"Za 1 euro? Nie słyszałam". Jeszcze nigdy Polacy nie kupowali tylu domów w Hiszpanii

Aneta Olender
Mimo że na takie okazje, jak we Włoszech, w Hiszpanii liczyć nie można, to zdecydowanie wzrosło zainteresowanie zakupem nieruchomości w tym właśnie kraju. – Takiej liczby klientów zainteresowanych nieruchomościami w Hiszpanii nie mieliśmy od początku istnienia firmy – mówi Małgorzata Wargocka z agencji nieruchomości La Única. Rozmówczyni naTemat wyjaśnia też, ile gotówki warto mieć na koncie, że zacząć myśleć o takiej inwestycji.
W Hiszpanii raczej nie znajdziemy nieruchomości, które można kupić za 1 euro. Fot. Flo Dahm / Pexels
Czy w Hiszpanii można kupić dom za 1 euro?

Nie, nie słyszałam o takich ofertach. A nawet jeśli by się pojawiły, to zakup takiej nieruchomości byłby na pewno obwarowany wieloma zobowiązaniami, które musiałby na siebie wziąć nabywca.

Za takimi okazjami zawsze coś się kryje i zazwyczaj są to negatywne aspekty tej transakcji, które powodują, że transakcja nie jest per saldo korzystna. Oczywiście taka informacja, że można kupić nieruchomość nad basenem Morza Śródziemnego za 1 euro, wydaje się kusząca.

Jednak każdy, kto ma rozsądny ogląd rzeczywistości i zdrowy rozsądek, wie, że jest to w warunkach normalnej gospodarki wolnorynkowej niemożliwe. Jeżeli więc tak się dzieje, oznacza to, że jakieś poważne mankamenty kryją się pod powierzchnią tej oferty. Trzeba je bardzo dobrze poznać, żeby na taki zakup się zdecydować.


Pandemia wpłynęła na to, że jest więcej chętnych na zakup nieruchomości w Hiszpanii?

Niewątpliwie tak. Choć pierwsze miesiące pandemii, wiosną zeszłego roku, rzeczywiście były okresem stagnacji i wyczekiwania – na rynku nie działo się nic. Według mnie było to związane z tym, że nie wiedzieliśmy, co tak naprawdę pandemia nam przyniesie, jak będzie wyglądała przyszłość. U wielu osób pojawiło się także poczucie zagrożenia życia.

Jednak po tym pierwszym okresie nastąpiło pewne ożywienie na rynku, a teraz, wiosną 2021 mamy do czynienia z czymś, co nazwałabym "euforią postpandemiczną" – takiej liczby klientów zainteresowanych nieruchomościami w Hiszpanii nie mieliśmy od początku istnienia firmy.

Jest to zapewne spowodowane wieloma czynnikami. Pierwszy jest ogólnoludzki, lifestylowy. Wcześniej klienci odwlekali podjęcie decyzji, uważali, że to może jeszcze nie jest ten czas, wyczekiwali okazji, a teraz nie, teraz jest dokładnie ten czas.

Ludzie chcą żyć tu i teraz, co jest naturalną reakcją na to, co się wydarzyło i co nadal się dzieje, ale czego koniec wydaje się już bliski. To naturalne zjawisko, o którym mówią socjologowie. Chcemy używać życia na tyle, na ile jest to możliwe, ponieważ przez ponad rok nie mogliśmy tego robić.

Szczególnie osoby 50 plus zdały sobie sprawę, że nie ma czasu do stracenia. W ich przypadku zakupy są efektem determinacji, aby skorzystać z życia tu i teraz. Kiedyś klienci mówili, że mogą poczekać 2 lata, żeby coś się wybudowało, kupowali dom, widząc wizualizację, a teraz nie. Teraz oczekują gotowego produktu, bo chcą pojechać tam w wakacje, chcą już spędzać tam czas.

Drugi czynnik to czynnik stricte inwestycyjny, ekonomiczny. W rozmowach z nami nasi klienci podkreślają, że pieniądze trzymane w banku nie są bezpieczną lokatą kapitału ze względu na realnie ujemne stopy procentowe oraz widmo nadchodzącej wysokiej inflacji.

