Oglądasz seriale w internecie? Tyle twój relaks kosztuje planetę. Ekspertka wyjaśnia

Diana Wawrzusiszyn
Szacuje się, że ślad węglowy pozostawiony przez nasze działania w internecie, systemy informatyczne i gadżety odpowiada za taki sam odsetek globalnej emisji gazów cieplarnianych, co cała branża lotnicza przed pandemią. O tym, jak być eko w sieci, opowiada Joanna Murzyn.
Bezrefleksyjny rozwój technologii negatywnie wpływa na środowisko. Każda wiadomość, rozmowa online, każde kliknięcie i polubienie – to krążące między serwerami bity, które wymagają ogromnej energii.

Większość z nas pierwszy półświadomy kontakt po przebudzeniu ma z telefonem, który bezpardonowo przypomina nam, że nowy dzień stał się faktem. Potem szybka kawa, w międzyczasie włączymy sobie coś na YouTubie, odpiszemy na kilka wczorajszych wiadomości, wyślemy parę gifów. Może zdążymy odpisać na maila. Jeszcze przed porządnym śniadaniem wygenerujemy CO2 do atmosfery. A właściwie to urządzenie, które trzymamy w ręku.


Każda wiadomość, rozmowa online, każde kliknięcie i polubienie – to krążące między serwerami bity.

Joanna Murzyn – cyfrowa aktywistka i edukatorka – w rozmowie z naTemat wyjaśnia, czy internet szkodzi środowisku.

Zacznijmy od podstaw i zdiagnozowania źródła problemu – jak to się dzieje, że korzystając z internetu, generujemy i uwalniamy CO2 do atmosfery?

To infrastruktura jest problemem. Każda akcja, którą wykonujemy, każdy klik, mail, komentarz, załadowanie strony jest zawołaniem do serwerów, które są przechowywane w centrach danych. To wielkie budynki wypełnione po sufit komputerami, kablami i serwerami, dzięki którym działa internet. To właśnie serwerownie danych pochłaniają ogromne ilości energii po to, aby zasilać sprzęt, który znajduje się w ich wnętrzu. Po drugie ułożone obok siebie setki, a nawet tysiące komputerów nagrzewają się, dlatego potrzebne są ogromne ilości wody do ich chłodzenia. I to jest największy problem.

O jakiej skali mówimy?

Centrów danych jest coraz więcej, zalewają nawet Warszawę, a ich zapotrzebowanie na energię jest bardzo duże. Centra danych umiejscowione w stolicy Polski konsumują tyle energii, co cała jedna dzielnica. Jako użytkownicy oczekujemy, że internet musi działać, jak najszybciej, potrzebujemy coraz więcej mocy obliczeniowej, bo produkujemy więcej danych. To wszystko wymaga energii. Serwerownie, aby nie dopuścić do opóźnień, zwiększają infrastrukturę – stosują podwójne podłączenie do prądu, sieci, często dodatkowy software. Po to, aby wszystko działało 24 godziny na dobę najszybciej, jak to możliwe.

Co w internecie jest najbardziej energożerne?

To zależy od skali. Szacuje się, że przeciętny mail generuje 4g CO2 – to prawie nic – ale przy 333 miliardach wiadomości dziennie liczby zaczynają przerażać. Ślad węglowy produktów cyfrowych zależy od wielu czynników. Zupełnie inny będzie ślad węglowy skrzynki mailowej, która jest przetrzymywana na serwerze zasilanym energią odnawialną, znajdującym się w Europie, niż skrzynki z serwera zasilanego nieodnawialną energią w USA.

Bez wątpienia najwięcej energii pochłania wideo, a dokładnie streaming w wysokiej jakości. 10 godzin streamingu wideo w wysokiej rozdzielczości możemy, pod kątem przepływu danych, porównać do wszystkich tekstów na Wikipedii w języku angielskim. A zużycie energii na konferencji wideo jest porównywalne z wypaleniem całego kanistra benzyny. Kryptowaluty i proces weryfikacji transakcji jest również niezwykle palącą kwestią.

