To on tworzy szalone social media tygodnika "NIE". "Udany dzień? Gdy sprawię przykrość politykom"

Anna Dryjańska
– Nas, redaktorów "NIE", zawsze w branży traktowano jak trędowatych. Pierwszych miejsc w ogólnopolskich statystykach Facebooka czy Twittera przeoczyć się już nie da, stąd rosnące wzięcie. I bardzo dobrze, proszę dzwonić, jeśli ktoś ma sprawę – mówi naTemat Michał Marszał, który od 13 lat jest adminem "NIE" w mediach społecznościowych.
Michał Marszał, admin tygodnika "NIE". To on zarządza kontami pisma Jerzego Urbana na Instagramie, Twitterze i Facebooku. fot. archiwum prywatne
Anna Dryjańska: Kiedy zrozumiałeś, że jesteś marką w politycznym internecie?

Michał Marszał: To było jakieś Ziobro minut temu. A jestem?

Nie kryguj się.

Po prostu staram się solidnie wykonywać swoją pracę: wstaję rano z komórką przy nosie i tak też zasypiam. Że moja twórczość dociera do bardzo wielu ludzi, widzę po statystykach, ale już dawno nie przywiązuję do tego wagi. Jeśli wiem, że sprawiłem ludziom radochę, a politykom przykrość, to zaliczam taki dzień do udanych.

Wielu masz nielubianych polityków?

Wszystkich staram się nienawidzić po równo. Wychowałem się jeszcze w starej szkole, w której bycie dziennikarzem oznaczało nie bycie politykiem. Mam wrażenie, że te granice się dziś zatarły i oprócz funkcjonariuszy chodzących na pasku PiS mamy całkiem liczną grupę orędowników PO i innych partii, którzy rozmijają się z zawodem.


Walenie w PiS jest oczywiście najprostsze, bo chyba urządzają tam codzienne wyścigi o największy debilizm, ale staram się wcale nie lżej walić w opozycję. Za co?

Szóste z rzędu przegrane wybory, żadnych wyrazistych liderów ani pomysłów na to, jak uderzać PiS, żeby bolało. Oni Kaczyńskiemu chyba z nieba spadli.

Co sądzisz o wspólnym głosowaniu Lewicy i PiS za Funduszem Odbudowy?

Uważam, że w długiej perspektywie Lewica się tym udławi. Sprawą poza wszelką dyskusją jest fakt, że miliardy euro z Funduszu Odbudowy muszą trafić do Polski i nikt przy zdrowych zmysłach, nawet Ziobro, nie dopuściłby, żeby ta forsa przeszła nam koło nosa. To jest kwestia racji stanu, a nie element sporu.

Zachowanie Lewicy uważam za krótkowzroczne. Kaczyński oszuka ją przy pierwszej możliwej okazji, tak jak zawsze robił do tej pory. Od 2015 r. obserwuję rozmontowywanie instytucji państwa demokratycznego, dryf w stronę autorytaryzmu, robienie kpin z prawa. To nie jest zwykła gra polityczna, ale zmiana zasad.

Przez kilka miesięcy wydzierałem mordę na Strajkach Kobiet i co mi teraz liderzy Lewicy chcą powiedzieć? Że wszystko będzie spoko, bo Kaczyński wybuduje 75 tysięcy mieszkań?

Myślisz, że wybuduje?

Oczywiście! Tak jak 3 mln z obiecywanych w 2006 i 100 tysięcy z 2018. Nie wiem jak u reszty Polaków, ale mnie od tego dobrobytu już się w głowie poprzewracało. Niemcom podnajmuję, co przyjeżdżają do nas zbierać szparagi. Pamiętasz moment, gdy po raz pierwszy usłyszałeś o "NIE”? Czy już wtedy pomyślałeś sobie: to jest to, co chcę w życiu robić?

Moment był bardzo dobry, bo leżałem w szpitalu ze złamaną ręką. Tak się zresztą moje życie dotąd układa, że im w gorszym gównie siedzę po uszy, tym ciekawsze perspektywy się za chwilę otwierają.