Ich zdaniem pieniądze będące zapisem księgowym w banku, mogą za jakiś czas być niewiele warte. Nieruchomości położone w dobrych lokalizacjach – w pierwszej linii brzegowej albo w pieszym dystansie od morza – zawsze będą utrzymywać wartość, niezależnie od koniunktury i niezależnie od sytuacji gospodarczej, zwłaszcza w Polsce. Istotna jest też tu zasada dywersyfikowania inwestycji, na wielu rynkach i w różnych walutach.

Ceny nieruchomości w pierwszej linii brzegowej nie zmieniły się nawet w latach zapaści 2010-2012. W związku z tym możemy założyć, że i w przyszłości, w razie kryzysu, zachowają się podobnie. Powszechnie znany jest fakt, że inwestowanie w nieruchomości zawsze w długim terminie było dobrą lokatą kapitału i prawdopodobnie taka motywacja przyświeca klientom, którzy decydują się na zakup inwestycyjny.

Skoro jest takie zainteresowanie zakupem mieszkania lub domu w Hiszpanii, to ceny nie idą w górę?

I tak i nie... Jesteśmy na początkowym etapie tej "euforii postpandemicznej", więc na razie nie widać dużego skoku cenowego. Wyprzedaje się to, co było budowane wcześniej i w naturalny sposób nie zostało wchłonięte przez rynek rok temu.

Natomiast trzeba pamiętać, że ceny nieruchomości w Hiszpanii wróciły do trendu wzrostowego w 2015 roku, po zapaści z lat 2010-2012. Pandemia zatrzymała ten trend, bo w pierwszym okresie ceny się zatrzymały. Niektórzy uważali nawet, że będą spadały. Taka myśl i mi przyszła do głowy, miałam obawy, że nikt nie będzie kupował nieruchomości w Hiszpanii, skoro nie można się ruszyć z własnego kraju, a w Hiszpanii jest totalny lockdown. Okazało się jednak, że nic bardziej mylnego.

Owszem ceny nieruchomości z rynku wtórnego w gorszych lokalizacjach uległy znacznemu obniżeniu. Moim zdaniem nie wynikło to wprost z trendu kształtowania się cen, tylko ze specyfiki rynku.

Właściciele niektórych domów lub mieszkań z różnych życiowych przyczyn potrzebowali szybko gotówki. Nie zapominajmy również, że poza pandemią mieliśmy do czynienia z Brexitem. To wszystko spowodowało, że starsze nieruchomości, położone dalej od plaży, w kiepskim stanie technicznym, przeceniły się.

W przypadku rynku pierwotnego, nieruchomości od dewelopera, sprawa wyglądała trochę inaczej. Wstrzymano budowy, wstrzymano wydawanie zgód w urzędach. Dopływ nowych nieruchomości został więc znacząco ograniczony. W pierwszym okresie pandemii, z powodu utrudnionego podróżowania, dużo transakcji odbywało się też zdalnie. Przewidujący nabywcy wykorzystywali moment, kiedy deweloperzy byli bardziej elastyczni w negocjacjach.

Pandemia wprowadziła wiele nowych zjawisk, z którymi, jako osoby prowadzące biznes na styku różnych krajów, musieliśmy się zmierzyć. Wydawało nam się, że Polacy nie będą za bardzo chętni, żeby wydawać pieniądze na coś, co widzieli tylko na zdjęciach i filmach. A jednak… Po wakacjach, przez całą jesień, zimę i wczesną wiosną klienci często decydowali się na zakup online.

W pierwszym okresie deweloperzy stosowali dwa narzędzia. Funkcjonowały rezerwacje "subject to view", czyli klient mógł przyjechać do Hiszpanii za 3 miesiące, zobaczyć nieruchomość i ewentualnie z niej zrezygnować, odzyskując wpłacony zadatek.

Deweloperzy zachęcali też do zakupu – co nie zdarzało się wcześniej na tym rynku – różnymi obniżkami i prezentami np. gratis AGD, miejsca postojowe, czy też wyposażenie apartamentu. Po stagnacji, ale przed euforią postpandemiczną, przyszło ożywienie i właśnie wtedy oferowano takie prezenty, co pozytywnie wpłynęło na liczbę zawieranych transakcji.