Czyli oglądanie Netflixa jest nieekologiczne?

Zastanówmy się, czy na pewno musimy oglądać film w najwyższej jakości. Podłączenie Netflixa strumieniowo przez łącze światłowodowe generuje o wiele mniej dwutlenku węgla niż streaming mobilny. To wszystko kwestia wyboru, ale musimy mieć tego świadomość i uważnie korzystać z dobrodziejstw technologii.

Co może zrobić zwykły użytkownik, żeby być bardziej ekologiczny w sieci?

W pierwszej kolejności należy rozejrzeć się wokół siebie i zobaczyć, jak funkcjonujemy w sieci. Posprzątajmy swoją skrzynką mailową. Usuńmy stare wiadomości i spam (współczynnik otwarcia wiadomości spam jest na poziomie 14%, a reszta to zalegające śmieci, które konsumują energię). Przyjrzyjmy się też danym zgromadzonym w naszej chmurze. Czy na pewno wszystkiego potrzebujemy? Usuńmy to, co zbędne. Problem leży w tym, że o tym nie myślimy.

Teraz w większości pracujemy zdalnie, więc tej aktywności w sieci jest coraz więcej.

Tak, ale pomyślmy, czy na pewno musimy oglądać się przez kamerki, które pochłaniają dużo energii. Już poza względami ekologicznymi, komunikacja przez wideo jest dla nas bardzo nienaturalna. Zatem, jeśli chodzi o konferencje to najlepiej przerzucić się na audio.

A co z wideo? Nie oglądać?

Oglądać rozważniej. Wybierać niższą jakość. Jeśli streamingujemy, to róbmy to przez Wifi, a nie w transmisji GSM. Zamiast słuchać muzyki na YouTubie, gdzie są wysoce energochłonne wideo, może lepiej włączyć wersję audio. To kwestia oduczenia się pewnych nawyków i wyrobienia sobie nowych.

Według szacunków, ślad węglowy naszych gadżetów, internetu i wspierających je systemów odpowiada za około 3,7% globalnej emisji gazów cieplarnianych. Ktoś mógłby pomyśleć, że to na tyle mała skala, że niepotrzebnie poruszane są te kwestie.

Niecałe 4% może wydawać się niewielkim odsetkiem, ale spójrzmy na to inaczej. Tyle samo CO2 emitowane jest przez cały sektor lotniczy. A przecież latanie samolotem uznawane jest za bardzo nieekologiczne. Coraz częściej mówi się o ograniczeniu podróży powietrznych. A w sieci cały czas nie ma tej refleksji.
Czytaj także: Mieszkasz w mieście, a o ogrodzie nie masz co marzyć? Możesz mieć własną łąkę... na balkonie


Dlaczego nie rozmawiamy przez Google Meet?

Ograniczam produkty z ekosystemu Google'a i polecam to wszystkim. Google zbiera o nas bardzo dużo informacji. Każdy nasz ruch jest śledzony, te dane muszą być gdzieś przechowywane. A to generuje CO2. Zatem nie dość, że nas inwigilują, to jeszcze negatywnie wpływają na środowisko.

Jednak masowe zrezygnowanie z Googla brzmi mało prawdopodobne.

Życie bez Googla jest możliwe i nie jest takie złe. Funkcjonuję bez Googla, czasami tylko tam zaglądam, gdy muszę coś porównać między wyszukiwarkami. Korzystam z przeglądarki Ecosia, która w zamian za korzystanie, finansuje sadzenie drzew. Polecam też wybierać Firefoxa – zawiera specjalne wtyczki, które blokują śledzące skrypty, więc automatycznie zmniejszają ilość danych. A zamiast skrzynki Gmail możemy wybrać Proton lub Tutanota.