Matula moja tak się opiekowała, że przynosiła wszystkie gazety z kiosku i gdzieś po "Claudii" wpadło mi w ręce, to znaczy w tę niezłamaną rękę, świeże wydanie "NIE”. Od razu się zakochałem. Przekleństwa, gołe baby. To było to! I tak się życie potoczyło, że kilka lat później zacząłem w "NIE" pracować. Siedzę już 13. rok.

Jesteś komunistą? Może chociaż post–?

Urodziłem się w 1987 r., a robiących w pieluchy do partii brać nie chcieli. Zadziwię cię, ale jestem zdecydowanym zwolennikiem liberalnej demokracji i wolnego rynku. Lepszych systemów ludzkość póki co nie wymyśliła, za to gorszych testowaliśmy już mnóstwo.

Do "NIE” poszedłem dlatego, że było to pismo żywe, satyryczne, skandalizujące, inne niż wszystkie. I takie jest do dzisiaj, dlatego polecam te 5,80 zł co tydzień na nie wydać.

Skoro nie komuch, to może chociaż socjalista?

Uważam, i rządy PiS są tego przykładem, że liberałowie mają tendencje do tego, by zapominać, jak funkcjonuje społeczeństwo. Czy, ściślej mówiąc, polskie społeczeństwo. Że większość Polaków chce czuć, że państwo jest po coś, coś im daje, rozpoznaje ich potrzeby i dąży do ich realizacji.

Kaczyński doskonale te nastroje wyczuwa i jest swoistym wyrzutem sumienia liberałów. Można ich wręcz złapać za rękę i pokazać: patrzcie, taką Polskę będziecie mieli, jeśli wciąż będziecie mówić, że wolny rynek wszystko w Polsce załatwi, państwo ma być tanie i się nie wtrącać, i w ogóle przecież jest super, więc o co nam wszystkim chodzi.

Co takiego miałaby zaproponować opozycja?

Weźmy kluczowy problem mojego pokolenia: mieszkalnictwo. W jaki sposób młodzi ludzie mają sobie organizować życie, skoro wielu z nich nie stać nawet na taki luksus, jak 20 metrów w pośledniej dzielnicy?

Tu chodzi o swój – przepraszam za obrazowość – sracz, kąt do spania, możliwość poukładania podstaw życia, minimalnego poczucia bezpieczeństwa. I przychodzi taki jeden z drugim sierota po Platformie z 2015 roku albo jego kolega gwiazdor–redaktor, żyjący także z wynajmu swoich kilku mieszkań, i mówi, że oho, rośnie nam roszczeniowe pokolenie. I że on miał w życiu gorzej.

Może miał?

A kogo to obchodzi? Wychowałem się na wsi pod Warszawą, w niezamożnej rodzinie chłopsko-robotniczej. Pamiętam beznadzieję lat 90. Miałem 2 lata, gdy moi rodzice zaczęli wyjeżdżać za chlebem za granicę.

Jedno z pierwszych wspomnień, które mam w głowie, to że nosiłem kamizelkę z niemieckimi napisami, bo pochodziła z darów z RFN. Latami marzyłem o butach Nike albo Adidas albo najprostszym telefonie komórkowym.

Nie dostałem żadnego spadku, kapitału, nic. I wiesz co? Nie mam nic przeciwko temu, ba! Z całej siły pragnę, by dzisiejsza młodzież miała ode mnie w życiu zdecydowanie lżej i lepiej! Na tym polegać powinna sztafeta pokoleń! Zdarza się, że inne redakcje chcą cię podkupić? Jeśli tak, czym – oprócz pieniędzy – cię kuszą?

Podstawą dla mnie są owocowe czwartki i młody, dynamiczny zespół. Bez tego nawet nie siadam do negocjacji. Dostałem niedawno propozycję z radia, duże wydawnictwo proponuje książkę, poważne nazwiska dzwonią, by im doradzić, pomóc.

