"Szef kazał mi pielić ogród, bo co innego dziewczyna może robić". Prawda o pracy kobiet na budowie

Ola Gersz
Są budowniczymi, architektkami, inżynierkami, inspektorkami… Kochają swoją pracę, tyle że to trudna miłość. Branża budowlana to wciąż męski świat, w którym na kobietę patrzy się jeszcze jako kuriozum albo zagubioną, małą dziewczynkę. Niewybredne komentarze i żarty to codzienność, podobnie jak nietraktowanie "bab na budowie" poważnie – przez kolegów, szefów, klientów. Oto rzeczywistość większości kobiet w branży budowlanej – a tych z roku na rok przybywa.
Kobiety na budowie wciąż nie są traktowane równo Fot . Marcin Stepien / Agencja Gazeta
Monika: "Laluniu, kawkę mi zrobisz?". Kilka minut później szanowny pan dowiedział się, że "lalunia" jest jego przełożoną. Książkę bym mogła napisać.


Jagoda: Przykładowe teksty? "Nie po to postanowiłem pracować na budowie, żeby teraz jakiejś baby słuchać". "Lubię, jak kobieta dominuje, ale wiesz, w trochę innych sytuacjach". "Dzisiaj środa, myślę że się dogadamy, jeśli wiesz, co to za dzień".

Justyna: Jestem współwłaścicielką firmy budowlanej, często pracuję fizycznie razem z pracownikami. Ileż ja się musiałam napałować z komentarzami panów, którym chyba coś malało od patrzenia na kobietę, która doskonale radzi sobie z "męską robotą".

Dyskryminacja na budowie to nie mit

Budowa. Męski swiat, relikt patriarchatu. Dobrze znamy ten obrazek – z życia albo popkultury (ostatnio z doskonałej "Obiecującej. Młodej. Kobiety") – pracownicy budowy gwiżdżą na przechodzącą chodnikiem kobietę i nie szczędzą jej dwuznacznych zaczepek. A co się stanie, gdy wśród nich pojawi się kobieta, ale w budowlanym kasku – na tym samym lub wyższym stanowisku?

Patrycja jest inżynierką budowy w branży mostowej, wcześniej pracowała przy budowie bloków mieszkalnych. – Kiedy egzekwowałam wykonywanie obowiązków przez moich podwładnych, kilka razy słyszałam, że pewnie mam okres. Dwa razy grożono mi, że stanie mi się krzywda: gdy poleciłam panom pozakładać kaski i kazałam opuścić budowę agresywnemu pracownikowi – wylicza.

– Pewnego razu przyłapałam innego pracownika na piciu browara i kazałam mu opuścić teren budowy. Powiedział, że mnie nie posłucha i to mój szef zadecyduje o tym, czy ma wyjść, mimo ze miałam wtedy stanowisko majstra, czyli bezpośredniego nadzoru. Kiedyś usłyszałam od kierowcy, który miał ładować materiał i celowo robił to wolno, że "mu baba nie będzie mówić, co ma robić" – opowiada.

Patrycja zaznaczna, że na budowie nie chodzi tylko o obraźliwe komentarze i niewybredne "żarty", ale również o wyśmiewający ton, brak szacunku i niewykonywanie komend przez pracowników. Jak podkreśla, bardzo dużo zależy od tego, jaki stosunek ma stosunek do tego szef. Jeżeli już na początku na to nie pozwala, pracownicy nie atakują cię wprost. Jeżeli pozwala – bywa ciężko.

"Smarkata architektka"

– Z naszych doświadczeń zawodowych wynika, że w tej branży kobiety częściej niż mężczyźni doświadczają dyskryminacji, mobbingu oraz niestosownych zachowań – mówi w rozmowie z naTemat adwokat Piotr Śwircz z Kancelarii Śwircz&Rakowski Adwokaci.