Warto też dodać, że w Hiszpanii bardzo rzadko stosuje się rabaty gotówkowe. Zwyczajowo obowiązuje cennik, który w zależności od tempa sprzedaży jest co jakiś czas modyfikowany.

Czy cała ta transakcja jest skomplikowana dla kupującego?

Polska i Hiszpania funkcjonują w ramach Unii Europejskiej, więc nie ma wiele formalności, których trzeba dokonać. Dzięki temu, że mamy biuro w Warszawie, staramy się wszystkie te rzeczy załatwić z Polski, żeby klienci mieli świadomość tego, co się wokół nich dzieje.

Trzeba jednak zaplanować jedną wizytę w ambasadzie, która jest konieczna, aby wyrobić specjalny numer obcokrajowca funkcjonujący w Hiszpanii jak PESEL. Posiadając ten numer możemy się legitymować polskim dowodem osobistym – ich numery wpisuje się do aktu notarialnego – kupujemy dom jako obywatele UE, więc obieg dokumentów jest uproszczony.

Porównałabym to do procedury zakupu nieruchomości w Polsce z tym zastrzeżeniem, że notariat i księgi wieczyste funkcjonują nieco inaczej, a mianowicie mniej nowocześnie. Wbrew pozorom w Polsce digitalizacja poszła znacznie dalej niż w Hiszpanii.
Fot. Manolo Franco / Pixabay
Ale jednak wsparcie agencji nieruchomości się przydaje.

Są dwa momenty, w których nasza pomoc jest niezbędna. Pierwszy to wyszukanie samej nieruchomości, dlatego, że tego produktu jest tak dużo, że można się pogubić nie w tym bałaganie, nie odnaleźć tego, co jest naprawdę wartościowe.

Klienci zwykle przychodzą z określonym zapotrzebowaniem na nieruchomość w Hiszpanii. Nigdy nie jest tak, że klient przechodzi ulicą i nagle się decyduje na zakup. Jedna osoba chce się przeprowadzić na stałe, innej chodzi o inwestycję, ktoś pragnie zmienić styl życia, poprawić jego jakość, do czego niewątpliwie dochodzi, kiedy mieszka się w Hiszpanii dłużej. Potrzeby tych ludzi będą różne i potrzebują też różnych nieruchomości, które należy odpowiednio dobrać.

Taką potrzebę potrafimy przekuć w konkretną nieruchomość, w konkretny dom. To jest ten moment, kiedy klienci sami dobrze sobie nie poradzą, jeśli nie będą mieli nadzwyczajnego szczęścia. My od lat działamy na różnych wybrzeżach Hiszpanii, dlatego jesteśmy w stanie dobrać odpowiednie miejsce do tego, czego klient oczekuje.

Pytamy np. czy będzie tam jeździł zimą, czy latem, czy jest surferem, czy może żeglarzem, czy lubi plażować, a może woli grać w golfa. Dopiero po wyborze odpowiednim wyborze miejsca na mapie wybieramy nieruchomość. Kwestie estetyczne, jakkolwiek ważne, w naszym mniemaniu zawsze są na drugim miejscu.

Drugi wrażliwy element to bariera kulturowa, która istnieje pomiędzy Polakami a Hiszpanami, pomiędzy naszymi zachowaniami, jako konsumentów, a ich zachowaniami. Oni mają inne podejście do życia, do spędzania wolnego czasu. Nie są nastawieni na cel, czyli w tym przypadku na zamknięcie transakcji, są nastawieni na relacje, czyli na to, żebyśmy najpierw byli znajomymi – wiedzieli, co u matki, babki, siostry, żony – i razem poszli na kawę lub na wino, a dopiero później rozmawiali o finalizacji czegokolwiek.

Polacy w tej konfrontacji wypadają źle, bo mają zadaniowe podejście, nie lubią tego typu przeciągania sytuacji, traktują to jako jakąś grę. Tam tak to wygląda, nie będziemy rozmawiać o pieniądzach, jeśli nie wypijemy razem co najmniej pięciu kaw.

