Serial oceniaj po pierwszym odcinku. Te produkcje dostępne w CANAL+ zwalą cię z nóg

Karolina Pałys
Jakiś dobry, kryminalny najlepiej — czy taka odpowiedź pada również w waszych domach na pytanie: “Co dzisiaj oglądamy?”. Jeśli tak: nie ma za co. Specjalnie dla was wytypowaliśmy kilka pewniaków, które trzymają w napięciu już od pierwszego odcinka.
Fot. CANAL+ Polska S.A. 2020 / Jarosław Sosiński
Książki nie ocenia się po okładce — tej zasady nie da się przenieść na grunt seriali kryminalnych. Tu króluje raczej bon mot: “Jesteś tak dobry, jak twój pierwszy odcinek”. Bo, tak z ręką na sercu, ile “drugich szans” dajecie dzisiaj produkcjom, które nie porywają od pierwszych minut? No właśnie. Czasu na zabawę w chybił-trafił nikt nie ma dzisiaj zbyt wiele.

Wybraliśmy więc kilka seriali, których twórcy doskonale zdawali sobie sprawę, że być albo nie być ich produkcji waży się podczas pierwszych kilkudziesięciu minut opowieści. Wszystkie tytuły, wymienione poniżej, znajdziecie na platformie canalplusonline.com.

Klangor

Fot. CANAL+ Polska S.A. 2020 / Jarosław Sosiński
Charakterystyczna żółta kurtka, w której bohater grany przez Arkadiusza Jakubika paraduje w kilku pierwszych odcinkach, stała się wizualnym synonimem tytułu. I to jest “myk” nawet lepszy niż najlepsza scena otwarcia. Bo ciekawość odnośnie do tego, co się właściwie wydarzyło, zostaje rozpalona jeszcze zanim którykolwiek z potencjalnych widzów zdąży kliknąć ikonkę “play” na monitorze czy pilocie.

Tego, czy kolor puchówki ma znaczenie dla rozwoju akcji, nie dowiecie się z pierwszego odcinka. Ale nie szkodzi, bo w zamian obejrzycie jeden z najbardziej “skandynawskich” seriali, jakie powstały w Polsce, a jednocześnie jeden z najbardziej… polskich.

Skandynawska jest tu więc sino niebieska kolorystyka kadrów oraz atmosfera dyskomfortu i napięcia, która towarzyszy nam przez cały czas, nawet w pozornie “luźnych” scenach, takich jak rozmowa pomiędzy dwoma nastoletnimi psiapsiółkami.

Te rozmowy, to z kolei właśnie element tak bardzo polski, jakiego paradoksalnie w polskich serialach ze świecą szukać. Dialogi, zwłaszcza te między nastoletnimi bohaterami, są naturalne. Po prostu. Ani nieudolnie ugrzecznione, ani na siłę “luzackie” - któryś ze scenarzystów ewidentnie ma dobre ucho (albo nastoletnie dzieci) i doskonale wie, że “dzisiejsza młodzież” zna więcej niż jedno brzydkie słowo.

“Klangor” nie jest oczywiście serialem dla nastolatków (a może: nie tylko). To rasowy kryminał, w którym niemal każdy z bohaterów wydaje się jednocześnie nudny i zwyczajny oraz ekstremalnie podejrzany. Podobnie będzie z każdym kolejnym tropem, z których wiele poprowadzi nas na manowce. O tym, że scenarzyści pobawią się z nami w chowanego przekonujemy się już w pierwszym odcinku: kim jest topielec wyłowiony z portowego doku, którego widzimy w pierwszych minutach? Aby się przekonać musicie obejrzeć do końca.

Król

Fot. Materiały promocyjne CANAL+ Polska S.A. 2020 / Łukasz Bąk
“...i kaszalot pokazał Jonaszowi wszystko, co znajduje się w otchłani i na dnie morza” - tymi słowami, wypowiedzianymi w jidysz rozpoczyna się “Król” - serialowa adaptacja książki o tym samym tytule.