– Nasza kancelaria zajmuje się w szczególności prawem budowlanym i wiemy z doświadczenia, że jest to środowisko przepełnione mężczyznami, co powoduje dodatkowe wyzwania dla kobiet. Przede wszystkim wciąż funkcjonuje w nim stereotyp, że kobiety – szczególnie młode – nie nadają się tej branży i mają mniejsze możliwości. I nie mówimy tu o możliwościach fizycznych. W rezultacie zdarzają się sytuacje, w których kobiety muszą usilnie wszystkim udowadniać, że są kompetentne, potrafią tyle samo, co jej koledzy i powinny tyle samo zarabiać. Jest to problem, który oczywiście dotyczy także innych branż – podkreśla.

Agnieszka Gaczkowska jest z zawodu architektką. Miała własną pracownię, jednak porzuciła architekturę dla rękodzieła. Założyła własną markę Oplotki i prowadzi twórcze warsztaty rękodziela. Jak wspomina pracę na budowie? – Kiedy pracowałam w architekturze, takich stereotypowych zagrywek pod tytułem "kobieta na budowie" było pełno. Niektórzy mężczyźni po prostu nie chcieli mnie słuchać – opowiada.

Z tego powodu Agnieszka Gaczkowska zdecydowała się przed laty na nietypowy krok – zatrudniła swojego ojca. – Mój tata nie pochodzi z branży budowlanej i architektonicznej, jednak po latach postanowił się przebranżowić. Zatrudniono go przy jednym "małym projekcie", który nagle rozrósł się do adaptacji starej cukrowni na biuro o powierzchni ponad tysiąca metrów kwadratowych. Tata doszedł do wniosku, ze nie potrafi projektować, wiec – wiedząc, ze mam słabość do rewitalizacji budynków z poszanowaniem ich historycznej tkanki – zaproponował mnie, zupełnego świeżaka na rynku, inwestorowi – opowiada.
Założycielka marki Oplotki była wówczas mniej doświadczona i nie miała jeszcze uprawnień, wiec jej stawki od metra kwadratowego były zupełnie inne od tych proponowanych przez w pełni działających w branży architektów. To podziałało.

– Inwestor podchwycił temat, wykonałam projekt i w końcu nadszedł moment, gdy musiałam te moje śmiałe wizje wprowadzić w życie. Jednak panowie na budowie nie do końca akceptowali smarkatą architektkę i nie mieli ochoty, żebym rozstawiała ich po kątach. To była mała miejscowość i mężczyźni byli przyzwyczajeni, że szefem budowy jest pan w słusznym wieku. Oprócz tego bałam się, że nie poradzę sobie z aż tak dużą budową, a do tego musiałabym dojeżdżać 100 kilometrów. Zaproponowałam więc, żeby zatrudnić mojego tatę na stanowisku kierownika budowy – śmieje się.

Agnieszka Gaczkowska określa duet ze swoim ojcem mianem dream teamu. – Nocowałam wtedy często w domu rodzinnym i wieczorami omawialiśmy szczegóły projektu i studiowaliśmy plany, a tata potem jechał na budowę i wszystko przekazywał pracownikom. Na budowie miał duże poważanie – był mężczyzną, do tego w konkretnym wieku i "kierowniczej" postury. Ja byłam mózgiem przed komputerem – opowiada.

Architektka zaznacza, że byłoby uproszczeniem powiedzieć, że zatrudniła swojego tatę jedynie dlatego, że obawiała się braku posłuchu, ale zauważa, ze właśnie tak pokręcona jest rzeczywistość kobiet na budowie. – Musimy łatać dziury w tej mentalności naszej branży – dodaje.

Mimo obecności kierownika, a nie kierowniczki budowy, wciąż nie było jednak różowo. – Nieraz podczas dyskusji z inwestorem chciałam zaproponować jakieś rozwiązanie, ale pojawiał się tata – a przecież ojciec "zawsze wie lepiej" – dlatego trudno było mi się przebić. Często odpuszczałam – głównie przez szacunek do mojego taty. Tutaj pojawiły się zresztą dodatkowe wymiary dyskryminacji: nie tylko płeć, ale i wiek i doświadczenie. Mam wrażenie, ze to nigdy nie jest czarno-białe i często wszystko występuje razem – stwierdza.

