"Idź się napij whisky za 3000". Kim jest libek, nowa najpopularniejsza obelga?

Żaneta Gotowalska
Jeśli chciało się kogoś urazić (lub próbować obrazić) w internecie, używało się najczęściej słów leming, symetrysta, fajnopolak. Teraz na popularności zyskuje hasło "libek". Czym właściwie ten libek jest i dlaczego po oberwaniu takim określeniem wielu czuje się urażonych?
Kim jest libek, nowa najpopularniejsza obelga? Austin Distel/Unsplash
Od zawsze powstawały różnego rodzaju słowa, które miały mniej lub bardziej obrazić rozmówcę. Szczególnie, jeśli dyskusja toczyła się na tematy polityczne. Tym bardziej, jeśli działo się to na Twitterze. Nie będziemy cofać się do czasów, kiedy mówiło się po prostu "jesteś głupi" i w ripoście słyszało się "a ty głupi". Klimaty piaskownic nas nie interesują. Za to jak najbardziej hasła typu leming, symetrysta, fajnopolak czy – zyskujący ostatnio na popularności – libek.

Wszystkie te określenia łączy jedno – lekceważąca formuła. Coś jak "pisior". Niby nikogo nie obraża do granic, ale sprawia, że od razu jesteśmy spychani w jedno miejsce. Miejsce dla osób, które się deprecjonuje.


Ale od początku.

Leming, czyli młody, wykształcony korpoludek z kawą ze Starbunia

Na przełomie 2010 i 2011 roku słowo to zaczęło pojawiać się wśród publicystów niezwiązanych z prawicą. W 2012 roku wyraz ten zaczął trafiać do tekstów dziennikarskich, a jednym z pierwszych był list czytelnika pt. "Lemingi łykną wszystko” opublikowany pod koniec czerwca 2012 roku w "Gazecie Polskiej Codziennie”.
Czytaj także: Śmiałeś się z lemingów? Zobacz, czy nie jesteś owcą, czyli bezrefleksyjnym wyborcą PiS-u
W 2012 roku "Rzeczpospolita" grzmiała swoim tytułem, że "Lemingi są zmęczone", a w artykule mogliśmy przeczytać, że "pokolenie lemingów nie wytrzymuje nałożonych na siebie obciążeń i ma coraz większe kłopoty ze zdrowiem”. W 2013 roku Wyborcza zastanawiała się, kim jest hipster, a kim leming.W artykule przeczytać można, że „atrybuty leminga to markowe ubrania, smartfon, sushi, służbowy samochód, bilety do Tunezji (nie dla jaj)”, a wspólnym mianownikiem obu "subkultur" (tak, tak określono to w GW) jest „kawa ze Starbucksa, zwanego Starbuniem, na wynos, w kubku z widocznym logo”.

I to właśnie z 2013 roku pochodzi pierwsza wzmianka o "lemingach”, odnotowania przez Obserwatorium Językowe Uniwersytetu Warszawskiego. Jest to – jak czytamy – lekceważące określenie "młodego, wykształconego i dobrze zarabiającego mieszkańca dużego miasta, zwykle pracującego w korporacji”.

Nazwy "leming” początkowo używano w prawicowej publicystyce na określenie młodych zamożnych osób. Chciano umniejszyć tym, którzy w pogoni za polepszeniem swojego statusu materialnego, nabierają – jak czytamy na stronie Obserwatorium - „obojętnego stosunku do problemów społeczno-politycznych, a tym samym nieświadomie dążą do własnej zguby”.

"Od fajnopolaka gorszy jest fajnopolak z kanałem na YouTube"

Później przyszedł czas na fajnopolaka. "FajnoPolak, który uważa Polskę za kraj fajny, to niemądry leming" – pisał w 2015 roku Tomasz Lis.

Znów mamy lekceważące określenie o "Polaku budującym poczucie własnej wartości w kontrze do polskości postrzeganej stereotypowo jako cechy prowincjonalnej, zaściankowej”.

