"Szczepionka Kambo" zamiast Pfizera? Taki pomysł może skończyć się tragicznie

Maja Mikołajczyk
"Ceremonia Kambo" przebiła się do świadomości większej liczby osób w 2016 roku, gdy podczas jednego z takich rytuałów zmarła kobieta. Ostatnio o tej praktyce przypomniała Viola Kołakowska, która rekomendowała Kambo zamiast tradycyjnej szczepionki. Tłumaczymy, dlaczego zastąpienie jadem żaby medykamentu nie jest najlepszym pomysłem.
Ceremonia Kambo – poleca ją Viola Kołakowska, ale czy ma rację? Fot. Unspash

Czym jest "Ceremonia Kambo"?

Rytuał Kambo (znany także jako "Ceremonia" albo "Szczepionka Kambo") wywodzi się z Ameryki Południowej i przeprowadzany jest przez kilkanaście ludów zamieszkujących lasy amazońskie. Podczas ceremonii szaman wypala na skórze niewielkie rany, w które następnie wciera wydzielinę niewielkiej żaby – chwytnicy zwinnej.


W substancji, od której pochodzi nazwa rytuału, znajduje się około 200 aktywnych biologicznie związków. Część z nich jest badana pod kątem ich działania antybakteryjnego, antywirusowego czy nawet przeciwnowotworowego.

Poza nimi w wydzielinie znajduje się jednak wiele toksyn, na tyle silnych, że chwytnica zwinna nie ma żadnych naturalnych wrogów w amazońskiej dżungli – żaden drapieżnik nie odważyłby się jej zjeść.
Niewielka, ale niezwykle groźna chwytnica zwinna.Fot. Wikipedia
Objawy, jakie występują po zastosowaniu kambo, są typowe dla zatrucia. Po odbyciu rytuału można się spodziewać przyspieszonej akcji serca, skoku ciśnienia, bólu głowy i splątania, uczucia gorąca oraz silnych wymiotów i biegunki, które mistrzowie ceremonii tłumaczą procesem "oczyszczania" organizmu. Uczestnicy ceremonii muszą się również liczyć z wystąpieniem silnej opuchlizny twarzy.

Kambo oryginalnie przeprowadza się w określonym celu – mieszkające w dorzeczu Amazonki plemiona wierzą, że rytuał ma pozytywny wpływ na szczęście w polowaniu i pozwala przezwyciężyć tak zwaną "panemę", czyli złą energię, która przeszkadza w tropieniu i zabijaniu zwierząt.

Ceremonia ma poprawiać koncentrację, wyostrzać zmysły, a także chronić przed lokalnymi chorobami. Poza tym, autochtoni wierzą również w jej wpływ na płodność oraz ogólny dobrostan organizmu.

Kambo w Polsce

Kambo w Polsce jest stosunkowo łatwo dostępne i niezbyt drogie. Wiele miejsc oferuje przejście jednego zabiegu w cenie od 200 do 300 zł, chociaż niektóre z nich od razu zapewniają o konieczności przejścia kilku rytuałów dla pełnego efektu, więc naturalnie wtedy cena ta wzrasta.

Kambo zasadniczo reklamuje się jako panaceum. Na jednej ze stron oferujących przeprowadzanie rytuału dowiadujemy się, że jad południowoamerykańskiej żaby jest: Ta imponująca lista zastosowań Kambo to i tak nie koniec zbawiennego wpływu toksyn zwinnicy, jaki przepisują im osoby przeprowadzające rytuał. Poza wychwalaniem jadu żaby jako lekarstwa na niemal wszystkie dolegliwości fizyczne i psychiczne, niektórzy reklamują także aspekt duchowy przeprowadzenia rytuału. I tutaj dopiero zaczyna się robić podejrzanie.

"W kategoriach duchowych, Kambo działa w sposób mistyczny jak światło, które otwiera drogę, pomagając nam pokonać przeszkody i uwolnić blokady na poziomach emocjonalnych. Oczyszcza nasze pole energetyczne i reguluje czakry. Pozwala nam przełamać negatywne nawyki i myśleć bardziej pozytywnie".

Powyższy fragment stanowi opis jednej ze stron oferujących przeprowadzenie "Ceremonii Kambo". W tym umiejętnie skonstruowanym od strony technicznej marketingowym komunikacie ktoś odleciał trochę za daleko i połączył południowoamerykański rytuał z czakrami, które stanowią element wierzeń w religiach dharmicznych, takich jak m.in. buddyzm oraz hinduizm.