"Murowanie to nie zajęcie dla kobiet"

Ewa

Na budowie zajmowałam się firestoppingiem, czyli ochroną przeciwpożarową, głównie różnych kabli. Byli tam faceci o rożnej budowie ciała, osobowości i umiejętnościach. Nie przyuczono mnie do wykonywania prac na drabinie, byłam od posprzątania, papierkowej roboty i trzymania drabiny. Nie mogłam pomagać im nosić rzeczy, bo "jak to dziewczyna ma coś nosić". Wiem, że bym sobie świetnie poradziła: ćwiczę siłowo, znam języki i jestem otwarta. Na budowie dominuje jednak myślenie, że dziewczyny nie ma za bardzo po co uczyć.

Seksistowskie uwagi i żarty oraz seksualne podteksty to wcale nie największy problem kobiet na budowie. – Jest to trudne środowisko i to nie tylko z powodów głupich tekstów od kolegów: moim zdaniem ciężej walczyć z seksizmem, który zdarza się wśród kadry kierowniczej i u wykładowców na studiach, niż wśród współpracowników – mówi Ania, która na budowie już nie pracuje, ale bardzo za nią tęskni.

Gorsze traktowanie przez pracodawców jest smutną codziennością wielu "bab na budowie". Ada przez trzy lata odbyła praktyki w czterech różnych firmach. Za wiele się nie nauczyła.

– W pierwszej zostałam przydzielona z dwiema innymi dziewczynami na budowę, czyściłyśmy cały semestr metalowe elementy z rdzy, bo "co innego by mogły robić dziewczyny". W drugiej firmie w odpowiedzi na pytanie, czy możemy nauczyć się czegoś, co przyda się na egzaminie, usłyszałyśmy, że nie, bo murowanie to nie jest zajęcie dla kobiet i mamy sprzątać – opowiada Ada.

Gdy jeden z pracowników na własną rękę postanowił ją czegoś nauczyć, szef zwyzywał i Adę, i jej kolegę. Kazał sprzątać dalej. – Szczytem było, jak zawiózł mnie i inne dziewczyny do siebie na działkę i… kazał pielić ogród, bo nie ma dla nas innego zajęcia. Zgłosiłam to, odebrano mu praktykantów – mówi.

W trzeciej firmie nie było lepiej. – Na początku byłam tam z jedną dziewczyną, a później sama – ciągle leciały podteksty seksualne, a oprócz tego zlecano mi zajęcia w ogóle niezwiązane z zawodem, którego miałam być uczona. Gdy zadzwoniłam do szefa – faceta po 50. – czy mogę odebrać dzienniczek z oceną, usłyszałam, że mogłabym ubrać się jak ostatnio, bo "super mi było widać biust przez bluzkę" – mówi z odrazą.

Dopiero w ostatniej firmie, w której Ada była jedyną kobietą, była traktowana jak normalny praktykant. – Wszyscy pracownicy i szef byli bardzo fajni. Byli w szoku, gdy usłyszeli, że nie uczono mnie niczego do egzaminu – bez zająknięcia oprowadzali mnie po budowie, wszystko wyjaśniali i uczyli tego, czego powinnam się uczyć – podkreśla.

Jedne gumowce, dwie kobiety

Basia

Kilka lat temu pracowałam w dużej niemieckiej firmie jako inżynier budowy w zespole zajmującym się koordynacją prac najemców przy budowie trzech centrów handlowych. Oprócz mnie były inne kobiety w naszym zespole, to mnie ratowało. Zdarzały się przejawy seksizmu zarówno ze strony mężczyzn w zespole, jak i klientów. Kiedyś do biura przyszli wykonawcy, zastali same kobiety: mnie i dwie inżynierki budownictwa. Na nasz widok stwierdzili, że z kobietami to oni nie mają o czym gadać i chcą rozmawiać z mężczyzną.

