Chodziły na protesty, dziś mają żal do Strajku Kobiet. "To jak splunięcie nam w twarz"

Łukasz Grzegorczyk
Ogólnopolski Strajk Kobiet poszedł na wojnę z Lewicą, która dogadała się z PiS. Przy okazji podpadł Polkom, bo za krytyczne komentarze rozdaje bany w sieci. Kobiety, które jeszcze niedawno protestowały ze znakami błyskawicy, mają żal do liderek OSK. – Marta Lempart zbliża się do zostania drugim Mateuszem Kijowskim – mówi nam jedna z aktywistek.
Wiele aktywistek dostało bana od Strajku Kobiet. Niektóre krytykują liderki strajku – Martę Lempart i Klementynę Suchanow. Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Gazeta

"Strajk kobiet zajmuje się k***a wszystkim, tylko nie strajkiem i nie kobietami" – to jeden z wpisów, który na Twitterze rozszedł się lotem błyskawicy. Błyskawicy, która jeszcze niedawno zjednoczyła znaczną część Polaków w walce o prawa kobiet. Doszło do tego, że Strajk Kobiet z Martą Lempart i Klementyną Suchanow na czele, poszedł na zwarcie z Lewicą, która dogadała się z PiS w sprawie Funduszu Odbudowy.


OSK postawił Lewicy ultimatum: 24 godziny na deklarację o zerwaniu, albo nienawiązywaniu koalicji z PiS. To oświadczenie wywołało burzę w sieci, bowiem wiele kobiet związanych z Lewicą, nie zgodziło się z postulatami. A kiedy publicznie wyraziły swój sprzeciw, Strajk Kobiet zachował się trochę w myśl zasady: nienawidzimy wszystkich. I zaczął rozdawać bany w mediach społecznościowych.

– Lewica wspierała OSK. W wielu miastach jedynymi organizatorkami były osoby z partii czy młodzieżówki. Dla wielu z nas skończyło się to mandatami, a nawet rozprawami w sądzie. To oświadczenie jest jak splunięcie nam w twarz – mówi naTemat Dorota Dominików z Młodzi Razem. Nasza rozmówczyni zwraca uwagę na fakt, że łatwo zapomniano pracę, którą tyle osób włożyło w związku z niedawnymi protestami. I nie ukrywa, że ma żal o to, jak teraz traktuje się aktywistki. – Złość mimo wszystko pozostaje jedynie wobec partii rządzącej, która wykorzystała prawa człowieka do zagrywek politycznych. Wysiłek nie poszedł na marne – twierdzi.
Dorota Dominików
Młodzi Razem

Ludzie, którzy na co dzień nie interesują się polityką, szli razem z nami. Przykre, że główna organizacja zapomina, że protesty były nie tylko w Warszawie.


Pani Dorota podkreśla, że mimo to, pójdzie na ewentualny protest w przyszłości, jeśli będzie dotyczył walki o zmianę prawa aborcyjnego. – Spory trzeba odłożyć na bok. Prawa człowieka nie powinny na nich tracić – argumentuje.

Strajk Kobiet zablokował na Facebooku nawet oficjalne konto Młodej Lewicy, która później na Twitterze wspomniała o zawiedzionych aktywistkach. Wskazano wprost, że chodzi o działania liderek – Lempart i Suchanow. Z wypowiedzi wielu aktywistek wynika, że to przywódczynie Strajku Kobiet stały się teraz jego problemem. – Marta Lempart niebezpiecznie zbliża się do zostania drugim Mateuszem Kijowskim. Protesty Strajku Kobiet były w obronie prawa do aborcji, a nie za rozsadzaniem Unii Europejskiej, i Marta Lempart powinna o tym pamiętać – zauważa Anna Sikora z Partii Razem, organizatorka protestów w obronie praw kobiet.

To ona zamieściła jeden z najmocniejszych wpisów odnośnie całej awantury. Napisała m.in., że czuje się, "jakby ktoś dał jej w ryj". Później usunęła ten komentarz, bo – jak wyjaśniła – prawica nie będzie robić sobie "festiwalu na jej podwórku".

Sikora przypomina, że jesienią ubiegłego roku w protesty zaangażowało się mnóstwo osób z szeroko rozumianej lewicy. – Jeżeli liderki Strajku Kobiet każą Lewicy głosować razem z Solidarną Polską i Konfederacją, by wystrzelić w powietrze 250 miliardów i banuje wieloletnie aktywistki, to ktoś tutaj chyba się bardzo mocno pogubił – ocenia dla naTemat. Postanowiliśmy zapytać, jak to było z tymi banami. Marta Miciak, koordynatorka OSK przekonuje nas, że to, co się stało wczoraj w Polsce, nagonka na Lewicę i Strajk kobiet, nie powinno mieć miejsca. – Zapominamy, kto jest naszym wrogiem – mówi.
Jej zdaniem Strajk Kobiet "doświadcza ataków z różnych stron – zarówno od dobrej zmiany jak i opozycji". – Co do banów w sieci, blokowane były niemerytoryczne komentarze oraz te, które atakowały personalnie osoby współtworzące strajk. Albo dyskutujemy, albo wylewamy na siebie jad – wyjaśnia.
Fot. Maciej Jaźwiecki / Agencja Gazeta
Może się wydawać, że ten głos trochę łagodzi cały spór, ale póki co jedno jest jasne: mleko już się rozlało. I co ważne, oburzenie na OSK, to nie tylko lokalny, warszawski problem.

– Jestem z Katowic i tutaj organizowaliśmy wszystkie wydarzenia. Chodziłam zawsze, kiedy mogłam i zdzierałam gardło. Czułam, że to jest moja walka. Co by się nie stało, prawa kobiet zawsze będą dla nas ważną kwestią. To był i jest filar naszej działalności – wspomina w rozmowie z nami Sara Waligóra z Młodej Lewicy.

Kiedy pytam ją o blokady w sieci, mówi o "sporym zawodzie". – To jest mieszanka uczuć. Zadziwiło mnie to, bo zawsze nam się dobrze współpracowało. Czuliśmy, że działamy ponad podziałami. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy to masowe banowanie to tylko kwestia emocji. Blokady w kierunku sojuszników musiały jednak wywołać zdziwienie – przekonuje.
Czytaj także: Strajk Kobiet stawia Lewicy ultimatum. Awantura ws. współpracy z PiS