieidealną, ale taką, w której nigdy nie będziemy samotni. Ta wspólnota i wsparcie są – moim zdaniem - tym, co liczy się w tym serialu najbardziej — ocenia 31-latka, która nie zliczy, ile razy obejrzała serial w całości.

Patrząc na to, jak serial obijany jest przez zwolenników skrajnej poprawności politycznej, gdyby powstał teraz twórcy musieliby dwa razy zastanowić się, czy zwrot Joey'a "How you doin'?” ("Jak się masz?") kierowany do kobiet nie jest przypadkiem nadużyciem oraz czy toksyczna według niektórych relacja pomiędzy Rossem i Rachel nie powinna skończyć się w gabinecie psychoterapeuty zamiast ostatecznym powrotem pary. Jak dobrze, że serial "Przyjaciele" powstał na początku lat dziewięćdziesiątych...