Jola jest architektką z wieloletnim doświadczeniem na budowie w Polsce i za granicą. Na samym początku kariery pracowała w dziale projektowym firmy wykonawczej.

– Często jeździłam na budowy na nadzory i spotykałam się z klientami. Pierwszym zgrzytem była konstatacja faktu, jak wygląda struktura płci na niektórych stanowiskach. Moja była firma specjalizowała się w budownictwie przemysłowym. Przez cztery lata, kiedy samodzielnie prowadziłam projekty i konsultowałam się z klientami, po drugiej stronie stołu kobietę jako osobę decyzyjną spotkałam... raz – opowiada.

I przytacza dwie sytuacje, kiedy na własnej skórze doświadczyła dyskryminacji "z góry". – Mimo że od początku jeździłam na budowy na nadzory, to w dawnej firmie nigdy nie dostałam butów BHP. Argument? Jestem kobietą i nie jestem na budowie cały czas, więc nie ma sensu... Ostatecznie wywalczyłam sobie gumowce z wkładką, bo jeździłam na jedną bardzo błotnistą budowę. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy zatrudniono jeszcze jedną dziewczynę na podobne stanowisko i dowiedziałyśmy się, że z gumowców mamy korzystać... na zmianę – mówi.

Sytuacja druga: wszystkim inżynierom, kierownikom robót, projektantom prowadzącym i szefom zespołów kupiono porządne zimowe kurtki budowlane. Tyle że… tylko mężczyznom. Jola była team leaderką, ale kurtki nie dostała.

– Po jakimś czasie my, nieliczne kobiety w tym gronie, dostałyśmy wezwanie od asystentki zarządu i dowiedziałyśmy się, że prezes doszedł do wniosku, że to jednak nie było fair. W związku z tym, postanowił... dać nam bony na zakupy o wartości tych kurtek, żebyśmy sobie kupiły "coś ładnego". Wtedy jeszcze nie umiałam odpowiednio reagować. Dziś po prostu powiedziałabym, że chcę kurtkę – podkreśla.

Kobiet na Politechnikach coraz więcej

Dorota

Dyskryminacja zaczyna się na studiach. Jestem po architekturze na Politechnice i tam teksty o zostaniu w kuchni są na porządku dziennym wśród starszej męskiej kadry – profesorów 65. Młodsza kadra już nie pozwalała sobie na takie wyskoki.

Gdzie szukać źródeł dyskryminacji kobiet w branży budowlanej? Jola wierzy, że część z kolegów na budowie nie dyskryminuje w pełni świadomie. – To po prostu wychodzi kultura, w której wszyscy się wychowujemy. To co na pewno się zmienia – powoli, ale jednak – to fakt, że jednak faceci trochę bardziej pilnują się z chamskimi tekstami. Chyba już wiedzą, że mogą być za to konsekwencje – mówi.

Ta kultura jest jednak namacalna już na studiach. Źródła dyskryminacji płciowej w branży budowlanej można upatrywać na uczelniach technicznych. – Ile się nasłuchałyśmy od jednego prowadzącego, że jak baba nie wie, jak wygląda jakaś śruba, to ma skojarzyć ją z makaronem świderkiem – bo to na pewno wiemy, przecież w kuchni jesteśmy najlepsze – to aż mnie grzało – opowiada Paulina, która studiuje budownictwo, niedługo broni stopień magistra.

A Ania wspomina: "Życzenia na Dzień Kobiet na uczelni od prowadzącego w stylu: 'życzę Paniom, aby odnalazły swoją właściwą ścieżkę życiową' były żenujące. Zresztą często mu się pewne rzeczy 'wymykały' o kobietach".

Spójrzmy na liczby. W roku akademickim 2019/2020 na uczelniach publicznych uczyło się prawie 838 tysięcy studentów, kobiety stanowiły 58 procent z nich – tak wynika z raportu"Kobiety na Politechnikach" z 2021 roku.