Przyzwyczailiśmy się, że internet bez tych gigantów technologicznych nie ma prawa istnieć. A przecież jest dużo wspaniałych alternatyw, np. federacyjne zamienniki mainstreamowych mediów społecznościowych, które funkcjonują na zasadzie otwartego oprogramowania, więc można do nich zajrzeć i sprawdzić, czy są bezpieczne i hostowane na serwerach zasilanych energią odnawialną.

Można to jakoś szybko i łatwo sprawdzić?

Polecam zainstalować sobie wtyczkę Green Web Foundation, która promuje i podkreśla na zielono strony, które są zasilane energią odnawialną i w ten sposób, buszując po internecie, możemy wybierać te portale, które są zasilane energią odnawialną. Inna wtyczka to Carbon Analyzer – analizuje, jak zachowujemy się w sieci, po jakich stronach chodzimy i jaka jest z tym związana produkcja CO2.

Jednak z drugiej strony Google informuje, że jako pierwszy osiągnął historyczną neutralność węglową. Realizują program zrównoważonego rozwoju, zapewniając, że do 2030 będą działać bez emisji dwutlenku węgla.

Tak, Google ma całą strategię “Google Sustainability”. Bardzo mocno stawia na gospodarkę zamkniętego obiegu. Z tym, że przy takiej skali będzie to bardzo ciężkie.
Nie zapominajmy, że Google reaguje na trendy – cokolwiek się urodzi w ludzkich głowach lub w pewnych kręgach – to oni o tym wiedzą i z uprzedzeniem się do tego przygotowują.

Widzą, że rośnie świadomość ekologiczna w kontekście technologii, więc reagują odpowiednio wcześnie. Na przykład mają taki program, że będą promować na Google Maps miejsca, które są ekologiczne...tylko za to trzeba zapłacić. Microsoft też informuje, że wyeliminuje emisję dwutlenku węgla do 2050 r. Super – tylko jak się zrobi głębszy research, to dowiemy się, że tę transformację robi razem z BP. To takie pokłosie zielonego kapitalizmu, greenwashingu – teraz wszyscy będą chcieli być ekologiczni, bo muszą to robić. Tylko trzeba się zastanowić, kiedy to wynika z czystych intencji, a kiedy z PR-owych zagrywek.

Śledzenie użytkowników i przetwarzanie tych danych to nie jedyny problem gigantów technologicznych należących do Wielkiej Piątki (Amazon, Apple, Facebook, Google i Microsoft). To także góry elektrośmieci, składowanych w Afryce i Azji.

Według globalnych wskaźników produkujemy 53 mln ton elektrośmieci rocznie, a 17-20% poddawana jest jakiejkolwiek przeróbce. Cała reszta jest składowana w krajach tzw. Trzeciego Świata. Byłam na takim wysypisku śmieci w Indiach i to jest przerażające.
Widziałam dzieci, które całymi dniami siedziały i rozkręcały klawiaturki komputerów. Mężczyznę, łomem rozbijał smartphony na pół i oddzielał znajdujące się tam elementy.
To są ofiary postępu.

Jednocześnie co roku na rynek wprowadza się 53 nowe modele telefonów. Na przykład promowany przez Maffashion telefon Samsunga ma bardzo niski indeks naprawialności sprzętu, więc jak coś się w nim zepsuje, to od razu będzie odpadem. Fajnie mieć najnowszy model telefonu, ale też musimy mieć taką refleksję, co się stanie z nim później. I czy rzeczywiście tego potrzebujemy. Jako ludzkość pędzimy do przodu, a nie zastanawiamy się nad rozwiązywaniem problemów tu i teraz. Jeśli chcemy rzeczywiście iść do przodu, najpierw musimy się zastanowić, co zostawiamy za sobą.
Wysypisko śmieci w Bangladeszu.Fot. Joanna Murzun/archiwum prywatne
Jednak czy usunięcie zalegającego w skrzynce spamu, zmiana wyszukiwarki i zmniejszenie jakości na filmach to nie za mało? Może jest to tak, jak z tą plastikowa słomka, o której mówili wszyscy, a w rzeczywistości stanowi 0,03% zanieczyszczeń mórz i oceanów?