Dr Piotr Stankiewicz w rozmowie z Onetem powiedział, że "Fajnopolak sam siebie określa przez negację".
Dr Piotr Stankiewicz

Nie lubi tradycyjnej, konserwatywnej Polski, ale jednocześnie jej potrzebuje, bo chce się od niej odróżniać. Natomiast punktem odniesienia, pożądanym modelem, jest dla niego "życie jak na Zachodzie", albo raczej: wyobrażenie o nim.

Na Twitterze możemy przeczytać, że "od fajnopolaka gorszy jest fajnopolak z kanałem na YouTube".

Kto jest więc fajnopolakiem? Na Twitterze bardzo często od "fajnopolaków” obrywa się Filipowi Chajzerowi. Ostatni raz, kiedy tańczył na antenie "Dzień dobry TVN”. Przedostatni, kiedy... tańczył z innymi celebrytami w "DD TVN”. Taka historia... W międzyczasie zaczęto przerzucać się "symetryzmem”. Symetryzm to postawa ideologiczna, która zakłada, że "każdemu negatywnemu zjawisku zawinionemu przez dany obóz polityczny należy spróbować przeciwstawić analogicznie negatywne zjawisko zawinione przez obóz jego przeciwników”. Niby nic złego, prawda?

Stanisław Skarżyński pisał w 2017 roku w Wyborczej, że "symetryzm nie jest mamwdupizmem, symetryzm jest kiepską nazwą na konstatację, że ostatnie 12 lat polskiej polityki to zmarnowany czas, którego nie można swoim zaangażowaniem legitymować, jakkolwiek by to było czasami trudne i przykre”.

"Symetryści nie odżegnując się od swoich sympatii i poglądów, deklarują pragnienie obiektywizmu w ocenie bieżącej rzeczywistości i dążenie do upowszechnienia postaw konsensualnych, nacechowanych umiarem i roztropnością, które jako cnoty kardynalne są warunkiem sine qua non odpowiedzialności” - pisał deon.pl.

Czytaj więcej: A czy ty jesteś symetrystą?

Idealną puentą tej części byłby fragment tekstu "Symetryzm nie istnieje” opublikowanego na stronie Kultury Liberalnej - "Zadawanie pytań z pozycji dobra wspólnego i przyszłości Polski staje się podstawą do zarzutów o wyssany z palca "symetryzm”. Wystarczy dobrze się rozejrzeć, aby zobaczyć, że nie ma ani symetryzmu ani symetrystów. Mamy natomiast coraz więcej osób spoza szeregów PO–PiS-u, poważnie zatroskanych o przyszłość kraju kolonizowanego przez egoistyczne partie polityczne”.

Jednak w zaogniającym się sporze społeczno-politycznym, kiedy ktokolwiek spróbuje przyjąć taką postawę, wskazując na minusy jednej, ale i odpowiadając negatywnymi cechami innej partii, wyzywany jest wręcz od zgniłych symetrystów. W dzisiejszych czasach zdaje się triumfować zasada: albo jesteś z nami, albo przeciwko nam. Nie ma środka.

"Libku, idź się napij whisky za 3000"

No i nadszedł czas na libka!

Libkiem najczęściej określany jest liberał. I dzieje się to najczęściej ze strony środowisk lewicowych.

"Libki i medialne cytrynki płaczą, bo Margot śmiała pokazać fakulca" – napisał w swoim tekście dla Codziennika Feministycznego publicysta Galopujący Major. "Walka z definicji jest brzydka. Walka z definicji wzbudza lęk. Walka prowadzi do niskiego poparcia sondażowego. Ale ktoś walczyć zacząć musi. A musi, bo to samo od Was, mieszczańskie libki, słyszały osoby blokujące dzikie eksmisje, że jak tak można?”.
Galopujący Major

A gdy już radykalizm napęcznieje, lewicowe centrum się od radykalizmu publicznie ODETNIE, a Wy, drogie libki, przyjmiecie wówczas socjaldemokracje Razemków jako głos rozsądku w przeciwieństwie do tych radykalnych Margotów. Płaczcie więc i tuptajcie nogą, ale lewica już wie: po 20 latach eleganckiej walki różnych Biedroniów, Wasz kandydat Trzaskowski tak bardzo bał się prawicy, że nawet nie potrafił wymówić skrótu LGBT.