Miła odmiana, bo nas, redaktorów "NIE", zawsze w branży traktowano jak trędowatych. Pierwszych miejsc w ogólnopolskich statystykach Facebooka czy Twittera przeoczyć się już nie da, stąd rosnące wzięcie. I bardzo dobrze, proszę dzwonić, jeśli ktoś ma sprawę.

Podasz swój prywatny numer?

Pewnie, 501 162 666. Jak mawiał Jan Pospieszalski: warto rozmawiać. Chociaż właściwie numeru już podawać nie muszę, bo Lech Wałęsa upublicznił go, gdy ostatnio zaproponowałem mu pracę.

Z tą pracą dla byłego prezydenta w "NIE” to było na serio?

Serio.

I co Lech Wałęsa miałby u was robić?

Dokonywać korekty tekstów, może drobne prace elektryczne… A co Lech Wałęsa niby może robić? Jego zawód to bycie Lechem Wałęsą!

Delikatnie rzecz ujmując nie ucieszył się z twojej oferty.

Gdy 10 lat temu proponowałem mu wywiad, to odpowiedział, że owszem, udzieli, jeśli przyślę mu wcześniej obcięte ucho Urbana. Teraz odmówił, choć chwilę się wahał. Widać narastające ocieplenie w stosunkach. Czuję, że około 2030 padniemy sobie w ramiona.

Chcesz powiedzieć, że Wałęsa nie jest już wrogiem "NIE"?

Od ćwierć wieku nie jest. Dziś jest wrogiem Kaczyńskiego, a że Kaczyński jest naszym wrogiem, to Wałęsa jest naszym przyjacielem. Jak to szło w drabinie feudalnej? Wasal mojego wasala, i tak dalej…

Aż się boję zapytać, co się stało po upublicznieniu twojego numeru przez byłego prezydenta.

Pokazano cały w TVP Info, na Onecie, w WP, no i w naTemat, za co jestem Wam dozgonnie wdzięczny. Przez kilka tygodni odbierałem połączenia od oryginałów z całej Polski.

Dzwonił człowiek, który chciał zreferować w godzinę swój plan naprawy Polski. Wcześniej murarz z Niemiec, który widział numer "W tyle wizji" u Magdy Ogórek i chciał ponarzekać na żonę. No i jakiś małolat, żeby tylko sprawdzić, czy odbiorę.

Nie miałeś tego dość?

Skąd! Ludzie są pasjonujący, a szczególnie ludzie w naszym barwnym, ułomnym kraju. Przez 13 lat pracy w "NIE" przejeździłem całą Polskę wzdłuż i wszerz. Bywały miesiące, gdy nie zaglądałem nawet do domu, ciągle będąc w podróży. Nie ma chyba miasta w kraju, a i coraz mniej jest wsi, w których nie postawiłem nogi.

Mamy mnóstwo światowych podróżników, od Zanzibaru po Malediwy, ale tych, którzy dogłębnie zwiedzili Polskę, jest jak na lekarstwo. To procentuje, bo naoglądałem się i ludzkich dramatów, i rzeczy arcykomicznych – i lepiej rozumiem ten kraj i jego ludzi. To przekłada się na celniejszy humor, wyczucie nastrojów.

Miewasz dość swojej roboty?

Nie mam nigdy dość, choć kręgosłup jest już do wymiany, a i czas kupić nowe oczy. Najgorzej pracuje mi się wtedy, gdy nic ciekawego się w kraju nie dzieje, choć PiS oczywiście dba o to, by nigdy nie zabrakło Polakom wrażeń.

Dość mojej roboty mają głównie ludzie z mojego najbliższego otoczenia. W środku podróży trzeba na przykład zatrzymać się, bo muszę zmontować film. I słuchać tych samych słów Kaczyńskiego 30 razy, bo coś mi w nagraniu nie pasuje. Albo czekać na środku wsi o 3:00 w nocy, bo akurat robię mema.

