Osiem godzin męki na prochach zapijanych energetykiem. Chcę mieć urlop menstruacyjny

Katarzyna Bednarczykówna
Gdyby kobiety urządzały świat, płatny dzień wolny w pracy z powodu okresu byłby normą. I nie chodzi tu o urlop na żądanie, który jest nam później odbierany z puli dni wolnych, nie o zwolnienie lekarskie, gdy dostajemy 80 proc. wynagrodzenia. Każda z tych opcji jest krzywdząca, daleko im do równouprawnienia. Biologia nie jest wyborem, na biologię jesteśmy skazane. A ten wyrok bywa bardzo dotkliwy.
Urlopy menstruacyjne w Polsce to wciąż temat tabu Unsplah
Weźmy ciążę. Ciąża jest w Polsce czasem społecznie i prawnie akceptowanym (i nie mam tu na myśli wynaturzonego rozumienia ciąży przez rządzących, Kościół i grupy pro-life, tylko normalną empatię dla kobiety: gdy przez kilka miesięcy nie jest jej lekko i nie może się tym ciężarem realnie dzielić z parterem, bo mężczyzna za nią nie urodzi).

Jest ciąża – są odgórne rozwiązania prawne i wewnętrzne praktyki firm, umożliwiające kobiecie (lepiej lub gorzej) przetrwanie tego etapu tak, żeby nie wypaść z rynku. Urlop dla kobiety w ciąży społeczeństwa nie bulwersuje.


Czytaj także: Żyją zgodnie z cyklem menstruacyjnym i mogą przenosić góry. To zmienia życie kobiet

Gdy kobieta przechodzi okres, czyli niejednokrotnie wielki ból, który nie jest jej wyborem, który uziemia w łóżku, skręca ciało w dziwaczne pozycje (bo może jak zwinę się w kłębek na ziemi, to będzie bolało mniej), a czasem powoduje wymioty i gorączkę – rozwiązań prawnych, żeby wziąć tzw. urlop menstruacyjny, w Polsce nie ma. Tego społeczeństwo jeszcze nie ogarnęło.

Kobieta, której ciało przez jeden-dwa dni, miesiąc w miesiąc, uniemożliwia wykonywanie obowiązków zawodowych równie wydajnie, co reszcie zespołu – nie może liczyć na poważne traktowanie. Do bólu ciała dochodzi ból psychiczny, irracjonalne poczucie winy, że coś zawaliła, że nie wyrabia.

Jedynym dostępnym na rynku sposobem przeżycia jest koktajl z ibuprofenu, paracetamolu i chlorowodorku drotaweryny, a później osiem godzin w pracy na prochach zapijanych kawą i energetykiem, żeby w miarę przytomnie dotrwać do końca dnia.

Równouprawnienie z którego strach korzystać


A potrzebę płatnego urlopu menstruacyjnego już w 1947 roku zauważyła Japonia. To pierwszy kraj, gdzie uchwalono prawo dnia wolnego dla każdej kobiety, która ma bolesne miesiączki lub której praca może nasilać bóle menstruacyjne. Niestety, jak pisze The New York Times, procent kobiet, które chcą korzystać z takiego rozwiązania jest niewielki ze względu na presję społeczną i niezadowolenie pracodawców.

Płatne urlopy menstruacyjne istnieją w Indonezji (2 dni wolne w miesiącu, ale znów prawo jest słabo egzekwowane), a od 2001 roku w Korei Południowej (1 dzień wolny w miesiącu). Tam zmiana zderzyła się z wielkim buntem mężczyzn, którzy urlop menstruacyjny uważają za dyskryminację. Jak podaje The Korea Times:
The Korea Times

"Niewiele kobiet ma odwagę korzystać ze swoich praw w miejscach pracy zdominowanych przez mężczyzn. Rzeczywistość, z którą mają do czynienia, jest trudna. Muszą wykazać się ogromną siłą, aby powiedzieć swoim szefom, że będą korzystać ze zwolnień na bóle miesiączkowe."

Podobne rozwiązania obowiązują też m.in. na Tajwanie i w Zambii. W Unii Europejskiej urlopy menstruacyjne regulowane prawem pracy nie istnieją. Do zmiany prawa w 2017 roku przymierzały się Włochy, debatowano już oficjalnie nad ustanowieniem 3-dniowego urlopu z powodu miesiączki. Projekt odrzucono.

