Co łączy motorsport i lotnictwo wojskowe? Przeeksplorujmy te światy pod okiem właściwego człowieka
Od pewnego czasu szukałem idealnego przepisu na niebotyczne wręcz podniesienie umiejętności za kierownicą. Wreszcie go znalazłem: otóż trzeba potrenować pod okiem człowieka będącego zarówno świetnym kierowcą wyścigowym, jak i… szkoleniowcem pilotów wojskowych. Zapraszam na (obłędnie szybką) przejażdżkę samochodami Porsche i rozmowę, z której możesz wyciągnąć mnóstwo naprawdę cennych wniosków. Niezależnie od tego, czy należysz do tzw. niedzielnych kierowców, czy w twoich żyłach buzuje wysokooktanowa benzyna.


Fot. mat. prasowe
Przede mną cały dzień podlany naprawdę dużymi dawkami adrenaliny. Nim zapadnie wieczór, pod okiem sztabu instruktorów przetestuję CAŁĄ gamę samochodów tej niemieckiej marki, stopniowo polepszając swoje czasy na kolejnych okrążeniach. Na tapecie będą rozmaite konfiguracje Panamery, Macana i Cayenne (tym ostatnim przemierzę także tor off-roadowy).
Fot. mat. prasowe
Zwieńczeniem tego dnia będzie przejażdżka w roli pasażera, dzięki której… uświadomię sobie, jak daleko mi do poziomu mistrzowskiego. Rozsiadłem się wygodnie w Panamerze, która w szalonym tempie driftuje właśnie po kolejnych łukach Silesia Ringu.
Fot. mat. prasowe
… miłość do awiacji ustępuje drugiej z największych pasji owego 31-latka: szybkim (bardzo szybkim) przemieszczaniu się samochodami wyścigowymi. Jego kariera sportowa zaczęła się osiem lat temu, od sukcesów na symulatorach wyścigowych.
Dzięki kolejnym triumfom w świecie wirtualnym mógł przesiąść się do prawdziwych bolidów, mierząc się z torami tak legendarnymi, co Silverstone, Hockenheimring i Laguna Seca. Dziś nie tylko przekaże mi część swojej wiedzy, ale i opowie o tym, na ile umiejętności zdobywane podczas podboju przestworzy przydają się tutaj, na ziemi. Porozmawiamy? Pewnie!
Fot. mat. prasowe
Zdecydowanie tak. Są rzeczy, które zapewnia mi ściganie się za kółkiem, a na które nie mogę na nie liczyć w powietrzu. Najważniejszą z nich jest coś, co kocham niesamowicie wręcz mocno, czyli bezpośrednia rywalizacja.
Jadę przed siebie, obok pędzi mój rywal. Chodzi o to, że widząc więcej od rywala, też lub potrafiąc wycisnąć z samochodu chociażby odrobinę więcej, jesteś od niego szybszy i zwyciężasz. Chociażby o jedną dziesiątą sekundy.
Takich rzeczy – no, może pomijając zawody Red Bull Air Race – nie znajdziesz w świecie lotnictwa. Pilot nie może liczyć na podobne doznania. Oczywiście mówimy tutaj o czasie pokoju, bo już w trakcie prawdziwej walki powietrznej wszystko staje się rywalizacją bardzo bezpośrednią. Bycie choć odrobinę lepszym, wyłapanie zaledwie jednego szczegółu, może zapewnić najwyższą wygraną, czyli przeżycie.
Fot. mat. prasowe
Jedynym minusem jest to, że doba ma tylko 24 godziny, a więc muszę wygospodarować czas i na samoloty, i samochody. Oczywiście nie zapominam, że moim głównym zajęciem jest służenie ojczyźnie za sterami tych pierwszych; to priorytet, który nie zmienia się od lat.
Awiacja jest czymś niesamowicie wręcz romantycznym i jeżeli przez tydzień nie zasiadam za sterami, jestem czuję się nieswojo i czegoś mi brakuje. Jednak robię wszystko, żeby jak najczęściej wsiadać do szybkich wozów, bo wyścigi są czymś, co kocham "od zawsze".
Gdy koledzy grali w piłkę, ja odpalałem symulator jazdy i uczyłem się coraz lepszego panowania nad szybkimi pojazdami. Na początku sterując nimi przy pomocy myszki komputerowej. Pierwszą kierownicę kupiłem dopiero jako 22-latek i, jak się okazuje, była to naprawdę dobra inwestycja, bo niedługo później wygrałem pierwsze zawody simracingowe.