Czy poczucie humoru można w sobie wyrobić, czy trzeba się z tym urodzić?

Mnie humor zaczął wyrabiać się we wczesnych latach dziecięcych, bo zauważyłem, że szkolne łobuzy lżej biją tych, którzy dają im powód do choć minimum sympatii.

Starałem się więc ich rozśmieszać, a wtedy rzadziej kradli mi kanapki, nie wrzucali worka z kapciami na druty telefoniczne, a z czasem przestali nawet naciągać gacie na łeb. To był rodzaj samoobrony, która przydała się w życiu. Czy naczelny ma pojęcie, czym się zajmujesz?

Odkąd poszedłem po podwyżkę, to już tak. Jerzy Urban nie jest konsumentem internetu jak my wszyscy, ale życzę, by każdy 88–latek tak się orientował w trendach i nowościach albo miał tak dużą widownię na YouTube.

Cały czas zresztą zdarzają się pełne zaskoczenia wiadomości, że jak to, to Urban nie robi tych wszystkich memów?

Konta których polityków lubisz obserwować w mediach społecznościowych?

Tylko tych, którzy mają odwagę mówić własnym językiem, a nie komunikatami partii. Mam wrażenie, że w początkach XXI wieku w polskiej polityce było więcej kolorytu i nieprzewidywalności.

Dziś bardzo się to sprofesjonalizowało: są badania, przekazy dnia, narzucanie narracji. Ostało się kilka rodzynków, na przykład Krystyna Pawłowicz. Że bzdury plecie, to swoją drogą. Ale naprawdę cenię ją za autentyczność.

Jak wygląda twój standardowy dzień pracy?

Budzę się, przeklinam, że znowu w tej Polsce, i łapię za telefon. Sprawdzam na portalach, co się wydarzyło i jak można to skomentować. Potem po kolei Facebook, Twitter i Instagram. Jeśli czegoś nie mogę zrobić w małym internecie, czyli na komórce, to odpalam duży internet – komputer.

Celowo korzystam przy tworzeniu dla "NIE" z prymitywnych narzędzi, głównie Painta i windowsowego Movie Makera. To – razem z czcionką Comic Sans i niedokładnościami – nadaje twórczości sznyt.

Staram się mieć zawsze świeży towar, a to jest możliwe tylko przy wrzucaniu własnej twórczości. 95 procent wymyślam więc sam. Miesięcznie robię około 150–200 memów, do tego ze 200 wpisów na Twitterze, no i montuję kilkanaście filmów. Staram się przy tym co tydzień napisać 1-2 teksty do "NIE".

Kto cię inspiruje? Fani "NIE" w mediach społecznościowych?

Moją największą inspiracją i muzą jest Prawo i Sprawiedliwość. Choć jestem spokojny, że i Kaczyński przeminie, i PiS, a ludzi i zjawisk do wyśmiania nigdy u nas nie zabraknie.

Czuję zresztą podskórnie jakąś niezdiagnozowaną więź między Polakami. Dźwiganie pułapki losu, w której wszyscy siedzimy. Mówi się, że Polak to Rusek, który myśli, że jest Francuzem. I tacy też jesteśmy: ani z Zachodu, ani ze Wschodu. Napinamy się na światowość i wyrafinowanie, a z drugiej strony jest boazeria, śmieci w lesie i zapach moczu w windzie.

Jesteśmy wzorem dla świata, centrum geniuszu – ale, cholera, akurat tych rurek do tlenu nam nie dowieźli i ludzie się podusili. Podsuwają nam karty na siłownie, piwa kraftowe, samochody premium, a na koncie straszy debet, wypalenie zawodowe i nerwica. Wszystkim tym trzęsie zaś w posadach stary kawaler pod rękę z biskupami. Pasjonujący to kraj, nie zamieniłbym go na żaden inny.
Czytaj także: "Mam 86 tysięcy tweetów w archiwum". Dlaczego PiS i TVP nie znoszą internauty Józefa Monety?