Jest jeszcze bariera językowa, Hiszpanie w większości mówią słabo po angielsku. Inaczej traktują osobę, która ma jakiegoś łącznika, mówiącego po hiszpańsku i rozumiejącego procedury. Rzeczywistość prawna w Hiszpanii jest inna niż w Polsce. Np. styl pracy notariusza zawsze w Polakach wywołuje zdziwienie, bo tam pełni on trochę inną funkcję niż notariusz w Polsce. W zasadzie robi niewiele więcej niż weryfikowanie tożsamości stron transakcji.

Są takie momenty, kiedy ta pomoc jest niezbędna. My jako firma przez rok świadczymy także usługi po sprzedażowe, w ramach ceny nieruchomości. Jest to po to, aby klient czuł się jak najbardziej komfortowo w swoim hiszpańskim domu, żeby miał prąd, wodę, internet, ochronę, temperaturę ustawioną na odpowiednim poziomie, i żeby wiedział jak funkcjonować w nowym kraju.

Zależy nam na tym, aby nasz klient mógł wysiąść z samolotu, dotrzeć do swojej nieruchomości i zacząć wakacje z rodziną, a nie żeby biegał po sklepach, punktach usługowych i wykonywał w obcym kraju czasochłonne czynności, aby jego nieruchomość odpowiednio funkcjonowała. Takiej sytuacji staramy się unikać, bo jest to w Hiszpanii bardzo frustrujące. Nie funkcjonuje tam sprawnie coś takiego jak przesyłki kurierskie. Umówienie spotkania z kurierem jest drogą przez mękę.

Polscy klienci są przyzwyczajeni do tego, że kurier praktycznie zawsze przyjeżdża, a tam przyjeżdża o czasie w 10 proc. przypadków. A jeśli w cieniu jest 30 st. C i ktoś chce usiąść na tarasie, wypić drinka po podróży, ale nie ma na czym usiąść, bo nie przyszły mu meble tarasowe, to proszę mi wierzyć, poziom frustracji bardzo wzrasta.

W zasadzie jesteśmy jedyną firmą, która świadczy takie usługi posprzedażowe. Robimy to również dlatego, że sami mamy nieruchomości w Hiszpanii i wiemy, jak to działa w praktyce. Kiedy przyjeżdżasz i uderza cię ciepło, które jest zupełnie inne niż w Polsce, to chcesz jak najszybciej rozpocząć urlop, przebywać w komfortowych warunkach, a nie martwić się sprawami przyziemnymi.

Kiedy ktoś przychodzi do państwa, to poza ustaleniem oczekiwań ważna jest też rozmowa o stylu życia?

To jest podstawa pracy z klientem. Zawsze mówimy, że najpierw musimy się poznać, żeby znaleźć komuś nieruchomość marzeń. Jeżeli przychodzi do mnie człowiek, który mówi, że chce kupić dom w Hiszpanii, to pierwsze pytanie jakie zadaję mu zadaje to: "W jakim celu? Po co??".

Muszę wiedzieć, jaki ma styl życia, jak pracuje, czy jest freelancerem, jaką ma rodzinę, czy dużą, czy małą, czy ma dziadków, którzy np. nie akceptują ekspozycji na słońce lub chodzenia po schodach. Interesuje mnie to, jakie sporty uprawia, czy lubi spacerować wzdłuż plaży, czy jeździ na rowerze, czy lubi życie nocne czy też go to kompletnie nie interesuje.

Takich aspektów jest wiele. Jeśli ktoś chce jeździć do Hiszpanii i tam spędzać swój wolny czas, to muszę wiedzieć, jakim jest człowiekiem. Bywa i tak, że klienci zapraszają mnie do swojego domu i mówią, chcemy tak, jak tutaj. Wtedy też jest mi dużo łatwiej znaleźć coś odpowiedniego dla nich.

Zgłaszają się też do państwa osoby, które z powodu pandemii, a właściwie tego, że pracują zdalnie, poczuły, że mogą coś zmienić w swoim życiu?

Tak, jest spora grupa osób, które przed pandemią chodziły do biura, a teraz okazało się, że mogą pracować z domu, a to czy mieszkają w Warszawie, w Gdańsku, czy też w Hiszpanii, nie ma w zasadzie żadnego znaczenia.