Dzięki temu mogłem polecieć do Kalifornii, gdzie trafiłem do szkoły jazdy sportowej, działającej na torze Sonoma Raceway. Był to moment, w którym pojąłem, że wirtualne symulatory – czyli coś, co dotychczas traktowałem wyłącznie jako formę rozrywki – mogą być przepustką do świata "prawdziwych" wyścigów.
Fot. mat. prasowe
Od kiedy pamiętam, świetnie "rozumiem się" z maszynami. To główna z predyspozycji, o których mówisz. Jednak zdecydowaną większość rzeczy, które są niezbędne w karierze pilota wojskowego, trzeba trenować – naprawdę długo i konsekwentnie. Nie mówię tutaj wyłącznie o obcowaniu z dużymi prędkościami i przeciążeniami, albo trenowaniu spostrzegawczości.
Bo równie ważne jest rozwijanie umiejętności działania w niesprzyjających warunkach. Wiesz, gdy w słoneczny dzień wsiadasz do kabiny samolotu, ta może być rozgrzana do 60 °C. W tak niekomfortowych warunkach – dołóżmy do nich jeszcze hałas i silne wibracje – musisz zachować pełne skupienie i w mgnieniu oka podejmować decyzje, od których zależy twoje życie.
Fot. mat. prasowe
W obu tych dziedzinach symulatory są niesamowicie wręcz ważnym elementem szkoleń i nie powinno się traktować ich po macoszemu. Niezależnie od poziomu naszego zaawansowania – bo przecież korzystają z nich zarówno asy lotnictwa, jak i kierowcy F1 – pozwalają wytrenować pewne rzeczy w warunkach bezpiecznych, kontrolowanych.
Podkreślmy tutaj pewne różnice: w przypadku lotnictwa symulatory służą głównie do perfekcyjnego opanowania pewnych procedur, wbicia sobie w głowę odpowiednich schematów i poznania wszystkich elementów kabiny.
Fot. mat. prasowe
Tak więc można skupić się na doskonaleniu technik jazdy, które – zaznaczmy – w przypadku nowoczesnych symulatorów są odwzorowane w sposób wręcz niesamowity. Idealnym przykładem jest platforma iRacing, gdzie cyfrowe wozy zachowują się dokładnie tak samo, jak prawdziwe. Tak więc – niezależnie od tego, czy mówimy o awiacji, czy prowadzeniu samochodów – symulatory są czymś niezmiernie ważnym.
Nawet jeżeli pominąć wspomniany przed chwilą element bezpieczeństwa, są przecież znacznie tańszą formą doskonalenia umiejętności, dzięki czemu możemy trenować intensywniej. No a do tego analizować na bieżąco każdy element, poprawić pewne rzeczy tak, aby stać się jeszcze lepszym. Przecież czy to w trakcie wykonywania ewolucji w powietrzu, czy przemieszczania się po torze wyścigowym, nie możesz wcisnąć pauzy, żeby na spokojnie przemyśleć swój błąd.
Fot. mat. prasowe
No właśnie… Oczywiście, świetnie, jeżeli w szkoleniu takim, jak Porsche Experience, bierze udział ktoś, kto pewne rzeczy dopracował wcześniej; również przy pomocy wspominanych dziś symulatorów. Dzięki temu możemy zacząć szkolenie od wyższego poziomu. Jednak bez odpowiedniej dawki samokrytycyzmu i pokory ani rusz, o czym przekonuje się wiele osób uznających się właśnie za takich mistrzów kierownicy.
Co istotne, nie mówię tutaj wyłącznie o kwestiach czysto sportowych, czyli idealnym wchodzeniu w zakręty, kręceniu świetnych czasów na torze. Takie treningi uświadamiają nam również, jak wiele nieprzewidywalnych scenariuszy może ziścić się, gdy pędzimy przed siebie z pedałem gazu wbitym w podłogę.
Fot. mat. prasowe
Fot. mat. prasowe
Bo, niestety, zbyt wielu kierowców nie zdaje sobie sprawy z tego, że po przekroczeniu pewnego punktu, po odrobinę zbyt mocnym wciśnięciu gazu, nie pomogą już żadne umiejętności. Owszem, dzięki odpowiedniemu treningowi możemy naginać prawa fizyki, jednak nigdy nie zdołamy ich oszukać.