Liczba kobiet na Politechnikach rośnie z roku na rok. W 2017 roku Polki stanowiły 32,8 procent spośród wszystkich studentów publicznych uczelni technicznych, w 2018 – 34,1 procent. W roku akademickim 2019/2020 kobiet było już 35 procent. Więcej pań spotkamy na korytarzach technicznych uczelni niepublicznych – aż 55 procent, chociaż tutaj odnotowano spadek z 59.

Jak podkreśla raport, "wciąż żywe są stereotypy, zgodnie z którymi kobiety 'pasują' do zawodów związanych z troszczeniem się o innych i opieką nad nimi, a mężczyźni do profesji wymagających umiejętności technicznych". I właśnie w tych stereotypach, zdaniem kobiet pracujących w branży budowlanej, tkwi sedno problemu.

Równość to mit

Organizująca warsztaty rekodzieła Agnieszka Gaczkowska mówi wprost: nie doświadczyła dyskryminacji w domu, szkole podstawowej czy liceum, to właśnie na studiach zderzyła się z rzeczywistością. – Moi rodzice na nią mnie nie przygotowali, bo po prostu nie znali tego świata – zaznacza.

Jej zdaniem, problem jest jednak bardziej poważny, niż seksistowskie teksty wykładowców. – Nikt nas nie przygotowuje na studiach (na architekturze jest dużo studentek, ale w branży pracuje ich już znacznie mniej) do tego zawodu. Nie mówi nam, chociażby jak odmówić klientowi i powiedzieć mu, że za głodową stawkę niczego nie zrobimy. Mam wrażenie, ze największym problemem w tej branży nie jest sama dyskryminacja, ale fakt, że zupełnie się o niej nie mówi – mówi.

Jej zdaniem, dyskryminacja na studiach technicznych tkwi w tym, że kobiety wszystko muszą odkrywać same. – Byłoby mi znacznie łatwiej, gdyby na przykład ktoś powiedział mi na studiach, że na budowie nie powinnam wstydzić się, że jestem kobietą, wbijać w portki i udawać pana, ale eksponować kobiecość. Odkryłam, że gdy wpadam tam w butach na obcasie, porządnej kiecce i bije ode mnie seksapil, to panowie nagle zaczynają mnie szanować – zauważa.

Według Agnieszki Gaczkowskiej równość na Politechnikach to mit. – Niby traktuje się nas równo, a studentki i studenci mają te same szanse, ale żyjemy w próżni – tak nie jest. Idziemy później do pracy i parzymy kawę oraz składamy rysunki, a chłopaki biegają po budowach. Póki nie zmienimy myślenia i nie zaczniemy się upominać, że też chcemy biegać po budowach i pracować na decyzyjnych stanowiskach, to nic się nie zmieni.

Twardy tyłek

Ania

Żeby kierować budową, trzeba mieć twarda dupę, niezależnie od płci, bo to praca z ogromną odpowiedzialnością za niedużą kasę. Znałam facetów, którzy dostawali po tyłku od robotników bardziej niż kobiety, bo byli delikatni lub mało zdecydowani. Mój były kierownik mówił: "gdy za plecami usłyszysz 'co za ch** ', to odwróć się i uśmiechnij, bo wtedy zrobią to, co chciałaś, a gdy nazwą cię 'głupim ch***', odwróć się i przypomnij: 'tylko nie głupim'".

Jak w tym męskim środowisku radzą sobie kobiety? Kluczem jest mieć "twardy tyłek". – Dla mnie chyba najbardziej męczące jest to, że zawsze musisz mieć "jaja większe od nich". Jeśli nie rzucisz "kur**" w krytycznej sytuacji i nie będziesz wszystkich trzymać krótko, to nikt cię nie będzie traktował poważnie – zauważa Jola, z zawodu architektka.