Ktoś, kto nagle zdał sobie sprawę, że pracę może wykonywać np. z Malagi, nie wie, jak do tego tematu się zabrać. Nie wie, czy wyobraża sobie tam życie, a jeśli nie wie, to nie chce ryzykować. Warto skorzystać z rady osób, które znają Hiszpanię lub zdecydować się na wynajem, po którym podejmie się ostateczną decyzję, czy się wyprowadzić do Hiszpanii. Uważam, że jest to jedyne rozsądne podejście w tym przypadku.

Zależy nam na tym, żeby nasi klienci mieli wewnętrzne przekonanie, że nieruchomość w Hiszpanii jest dla nich rzeczywiście dobrą, życiową inwestycją, a nie nieprzemyślanym, spontanicznym zakupem. Dlatego też nie obsługujemy kupna niskobudżetowych pseudo-okazji, o których Pani na początku mówiła.

Tanie nieruchomości to zwykle szereg kłopotów np. ze źle funkcjonująca wspólnotą mieszkaniową, niebezpiecznym sąsiedztwem czy nieuregulowanym stanem prawnym. Nieruchomość w Hiszpanii powinna być źródłem satysfakcji, a nie udręki i niepotrzebnych, zaskakujących kosztów.

Na przestrzeni lat zdarzali się klienci, których nazywamy klientami wakacyjnymi. Ktoś wychodzi prosto z basenu, jak stoi w klapkach, po 3 drinkach, uderzony słońcem i mówi, że kupuje dom. Nie, tak nie pracujemy.

Jeżeli zainteresowany przychodzi do nas z przemyślaną decyzją, to staramy się tak przygotować rekonesans na miejscu – w zależności od potrzeb trwa to od 3 dni do 2 tygodni – żeby klient miał szeroki wybór i podjął najlepszą dla siebie decyzję, z której w długim terminie będzie zadowolony i później nas poleci swoim znajomym.

Jaką gotówką trzeba dysponować, żeby zacząć w ogóle myśleć o zakupie mieszkania w Hiszpanii?

Odpowiedź na to pytanie jest skomplikowana, ponieważ zróżnicowanie produktów jest bardzo duże. Są nieruchomości typu ruina za 20 tys. euro w głębi lądu – ale pod taką ja się nie podpiszę, więc jeśli ktoś chce coś takiego kupić, zawsze doradzam ostrożność.

Nie zdarzają się cuda, nikt nie wyprzedaje za bezcen swojego majątku. Gospodarka wolnorynkowa w Hiszpanii jest jeszcze bardziej dojrzała niż u nas, dynamika rynku nieruchomości jest zupełnie inna – nieruchomości się rzadziej modernizuje i remontuje, częściej kupuje się następne.

Są klienci, którzy liczą na super okazje, ale takich raczej nie ma. Jeżeli pojawia się tego typu oferta, bo np. ktoś umarł, ktoś się rozwodzi itd., to wtedy kupuje to sąsiad, znajomy sąsiada, kolega z baru. Do normalnego obiegu to nie trafia.

Wracając jednak do pytania, jeżeli mówimy o nieruchomości blisko plaży, we w miarę dobrym standardzie, ale dalej od lotniska np. 2 godziny jazdy samochodem, to zaczynamy od budżetów ok. 100 tys. euro.

Mówimy wtedy o apartamencie z rynku pierwotnego, małym i dość skromnym, z jedną sypialnią i z jedną łazienką, ale w pieszym dystansie do plaży, z ładną strefą wspólną, czyli basenem, siłownią, SPA, placem zabaw, kortem tenisowym.

Ceny nieruchomości zależą od wielu czynników, ale powiedzmy, że najważniejszymi jest odległość od plaży i od infrastruktury – czyli żeby pieszo móc dojść do sklepu, do baru, restauracji, apteki, lekarza. Oczywiście ważny jest też standard, później metraż, piętro itd.

Jestem trochę zdziwiona, ponieważ w internecie widziałam mieszkania i za 70 tys. euro i za 59 tys.