Okres: przywilej, wymówka, nieudolność kobiet


Culture Machine jest jedną z niewielu prywatnych firm indyjskich, które dają kobietom prawo do dnia wolnego z powodu okresu. W Indiach, podobnie jak w Polsce, to wciąż temat podejmowany niechętnie w debacie publicznej. "Gdyby na świecie nie było mężczyzn, gdyby pracowały tylko kobiety, nikt nie broniłby się przed urlopem "pierwszego dnia miesiączki" - komentowała dla The Timesa jedna z pracownic indyjskiej firmy.

Niestety, nawet gdy kobiety mają dostęp do płatnego urlopu menstruacyjnego, nie chcą z niego korzystać. W kulturze utrwaliło się, że okres nie jest poważny. Okres jest wymówką: na lekcjach wuefu, gdy chodziłyśmy do szkoły, żeby nie ćwiczyć, a gdy jesteśmy dorosłe – żeby nie pracować. Wykorzystując urlop na okres boimy się, że środowisko pracy uzna to za próbę wymigania się od obowiązków.

Czytaj także: Mamy 2020 rok, ale TO wciąż największe tabu podczas seksu. Ale właściwie dlaczego?

Dalej, część kobiet boi się, że korzystając z dnia wolnego na okres "korzystają z przywileju tylko dlatego, że są kobietami". A przecież okres to anty-przywilej.

I największa obawa: nieobecności w pracy z powodu okresu utrudni awans, wypchnie z ról decyzyjnych w zespole i da narzędzie mizoginom do głoszenia poglądów, że kobiety nie nadają się do pracy na liderskich, dobrze płatnych stanowiskach.
The New York Times

"Eksperci twierdzą, że rozprzestrzenianie się polityki urlopu menstruacyjnego - pomimo najlepszych intencji – może faktycznie powstrzymać rozwój kobiet w miejscu pracy. Zdaniem krytyków dodatkowe dni wolne mogłyby usprawiedliwić niższe wynagrodzenie lub zwiększyć uprzedzenia w zatrudnianiu kobiet. Nieobecności mogą wypychać kobiety z ról decyzyjnych i eliminować je z udziału w awansach."

PLNY LALA i nikt więcej


W Polsce na wprowadzenie urlopu menstruacyjnego zdecydowała się, jak dotąd, tylko jedna firma. Marka odzieżowa PLNY LALA nową politykę wprowadziła w marcu ubiegłego roku. Pracownice mogą skorzystać z jednego dnia wolnego z powodu złego samopoczucia związanego z okresem.
Elisa Minetti
dyrektorka kreatywna marki PLNY LALA w rozmowie z money.pl

"Taki dodatkowy przywilej urlopowy nie wpłynął w żaden negatywny sposób na funkcjonowanie firmy i jej dezorganizację. (...) Zmiana pogłębiła wewnętrzną atmosferę zaufania i komfortu w zespole, którą staramy się budować. Okres wolny od pracy nie podlega ocenie i dziewczyny u nas tej oceny się nie boją"

Niestety w ślad za PLNY LALA nie poszły inne polskie firmy.

Potrzebne jest zrozumienie mężczyzn


Nie chodzi mi o odgórny przykaz: masz okres, bierz urlop menstruacyjny. Chodzi o możliwość skorzystania z tego rodzaju zwolnienia wpisaną w prawo pracy lub wewnętrzny kodeks firmy. Osobną pulę urlopową, np. 1 dzień w miesiącu, z którego może skorzystać kobieta: bez straty urlopu wypoczynkowego lub 20 proc. wynagrodzenia za dzień okresu, gdy jest zmuszona brać co miesiąc zwolnienie lekarskie (okres to nie jest choroba, okres to okres!); bez faszerowania się połową apteki, bez poczucia winy.

Czytaj także: "Musiała szyć podpaski z t-shirtów". Ubóstwo menstruacyjne nie jest fikcją, tak dotyka nastolatek

Żeby taki plan wypalił, potrzebne jest zrozumienie mężczyzn, którym przeważnie trudno pojąć ból, jakiego sami nie doświadczają. Bólu okresowego nie da się porównać do złamanej nogi czy otwartej rany - ale nie trzeba poczuć go 1:1, żeby wykazać empatię. I przyjąć fakt, że okres jest beznadziejny i wyjmuje minimum dzień z życia w każdym miesiącu, że kobiety nie mają wyboru, a urlop pierwszego dnia okresu nie jest urlopem wypoczynkowym: jest okropnym dniem bezsilności.

Mężczyźni są szczęściarzami, że nie muszą tego doświadczać przez kilkadziesiąt lat. Bez tego zrozumienia nie powstanie solidarny system, który pozwoli na równe traktowanie.