I dodaje: – Na początku każdy cię testuje na ile sobie może pozwolić i jak bardzo da się ciebie robić w konia... Pilnować się trzeba cały czas: jak odpuścisz, to natychmiast lądujesz na straconej pozycji. Jak ktoś rzuci durnym tekstem, to wiadomo jak zareagować, natomiast na takie podchody nie ma za bardzo rady.

Asia, inżynierka budowy, się nie patyczkuje. – Dla mnie seksizm wyrachowany to rzecz którą należy bezwzględnie tępić – zgłaszać, podnosić głośno temat, nie dawać się. Jest też seksizm "żartobliwy". Niektórym sie wydaje, że skoro jesteśmy na budowie, to rubaszne żarciki czy kalendarze z gołymi kobietami są na miejscu. Mam na to jeden skuteczny sposób: zmieniam wtedy twarz z sympatycznej na stuprocentowo poważną i mówię: "udam, że to się nie wydarzyło, to było skrajnie nieprofesjonalne". To naprawdę działa – mówi.

I przytacza sytuację z życia. – W mojej poprzedniej pracy szef miał spotkanie negocjacyjne i poprosił mnie, żebym podała kawę. Podałam, mówiąc: "życzy sobie pan czegoś jeszcze, czy mogę wrócić do moich prawdziwych obowiązków?". Zrozumiał, to była jedyna kawa, jaką podałam na tej budowie – opowiada.

Asia wie, ze mogłaby zostać za taką uwagę wyrzucona. Ale ma na to radę. – Najlepiej być dobrze wykształconą i być dobrym w tym co się robi, żeby się tym aż tak nie przejmować. Trzeba dokształcać się, zdawać egzaminy, zdobywać uprawnienia, bo to daje niezależność. Tutaj niestety albo stety, dziewczyny przodują, mają dużo większą potrzebę dokształcania – podkreśla.

Również zdaniem Agnieszki Gaczkowskiej zachowania na budowie są mniej zależne od płci, a bardziej od stanowiska.

– Inaczej traktowano mnie, gdy byłam pracownikiem czyjeś firmy, a inaczej, gdy zostałam właścicielką własnej. Gdy pracowałam w większej pracowni projektowej, często wysyłano mnie na budowę, abym dokonała pomiarów lub coś skonsultowała. Asystentka architekta, której szef kazał coś domierzyć, bo sam o tym zapomniał, jest niestety zawsze mniej poważana na budowie. W momencie, gdy założyłam własną firmę i stałam się osobą decyzyjną, przestałam odczuwać dyskryminację aż tak mocno – podkreśla.

Nie bez znaczenia było również CV. – Gdy inwestor był świadomy moich umiejętności projektowych, dawał przykład z góry i pan na budowie po prostu się mnie słuchał. Nie było wtedy problemu, nawet w małych miejscowościach. Schody zaczynały się, gdy budowa była większa, a łańcuch podwykonawców był na tyle duży, że nie było bezpośredniego kontaktu z inwestorem, który mógłby powiedzieć "to jest pani architekt, proszę jej słuchać, bo ona realizuje moje ‘wizje’ i tłumaczy na ‘wasze’ rysunki techniczne" – mówi założycielka marki Oplotki.

Dyskryminacja w pracy a prawo

Warto pamiętać, ze w przypadkach dyskryminacji w miejscu pracy na pomoc przychodzi prawo.

– Kodeks Pracy wyróżnia dwa rodzaje dyskryminacji w miejscu pracy. Pierwsza to dyskryminacja pośrednia, która opiera się na dość niewyraźnych, pozornie neutralnych postanowieniach/kryteriach formułowanych ze strony pracodawcy w miejscu pracy. W praktyce, objawia się to w szczególności tym, że wobec danej osoby występują niekorzystne dysproporcje choćby w postaci nawiązania czy też zakończenia stosunku pracy, dzielenia obowiązków, odmiennych warunków zatrudnienia, a także w dostępie do szkoleń, możliwościach awansu i systemie nagradzania i premiowania – mówi adwokat Piotr Śwircz Kancelarii Śwircz&Rakowski Adwokaci.