Są takie oferty, ale trzeba wniknąć w temat, żeby wiedzieć, dlaczego to tyle kosztuje. Przede wszystkim te tanie nieruchomości są w tragicznym stanie technicznym i w tragicznym standardzie. Po wejściu niezbędna jest wymiana właściwie wszystkiego, od okien po instalacje.

Takie apartamenty położone są na osiedlach, w których funkcjonuje wspólnota mieszkaniowa. W Hiszpanii nie ma czegoś takiego, jak fundusz remontowy, w związku z tym, jeżeli ktoś kupi takie mieszkanie, to bierze na siebie w całości zobowiązania właściciela do czekającego wspólnotę remontu generalnego.

Jeżeli wspólnota mieszkaniowa miesiąc przed zakupem nieruchomości przez Kowalskiego zdecydowała o remoncie basenu i na ten basen trzeba się zrzucić, to on też musi partycypować w kosztach.

Wspólnoty mieszkaniowe często są zadłużone. W starych nieruchomościach właściciele są w większości albo w podeszłym wieku, albo wyjechali do swoich krajów, albo nie żyją, a spadkobierców nie ma, bądź nikt się do tego nie przyznaje, bo mieszkanie generuje więcej kosztów niż pożytku.

Istotny jest jeszcze jeden czynnik. W Hiszpanii też bywają brzydsze miasta i nieatrakcyjne dzielnice. Trzeba tam pojechać, zobaczyć to na własne oczy, poczuć takie miejsce, żeby ocenić czy w dłuższym terminie będziemy się tam dobrze czuć.

Oczywiście nie krytykuję tego, bo są osoby, które decydują się na zakup nieruchomości niskobudżetowych. Być może mają nadmiar wolnego czasu i chęć zmierzenia się z przeciwnościami losu. Jeśli są świadome zagrożeń z tym związanych, to super, ale zdarza się, że przychodzą do nas po kontakcie z innymi agencjami, które nie za bardzo chciały powiedzieć, jak wygląda rzeczywistość, zamknęły transakcję i przestały odbierać telefon.

My mamy biuro w Warszawie, tutaj zawsze może ktoś przyjść i podać mi rękę, więc nie mogę sobie pozwolić na tego typu historie. Nie chcę handlować nieruchomościami złymi, takimi, w których sama bym siebie nie widziała, albo nie widziałabym tego klienta.

Był taki przypadek, że polska agencja działająca na tamtym rynku pokazała klientce ruiny za 60 tys. euro, a później nieruchomość z rynku pierwotnego za 120 tys. euro. Ta osoba oczywiście zakochała się w tej drugiej opcji, świeżej, ładnej, nowej. Zadziałało to na zasadzie kontrastu.

Był jednak pewien haczyk, obok było pole z uprawami, które strasznie śmierdzą o określonej porze roku, oczywiście klientka została tam zabrana, kiedy tego zapachu nie było, a później okazało się, że nie da się tam wytrzymać. Dodatkowo post factum wyszło, że nie da się otrzymać licencji na wynajem, ponieważ to okolica przeznaczona jest dla osób mieszkających na stałe, a nie pobytów wakacyjnych.

Pani bardzo liczyła na wynajem, ponieważ aby kupić nieruchomość w Hiszpanii sprzedała dobrze wynajmująca się kawalerkę w Warszawie… No tak to się interesów nie prowadzi! Ja bym się ze wstydu spaliła.

Zawsze staramy się mieć dobre relacje z klientami, żeby później, po zakupie, móc pójść na kawę lub drinka. Natomiast wymaga to od agenta szczerości, nawet jeżeli transakcja jest zagrożona. Jednak reputacja ponad wszystko.
Fot. Flo Dahm / Pexels
A jeśli ktoś chce kupić coś daleko od wody, w jakiejś małej wiosce, wtedy pułap cenowy jest inny?

Jeśli chodzi o nieruchomość położoną w hiszpańskiej wiosce, 20-30 km od plaży, w której mieszkają sami Hiszpanie, to wtedy tak. Proszę mi jednak wierzyć, że w całej mojej karierze zawodowej, która trwa 13 lat, klientów zainteresowanych takimi nieruchomościami mieliśmy może trzech.