Kilkanaście sekund później, styl biblijny ustępuje pola podwórkowemu: “Będziesz żwir żarł, nędzarzu. I popijał szczynami” - syczy żydowski nastolatek, przystawiając nóż do gardła koledze z klasy. To Mosze Berensztajn, który ofiarą szyderstw pada nie ze swojej winy: jego ojciec został zamordowany, a on, jako sierota, stał się łatwym celem aktów nastoletniej agresji.

Z kłopotliwego położenia wybawia żydowskiego chłopca błyszczący czernią automobil, który pędzi przez podwórko. Mosze jeszcze nie wie, że za moment z eleganckiego samochodu wysiądzie nie mniej elegancki Jakub Szapiro — zabójca jego ojca.

O tym, ile informacji możemy wyczytać z tej pierwszej sceny oraz jak ważna jest ona dla całości produkcji, opowiedział reżyser “Króla”, Jan P. Matuszyński:
Serialu nie trzeba reklamować tym, których wcześniej zachwyciła proza Szczepana Twardocha. Może warto jedynie uściślić: nie zawiedziecie się. Szczegóły produkcji są dopracowane do perfekcji (patrz: półka z książkami z pierwszej sceny, o której opowiada wyżej Matuszyński). Dla tych, którzy książki nie czytali, wyprawa do świata boksu, przedwojennej gangsterki i Warszawy lat międzywojnia będzie nie lada gratką.

Gangi Londynu

Fot. NBCUniversal All Rights Reserved
Najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie rośnie — twórcy “Gangów Londynu” zdecydowanie wyznają maksymę mistrza filmów grozy. W pierwszych scenach cały świat wywraca się do góry nogami. I chwilę zajmuje zorientowanie się, że oglądamy go z perspektywy człowieka, przywiązanego za nogi liną do krawędzi dachu…

Nie wiemy, dlaczego nieszczęśnik zwisa kilkanaście pięter nad poziomem ulicy, za to od razu widzimy, kto go tam “zainstalował”. Elegancko ubrany chłopak, o nieprzeniknionym wyrazie twarzy, bez mrugnięcia okiem oblewa przerażonego wisielca benzyną. Możecie łatwo domyślić się, co dzieje się dalej.

Nie przypuszczacie, natomiast, że chwilę później cięcie przeniesie was do nieco innego świata, w którym dwójka chłopaków z sąsiedztwa planuje zabójstwo. Niestety, koniec końców ich ofiarą okaże się ktoś zupełnie dla nich niespodziewany — zbyt ważny, zbyt wpływowy, zbyt cenny dla londyńskiego półświatka.

W Londynie rozpęta się piekło, które zgaśnie, dopiero gdy zabójcy zostaną ukarani. A może i nie zgaśnie? Przekonajcie się sami, bo warto. “Gangi…” to sensacja na świetnym poziomie.

Żmijowisko

Fot. Materiały promocyjne CANAL+ Polska S.A. 2019
Z wielkiej metropolii przenosimy się na prowincję. Niemniej jednak, jak się okazuje, nawet na polskim letnisku może nas dosięgnąć zło. “Żmijowisko” to adaptacja książki Wojciecha Chmielarza, który już nieraz udowodnił, że jest mistrzem zawiązywania skomplikowanych intryg w pozornie sielskich i spokojnych okolicznościach.

Tym razem okoliczności również mamy piękne: grupka przyjaciół ze studiów spotyka się na wspólnym wakacyjnym wypadzie nad jezioro. Przyjeżdżają z rodzinami, wynajmują domki, piją wino, grillują i relaksują się w oderwaniu od codzienności. Znaczy, taki był plan.

Rzeczywistość nie jest tak sielankowa: na letnisko każdy z nich przywozi swoje problemy: niektórzy w postaci nastoletnich dzieci, inni — niezałatwionych spraw z przeszłości. W takich okolicznościach musi wydarzyć się coś złego, o czym przekonują nas już pierwsze sceny pierwszego odcinka: małe dziecko bawiące się nożem i matka na krawędzi załamania (w przenośni) i balkonowej balustrady (dosłownie).