Istnieje również drugi rodzaj dyskryminacji. – Kryterium dyskryminacji bezpośredniej – jest z kolei odmiennie, gorsze traktowanie w tych samych warunkach ze względu na posiadaną cechę lub cechy – przykładowo płeć danej osoby – tłumaczy prawnik.

– Niestety, często świadomie bądź nieświadomie pracodawcy, w tym przełożeni lub współpracownicy danej osoby, nie widzą lub nie chcą widzieć problemu, a kobiety czują się bezsilne i nie wiedzą, jak reagować, aby zmienić swoją sytuację w pracy lub zwyczajnie ją znormalizować, eliminując z ich życia takie zjawiska jak nierówne traktowanie lub mobbing – dodaje.

Co radzi kobietom, które doświadczają takich zachowań na budowie? – Po pierwsze, dobrym posunięciem jest nagrywanie sytuacji (rozmów), która może nosić znamiona dyskryminacji czy też mobbingu. Z doświadczenia i obserwacji należy wskazać, że osoby, które dyskryminują lub mobbingują (pracodawcy, przełożeni lub współpracownicy) – robią to bez obecności żadnych świadków – mówi adwokat Piotr Śwircz.

Jak zaznacza, "mimo że nagrywanie odbywa się bez zgody pracodawcy (przełożonego czy też współpracownika), sądy te dowody raczej dopuszczają, gdyż często jest to jedyny możliwy sposób na udowodnienie dyskryminacji, mobbingu czy naruszania nietykalności cielesnej w pracy".

Co oprócz nagrywania? – Po drugie, po każdym zdarzeniu sporządzajmy notatkę z opisem zdarzeniami oraz jego uczestnikami. Po trzecie, jeśli sytuacja się powtarza, piszmy maile do osoby dyskryminującej/mobbingującej na jej adres firmowy o treści: "tego i tego dnia powiedziałeś to i to; nie było świadków zdarzenia (lub świadkiem była ta i ta osoba); nie życzę sobie takiego zachowania, gdyż wypełnia ono znamiona dyskryminacji / mobbingu / molestowania seksualnego; bądź świadomy, że każda taka sytuacja, która dotyczy mojej osoby, będzie właściwie udokumentowana" – doradza adwokat Piotr Śwircz.

I dodaje: "Niech po każdej sytuacji zostanie ślad, ale w taki sposób, żebyśmy zawsze mieli do tego dostęp".

Prawnik podkreśla, że przypadki dyskryminacji należy najpierw zgłosić w firmie. – Najpierw warto ustalić, z której strony doświadczamy dyskryminacji – bezpośrednio od pracodawcy czy przełożonego lub współpracownika – a następnie zgłosić to zachowanie właściwej osobie. Powinniśmy, o ile to możliwe, zacząć od bezpośredniego przełożonego – mówi.
adwokat Piotr Śwircz z Kancelarii Śwircz&Rakowski Adwokaci

W skrajnych wypadkach, Pracodawca lub przełożony pracownika może odpowiadać karnie, gdy w sposób uporczywy i złośliwy naruszane są prawa pracownika, w tym nie są zapewnione żadne procedury antydyskryminacyjne i antymobbingowe, a pracownik doznaje dyskryminacji/mobbingu i jego podstawowe prawa pracownicze zawarte w kodeksie pracy są stale i dotkliwie naruszane.

Jak zaznacza adwokat Piotr Śwircz z Kancelarii Śwircz&Rakowski Adwokaci, pracodawca jest zobowiązany na gruncie Kodeksu Pracy do reagowania i przeciwdziałania takim sytuacjom. Niestety rzeczywistość jest często trudniejsza.