Tomasz S. Markiewka komentował w swoim tekście dla Krytyki Politycznej: "Czy lewicowe bojówki latają po ulicy i dają po pysku każdemu, kogo uznają za zbyt mało postępowego? Nie. To może lewica przejęła już prawie wszystkie media w Polsce, tak że liberalni i prawicowi komentatorzy nie mają się gdzie podziać? (...)Może lewicowi publicyści przyrównują nieustannie swoich polemistów do dyktatorskich zbrodniarzy? Nie, to akurat domena niektórych prawicowych i liberalnych komentatorów, takich jak Wojciech Maziarski czy Cezary Michalski, którzy nie potrafią napisać tekstu o lewicy, żeby nie wcisnąć tam uwag na temat Mao, Stalina czy Castro".
Tomasz S. Markiewka

No więc na czym polega ta niesłychana przemoc lewicy? Ano zazwyczaj na tym, że toczyła się dyskusja na Twitterze albo Facebooku i zaczęły tam padać pod adresem prawicy i liberałów tak obelżywe sformułowania jak "dziaders”, "libek” bądź "boomer”. Oto maoizm na miarę polskich możliwości.

Wspomniany Galopujący Major, tym razem na swoim blogu, napisał pod koniec czerwca 2020 roku w tekście "Lewica albo pójdzie po libków, albo nie będzie jej wcale”: "Możliwym sojusznikiem Lewicy jest libek. Można go zdobyć tylko pokazując, że jest się lepszym antyPISem, bo tylko to libka na ten moment jara. Tak właśnie zrobił Hołownia. I dlatego ma 13 proc. zbudowane od zera”.

I dalej: "Można coś zmienić na plecach libków albo można być przez libków podeptanych. Żeby zmienić coś na plecach libków, trzeba najpierw na ich plecy wskoczyć. Czyli wejść w ich imaginarium, rozpoznać emocje i poruszyć ich najczulsze struny. Póki co libki są tylko przez Lewicę dyscyplinowane, wyśmiewane i pogardzane”.

Kiedy na Twitterze zapytałam, czy użytkowników Twittera – na którym najczęściej pojawia się to określenie – obraża "libek”, w niespełna godzinę pojawiło się ponad 80 odpowiedzi. Większość twierdziła, że ich nie obraża.

Analityczka Anna Mierzyńska napisała, że jej zdaniem "językowo to takie samo nacechowanie emocjonalne jak: lewak, pisior, leming”. – Niby nie obraża, ale zawiera dużą dawkę lekceważenia i odrobinę mniejszą pogardy – podkreśliła. Marcin Rybkowski stwierdził, że go to nie obraża, bo dzięki temu może "w końcu nazywać osobę o zanadto lewicowych poglądach "lewakiem" bez wyrzutów sumienia, że psuję język dyskursu publicznego”.

Posłanka Katarzyna Lubnauer stwierdziła, że nie nazywa nikogo lewakiem, "bo to zwyczajnie nie ma nic wspólnego z tolerancją dla innych poglądów bliską liberałom”.

Leming, symetrysta, fajnopolak, libek – wszystkie te określenia łączy jedno: próba deprecjonowania osoby, wobec której to określenie jest wymierzone. Polska debata publiczna ma tak wiele wad, że akurat określanie kogoś mianem wspomnianych nie jest jej najgorszą przywarą. Wiele lat zajmie nam jeszcze powrócenie do dyskutowania bez obrażania.

Tymczasem warto złapać trochę dystansu, jak we wpisie Aleksandra Twardowskiego na Twitterze: "Mnie (libek) obraziło ostatnio jak ktoś powiedział o mnie 'libku, idź się napij whisky za 3000'. Nigdy w życiu nie łyknąłem takiej taniej whisky”.

***
O słowa, które zaczynają królować w debacie publicznej, a które służą głównie obrażaniu innych, zapytałam Paulinę Mikułę ("Mówiąc inaczej").


Leming, fajnopolak, libek - te określenia ostatnio królują w przestrzeni publicznej. Skąd biorą się takie słowa, w jaki sposób powstają oraz jak zwykłe słowa, jak np. leming, zostają zaadaptowane do określenia człowieka?