Ludzie szukają słońca, plaży, morza, czegoś, co nazywam śródziemnomorskim oddechem. Chcą poczuć ten klimat odpoczynku, relaksu, a to daje krajobraz nadmorski, a nie spalony słońcem środek półwyspu czy malownicze, ale trudno dostępne góry.

Jeśli mówimy o aspekcie inwestycyjnym, w co inwestować, w jakie nieruchomości?

W nieruchomości, które mają dostęp do infrastruktury, ale nie są to nieruchomości w kurortach. Kiedyś szukano budynków funkcjonujących jak hotele, dużych kompleksów z recepcją i z obsługą. Polacy lubili mieć apartamenty w bardzo turystycznych miejscach. Teraz takiego zapotrzebowania praktycznie w ogóle nie ma.

Ludzie chcą mieć bardzo zindywidualizowany wypoczynek. Oczywiście w apartamencie, ale z własną kuchnią. Super, jeśli jest basen i strefa SPA. Nie może to być jednak 25-piętrowy moloch z kompleksem basenowym w rozmiarach XXL.

Poza tym podobnie jak w Polsce, dużo więcej sprzedajemy domów jednorodzinnych, z indywidualnymi działkami, z basenami. To są już inne pułapy cenowe.

Są dużo droższe niż domy w Polsce?

Nie, nie. Mamy klientów, którzy inwestują w nieruchomości w Hiszpanii powyżej miliona euro. Docelowo chcą się przeprowadzić do takiego domu, ale na razie przyjeżdżają tam raz na jakiś czas.

Cena podobnych nieruchomości w Polsce i w Hiszpanii jest zbliżona. Natomiast w Hiszpanii, według mnie, domy są wykończone w gorszym standardzie.

My przykładamy dużą wagę do standardu wnętrz, do sposobu ułożenia kafli, do armatury, do sprzętu AGD, do blatów kuchennych, do szaf wnękowych, do tego, z czego to jest zrobione, jak to jest wykonane. W Hiszpanii już tak nie jest.

Oni dużo czasu spędzają poza domem, więc dla nich nie ma kompletnie znaczenia, czy podłoga jest w kaflach 60 na 60, czy 120 na 120, a polski klient, który ma milion euro, bardzo na to zwraca uwagę.

To jest w pewnym sensie kolejny szok kulturowy, bo Hiszpanie mówią „po co ci takie kafle, jeśli w ogóle nie będziesz tutaj spędzał czasu? Żyje się na zewnątrz”.

A jeśli ktoś chce zbadać teren i przed zakupem nieruchomości spędzić w Hiszpanii kilka miesięcy, ile kosztuje taki wynajem?

Jeżeli ktoś podejmuje decyzję o wynajęciu czegoś na pół roku, a jest to grupa wiekowa 35-50, to ceny kształtują się od 500 euro za mieszkanie w miarę blisko plaży, z dwiema sypialniami, dwiema łazienkami. Górna granica to 3000-5000 euro.

Wynajem długoterminowy w Hiszpanii jest bardzo sformalizowany, więc nie jest tak, że Polak przyleci do Malagi, pójdzie do pierwszego lepszego mieszkania i powie, że chce je wynająć. Tak się nie dzieje.

Trzeba przedstawić dużo dokumentów, żeby udowodnić, że nie jest to przypadkowy wynajem, że stać nas na niego itd. Podlega to dość wnikliwej weryfikacji. Hiszpanie obawiają się dzikich lokatorów, których trudno wyeksmitować po utracie przez nich pracy czy źródła utrzymania.

Trzeba mieć numer NIE, czyli numer identyfikacji obcokrajowca, taki sam jak przy zakupie. Hiszpanie ze względów bezpieczeństwa narodowego dokładnie identyfikują obcokrajowców chcących zamieszkiwać w ich kraju. Nawet tymczasowo.

Jeśli jednak dojdzie do zawarcia umowy, to rzeczywiście nie jest to "droga impreza". Założenie jest takie, że ta osoba wynajmie to na pół roku i więcej, dlatego właściciele nie windują cen. Wolą zarobić mniej, ale mieć stabilny dochód i najemcę godnego zaufania.
Czytaj także: Domy we Włoszech za 1 euro to nie oszustwo. Polka z Sycylii wyjaśnia, jak wygląda ich zakup