– Kodeks Pracy wygląda bardzo dobrze dla pracownika, w tym oczywiście dla kobiet. Mamy w nim mechanizmy dotyczące dyskryminacji i mobbingu, które byłyby wystarczające, gdyby tylko funkcjonowały. Często pojawia się też podstawowy problem – kobieta nie może zgłosić danego zdarzenia do przełożonego, gdyż to on sam jest sprawcą. Z kolei przełożony ma nad sobą właściciela, z którym najczęściej ma dobre stosunki – cała sprawa jest więc "zamiatana pod dywan" – powstaje układ – mówi prawnik.

I radzi: – Jeśli pracodawca nie reaguje albo sam jest sprawcą (prowodyrem), możemy również złożyć skargę do Państwowej Inspekcji Pracy (PIP). Jeśli dyskryminacja jest uporczywa, na końcu możemy pociągnąć pracodawcę do odpowiedzialności. Istnieje szereg roszczeń, których możemy się domagać.
adwokat Piotr Śwircz z Kancelarii Śwircz&Rakowski Adwokaci

Warto pamiętać, że zgodnie z Kodeksem Pracy zgłoszenie dyskryminacji czy mobbingu nie może być podstawą jakichkolwiek negatywnych konsekwencji wobec pracownika. Kobieta nie musi się wiec bać, że zostanie zwolniona z tego tytułu. Sama świadomość naszych praw w starciu ze współpracownikiem, przełożonym oraz przede wszystkim pracodawcą, zapewni nam wyższą skuteczność oraz większą szansę poszanowania naszych praw przez drugą stronę.

"Nie"

Agnieszka Gaczkowska z marki Oplotki radzi kobietom w branży budowlanej, aby częściej "tupały nogą". – Pokuszę się o lekką generalizację: ogólnie jako kobiety więcej słuchamy, niż mówimy. Mamy zaniżone poczucie własnej wartości, co w tej branży bardzo widać. W swojej firmie nie działam jednak według zasady "oko za oko", w stylu „panowie byli dla nas źli, wiec my będziemy jeszcze gorsze”. Staram się dbać o inkluzywność – na stanowisko asystenta do spraw technicznych zatrudniłam mężczyznę, żebyśmy nie miały "babińca" – mówi.

Absolwentka architektury z doświadczeniem na budowie widzi na podstawie pracy z mężczyznami, że są bardziej śmiali i znają swoją wartość.
Czytaj także: "Nie dam sobie w kaszę dmuchać". Tak pracują kobiety na budowie
– Z mężczyznami jest twardo i konkretnie, z kolei z kobietami jest bardziej "na miękko", empatycznie. Jednak niektóre kobiety wychodzą poza ramy płci, na co wpływa nie tylko ich osobowość, ale również praca nad sobą. Pracują ze mną dziewczyny, które potrafią tupnąć nogą i żaden pan by im nie dorównał, ale też takie, którym zaniżone poczucie własnej wartości nie pozwala rozwinąć skrzydeł. Każdy – niezależnie od płci – ma swoją strefę geniuszu, która trzeba mądrze wykorzystać – podkreśla.

Architektka dokonała również odkrycia: w relacjach damsko-męskich na polu zawodowym jesteśmy w stanie wchodzić w różne role i to my decydujemy, którą właśnie wybierzemy.

– Odpowiedzialność za naszą rzeczywistość spoczywa na nas. Jeśli ktoś ze mną zawzięcie dyskutuje i czuję się dyskryminowana, to teraz – jako właścicielka firmy – mogę powiedzieć: "nie ma mowy, nie wchodzę w to, nawet jeśli zaproponowalibyście mi miliony monet". Mam prawo powiedzieć „nie”, żeby czuć się lepiej – radzi Agnieszka Gaczkowska.

Co by powiedziała sobie w przeszłości i młodszym dziewczynom po fachu? Nie waha się: – To łatwe pytanie, bo często powtarzam to moim dzieciom: należy cenić siebie i znać swoją wartość. Daj sobie prawo do mówienia: "nie, nie zgadzam się, nie podoba mi się to, to nie dla mnie", to co myślisz i czujesz jest ważne.