Pożenienie tradycji dwóch odmiennych od siebie kultur to jednak nie wszystko. Dalej na tej samej stronie możemy przeczytać obietnicę doświadczenia zjawisk paranormalnych podczas ceremonii. "Rytuały pomogą nie tylko w procesie uzdrawiania, ale też przywołają ducha Kambo i pozwolą, by przemiany mogły nastąpić na głębszych poziomach ciała i ducha" – zapewniają organizatorzy. Większość preparatów, która reklamowana jest jako lekarstwo na wszystko, to z reguły kit i próba wyciągnięcia pieniędzy od osób, które albo rozczarowały się tradycyjną medycyną (bywa niestety i tak) i szukają ratunku, gdzie się da, albo, podobnie jak Viola Kołakowska, są wiernymi fanami teorii spiskowych i lubią myśleć, że decydując się na odmienne od reszty społeczeństwa rozwiązania są "uświadomionymi" buntownikami.

Rytuał Kambo zdaje się być skierowany do jeszcze jednej grupy osób, co świetnie obrazuje wspomniany przed chwilą fragment opisu z jednej ze stron. Wiele ludzi przynajmniej od czasu ruchu hipisowskiego poszukuje swojej ścieżki duchowej z dala od tradycyjnych instytucji religijnych i od tamtej pory właściwie nieprzerwanie zainteresowanie budzą wierzenia dalekiego wschodu autochtonów z obu części Ameryk.

Tym, co zdaje się najbardziej przyciągać do tych systemów religijnych, jest po pierwsze ich odległość kulturowa (brzydko mówiąc – egzotyczność), a po drugie zawarty w nich mistyczny pierwiastek, który dla wielu osób zmęczonych silnie zracjonalizowaną zachodnią kulturą jest zwyczajnie atrakcyjny.

Ludzie, którzy proponują usługi takie jak kambo, niejednokrotnie mają dobre intencje, ale też często doskonale zdają sobie sprawę, czego poszukują ich potencjalni klienci – stąd w przytoczonym opisie tyle słów-kluczy, mających stanowić wabik dla zwolenników duchowych podróży.

Czy Kambo jest bezpieczne?

W 2016 roku echem odbiła się historia kobiety, która zmarła po rytuale Kambo. Nie oznacza to jednak, że każda ceremonia zakończona jest śmiercią uczestników – w takim wypadku nikt przy zdrowych zmysłach by tego nie organizował. Dla większości osób Kambo nie stanowi bezpośredniego zagrożenia życia, ale wystarczy, że mamy niewykryte dolegliwości, by skończyło się tragicznie. Dr Damian Parol wśród przeciwwskazań wskazuje między innymi, że narażone na negatywne działanie Kambo są osoby z tętniakiem, niewydolnością nerek czy uszkodzoną wątrobą.

Zapytaliśmy dr. hab. Andrzeja Pankallę, psychologa kulturowego, który odbył wiele podróży badawczych do Ameryki Południowej, co sądzi na temat stosowania Kambo.

– Jako profesor psychologii, syn lekarza i osoba obeznana z ratownictwem medycznym ze względu na liczbę ekstremalnych wypraw, odradzam! Amazonia to wielka i niezbadana jeszcze apteka, a w niej multum adaptogenów i enteogenów – mówi dr Pankalla.

– W świecie zachodnim pierwszeństwo powinny mieć jednak konwencjonalne dla naszej kultury rozwiązania, zgodnie z zasadą primum non nocere – zapewnia.

Mój rozmówca opowiada też o swoich niebezpiecznych przeżyciach z dżungli amazońskiej, gdzie kontakt z toksynami pochodzącymi z Ameryki Południowej mógł zakończyć się dla niego tragicznie.
dr hab. Andrzej Pankalla

Po jednym nocnym polowaniu na małpy wróciłem cały w plamach w wyniku ukąszenia prawdopodobnie przez pająka. Udałem się do szamana, a miałem niedaleko, bo u niego mieszkaliśmy. Powiedział, że to nic takiego i przejdzie. Po paru godzinach straciłem przytomność. Gdyby nie zestaw antywstrząsowy, który miałem ze sobą i późniejsza wizyta w szpitalu, nie rozmawialibyśmy...

Ta historia wydaje się najlepszą puentą rozważań dotyczących wykorzystywania dalekich nam kulturowo rozwiązań medycznych – coś, co może być dobre (albo nieszkodliwe) dla człowieka, który znajduje się na drugim końcu świata, żyje w innym środowisku przyrodniczym, a przede wszystkim ma inną florę bakteryjną, niekoniecznie będzie dobre dla nas, a może być nawet śmiertelnie niebezpieczne.

Jeśli więc mamy do wyboru przebadane preparaty, w przeważającej liczbie przypadków świetnie radzące sobie z wyzwaniami zachodniej medycyny, nie zawierzajmy swojego życia małej zielonej żabce z Ameryki Południowej.
Czytaj także: Kołakowska "zaszczepiła" się jadem amazońskiej żaby. "Po tym nie musicie się już bać"