Nowe znaczenie słowa "leming" zawdzięczamy prawicowym publicystom. W ten sposób zaczęli oni nazywać młodych, dobrze wykształconych i dobrze zarabiających (zwykle w korporacjach) ludzi, którzy - zdaniem tych dziennikarzy - bezrefleksyjnie głosują na liberałów, głównie Platformę Obywatelską, i łykają medialną papkę.

Dlaczego akurat "leming"? Bo lemingi to też niewielkie gryzonie, które odbywają dalekie wędrówki, by znaleźć pożywienie. Niestety, podczas tych migracji część osobników ginie. Wychodzi więc na to, że lemingi to zwierzęta bezmyślne, których zachowanie prowadzi do samozagłady. Ta bezmyślność właśnie jest elementem łączącym małego gryzonia z fanem PO.

"Fajnopolak" to oczywiście połączenie słów "fajny” i "Polak”. Czasem używamy słowa "fajny”, żeby podkreślić czyjąś pretensjonalność, chęć pokazania, że jest się człowiekiem obytym, światowym.

"Libek” to z kolei skrót od "liberał”. Wywodzi się ze środowisk lewicowych. Końcówka "-ek” pojawia się w zdrobnieniach, ale też tworzy słowa typu: "głupek”, "dupek”, "półgłówek”, czyli nacechowane negatywnie.

Jaką rolę w dyskusji pełnią takie twory językowe? W jaki sposób kształtują one dyskusję i jej poziom? Bardzo często wspomniane słowa i im podobne służą do obrażenia drugiej strony - czy te słowa są z góry nacechowane negatywnie czy dopiero ich udział w dyskusji nadaje im to znaczenie?

Ewidentnie te słowa mają charakter ironiczny, lekceważący, podkreślają, że osób, które możemy tak nazywać, nie należy traktować poważnie.

Z jednej strony może to budzić niezgodę, może kogoś urazić. Wszystko bowiem zależy od wrażliwości. Z drugiej zaś sprawia, że dyskusja staje się nieco mniej oficjalna, pompatyczna. Nie da się ukryć, że obecnie temperatura sporów politycznych jest wysoka.

Ciągle słyszymy o aferach, ewentualnych zmianach, przetasowaniach. Do tego dochodzi pandemia i wielka niewiadoma, jaka się z nią wiąże. To wszystko powoduje, że ludziom puszczają nerwy, mają dość nadęcia i kurtuazji. Chcą oddechu, luzu, ludzkiej twarzy polityków. Myślę, że dlatego słowa typu "libek” czy "fajnopolak” stają się tak popularne. Po prostu sprawiają, że atmosfera dyskusji staje się nieco bardziej znośna.

W ostatnim czasie, kiedy Polska stała się wyraźnie podzielona, dyskusja (szczególnie ta polityczna) przebiega w zdecydowanie ostrzejszy sposób. Jak można wpływać na poprawę dyskusji w Polsce? Czy widzi Pani szansę na realną poprawę?

Czuję, że czeka nas długa droga, bo myśmy się chyba przestali szanować. Zapominamy, że nasz rozmówca jest czyimś synem, mężem, ojcem, jest człowiekiem. Podczas gorącej dyskusji jest dla nas jedynie wrogiem. I to mnie przeraża.

Zatraciliśmy umiejętność rozmawiania, bo nie jesteśmy sobą zainteresowani. Nie rozmawiamy po to, żeby drugą stronę zrozumieć, czegoś się dowiedzieć, tylko po to, żeby drugą stronę zniszczyć. Daleko z taką strategią nie zajedziemy.

Zauważyłam, że najgorzej jest na Twitterze. Tam wszystkie chwyty dozwolone, uderzanie w czułe punkty, bezpardonowe ataki, czasem w użyciu są wulgaryzmy, co uważam za upadek obyczajów. Rozwiązanie jest proste! Zanim cokolwiek napiszemy w internecie, przejdźmy się po pokoju albo wyjdźmy na spacer z psem, a gdy jesteśmy na wizji, zanim palniemy jakąś głupotę, weźmy głęboki oddech lub łyk wody, bo tylko spokój może nas uratować.