Kim jest niedoszła samobójczyni? Czy wie, co wydarzyło się wtedy nad jeziorem? Sprawdźcie koniecznie.

Belfer

Fot. CANAL+ / Robert Pałka
Serial, który dla wielu otworzył zupełnie nowy horyzont pod tytułem: “Polskie produkcje też warto oglądać”. W 2016 roku kategoria ta dopiero raczkowała, a jej najbardziej rozpoznawalni twórcy, jak Jakub Żulczyk, stawiali pierwsze kroki. Ale jakże udane.

Żulczyk, który wraz z Moniką Powalisz, stworzył koncepcję serialu, nie miał kompleksów: chciał opowiedzieć intrygującą historię wpisującą sie w klasykę gatunku i to mu się udało. Sukcesowi “Belfra” na pewno sprzyjała świetna obsada, zarówno młodych aktorów, jak i starszych (Stuhr, Popławska, Cielecka, Gonera).

“Belfer” zaczyna się niepozornie: spacerem przez las. Dwóch chłopaków wymienia się plotkami, trzeci trzyma się od nich na dystans. Kamera przez dłuższą chwilę skupia się właśnie na jego plecach, więc kiedy znika z pola jej zasięgu, czujemy, że już za moment wydarzy się coś złego.

Mylimy się: zło przyszło wcześniej, przynajmniej o kilka godzin. Chłopcy znajdują w lesie zsiniałe ciało koleżanki. Joanna, ze swoimi śmiertelnie otwartymi oczami wygląda jak makabryczna lalka. Tajemnicę jej śmierci będzie chciał rozwikłać polonista, który kilka dni później pojawi się w miasteczku.

DNA

Fot. Materiały promocyjne CANAL+ Polska S.A.
“DNA” to produkcja skandynawska, co z zasady winduje serial dość wysoko w rankingu oczekiwań. I jeśli należycie do fanów policyjnych historii, których akcja rozgrywa się na ulicach Kopenhagi czy Malmö… możecie się zdziwić.

W obsadzie figuruje nazwisko Zofii Wichłacz, a początkowe tropy śledztwa prowadzonego przez duńskiego gliniarza prowadzą na podkrakowską wieś.

O tym przekonamy się jednak właściwie dopiero pod koniec pierwszego odcinka. W początkowych scenach wspomniany policjant, Rolf Larssen, w amoku miota się po pokładzie promu. W czasie burzy zaginęło jego dziecko — niemowlę, które dosłownie na chwilę spuścił z oczu.

Dziecko mogło wypaść za burtę — świadczy o tym przewrócony przez sztormowy wiatr wózek. Ale co jeśli ktoś chciał w ten sposób odwrócić uwagą Larssena i po prostu porwał dziewczynkę?

Odpowiedź ma się niespodziewanie pojawić dopiero kilka lat później...

Nadciąga noc

Fot. FREMANTLEMEDIA LIMITED 2021
Tu nawet nie trzeba opowiadać pierwszej sceny. Nie trzeba mówić, czy była zaskakująca, przerażająca, czy niecodzienna. Wystarczyłoby, gdyby przed rozpoczęciem akcji pokazać napis z nazwiskiem twórcy serialu.

Neil Cross, bo o nim mowa, to autor kultowego “Luthera” z Idrisem Elbą i Ruth Wilson w rolach głównych. “Nadciąga noc” to serial w nieco innym klimacie, ale również przesiąknięty tajemnicą właściwie już od pierwszych minut.

Bo oto mamy do czynienia z bardzo typową sytuacją: ktoś puka do drzwi. Główny bohater otwiera, ale niespecjalnie ma ochotę wpuścić gościa do środka. Po krótkiej wymianie enigmatycznych zdań, akcja gwałtownie przenosi się… przed inne drzwi, gdzie podobną scenkę odgrywają ci sami aktorzy, ale grane przez nich postaci wydają się już zupełnie inne...

Sprawy, zamiast szybko się wyjaśnić, przez chwilę będą komplikować się jeszcze bardziej. Koniecznie dajcie się wciągnąć w ten labirynt.

Artykuł powstał we współpracy z CANAL+.