To prawda, mieliśmy dużą akcję ze słomkami, knajpy sobie przykleiły naklejki, było kilka protestów, przestaliśmy brać siatki foliowe i... dalej nic. Ten środek ciężkości został położony na nas, konsumentach a nie na producentach. To nie jest moja wina, że ta słomka została wyprodukowana, to firma powinna wziąć za to odpowiedzialność. Możemy działać metodą małych kroków. Każde nasze wyrzeczenie, zmiana nawyków w jakimś stopniu pomoże środowisku. Jednak potrzebne są też duże zmiany systemowe, szczególnie w podejściu korporacji technologicznych.

Z jakim odbiorem spotykasz się, gdy mówisz głośno o tym, że należy bardziej świadomie podchodzić do internetu? Nie jest to postrzegane jak ekoterroryzm?

Nie, częściej spotykam się z zaskoczeniem. Mało kto zdaje sobie sprawę z negatywnego wpływu naszych działań w sieci na środowisko. Niektórzy czują się oszukani, potrzebują trochę czasu, aby to przyswoić. W dużej mierze wynika to z braku edukacji o tym, czym jest sieć, jak działa, gdzie szukać alternatyw.
Według globalnych wskaźników produkujemy 53 mln ton elektrośmieci rocznie, a 17-20% poddawana jest jakiejkolwiek przeróbce.Fot. Joanna Murzyn/archiwum prywatne
Z Twojej perspektywy ruch, który zwraca uwagę na nieekologiczność internetu jest szeroki czy dopiero raczkuje?

W tej dziedzinie działam od dwóch lat. I muszę przyznać, że dosyć często odbijam się od ściany. Ludzie posłuchają, poklepią mnie po ramieniu, a potem i tak wracają do swoich nawyków. Moja działalność skupia się głównie wokół społeczności Radicalzz, w ramach której działamy na rzecz tworzenia pragmatycznych rozwiązań i narzędzi, które pomagają zredefiniować relacje z technologią.

Zainicjowałam też Eksperymentalny Instytut Cyfrowej Ekologii, w ramach którego w formie doświadczeń i eksperymentów będzie można podnieść swoją świadomość, wypracować zdrową relację z technologią i zmieniać nawyki, które przyczynią się do zmniejszenia śladu węglowego związanego z naszą obecnością w sieci. Podobna organizacja, ale skupiona bardziej na współpracy korporacyjnej działa we Francji – Digital For The Planet. Na University of Lancaster utworzono wydział, który zajmuje się tymi kwestiami.

Są takie pojedyncze punkty, ale temat jeszcze nie wszedł do globalnej świadomości, nie ma tego jeszcze w kulturze. Nie ma pojęcia “cyfrowa ekolożka”. Staram się to robić lokalnie w Polsce, a nie jest to prosta robota, bo uderza się w wygodę ludzi, tego do czego są przyzwyczajeni i z czego nie chcą rezygnować. Wygoda jest największym wrogiem jakiegokolwiek postępu.

A jak patrzysz w przyszłość, to myślisz, że faktycznie coś się zmieni?

Patrzę w przyszłość z optymizmem, ale mam świadomość czarnego scenariusza. Mimo wszystko wierzę w ludzi. Liczę, że kiedyś się obudzimy i zobaczymy, jak bardzo jesteśmy wykorzystywani przez wielkie korporacje. Zobaczymy ten śmietnik, który zrobiliśmy wokół siebie. Wierzę, że coś się zmieni, bo coraz więcej ludzi jest bardziej świadomych.


Joanna Murzyn, cyfrowa ekolożka. Inicjatorka sieci Radicalzz oraz Eksperymentalnego Instytutu Cyfrowej Ekologii. Działa na rzecz poszerzenia świadomości w obszarze wpływu Sieci i jej infrastruktury na środowisko oraz nadaniu technologii nadrzędnego celu w postaci wzmocnienia wskaźników globalnego dobrobytu.