Znany pilot skomentował uprowadzenie samolotu w Białorusi. "Nikt załogi nie zmuszał"

Adam Nowiński
Kapitan Dariusz Kulik, zawodowy pilot lotów pasażerskich na swoim kanale na YouTube przeanalizował sprawę z politycznym uprowadzeniem samolotu Ryanair przez białoruskie służby. Jego zdaniem nikt nie zmuszał załogi, żeby wylądowała w Mińsku.
Kapitan Dariusz Kulik skomentował sprawę porwania samolotu Ryanair w Białorusi. Fot. Krzysztof Hadrian / Agencja Gazeta


Dariusz Kulik przyznał w swoim nagraniu, że o sprawie z Ryanairem w Białorusi usłyszał nie z przekazów medialnych, ale od osób trzecich. Dopiero później nadrobił zaległości. Nie znając jednak szczegółów założył w pierwszym momencie, że załoga zawróciła na inne lotnisko, bo musiała dostać informację o tym, że bomba w samolocie musi być połączona z geolokalizacją i wybuchnie, kiedy maszyna dotrze na lotnisko w Wilnie.


I rzeczywiście tak było, co ujawniły zapisy rozmów między pilotami Ryanaira a białoruską kontrolą lotów, o której pisaliśmy w naTemat.pl.
Czytaj także: O blisko 4,5 godziny szybszy był prezydent Litwy. Tak polscy politycy reagowali na "akcję" w Mińsku
Następnie w swoim wlogu Kulik przeanalizował trasę lotu Ryanaira na białoruskim odcinku. – Piloci zbliżając się do przestrzeni Białorusi dolatywali do punktu "somat", a potem drogą lotniczą "zulu 364" do punktu "sobi", za którym jest przestrzeń litewska. To jest bardzo krótki dystans, bo między oboma punktami jest 130 mil, czyli jakieś 20 minut lotu nad Białorusią, a potem dosłownie 20 mil do Wilna – poinformował Kulik.

– W normalnym locie gdzieś w połowie drogi samolot zacząłby zniżanie do lądowania w Wilnie, tak jak my lecąc do Katowic ( z Turcji - red.) rozpoczynamy zniżanie już nad Węgrami. Ale samolot ten nie rozpoczął zniżania, bo dostał informację, że na pokładzie jest bomba od białoruskiej kontroli ruchu lotniczego – dodał.

Podkreślił także, że wszelkiego typu informacje o myśliwcach, które zostały wysłane do przechwycenia maszyny i groźby zestrzelenia samolotu, są nieprawdziwe, a jedyną wiarygodną informacją, na której należy się opierać, jest wspomniana wcześniej transkrypcja z rozmów pilotów z kontrolą lotów.
– Załoga standardowym komunikatem poinformowała, że zbliża się do punktu "somat" i po dwóch minutach białoruska kontrola ruchu lotniczego przekazała, że mają bombę na pokładzie i, co jest istotnie, aktywuje się nad Wilnem – powiedział Kulik.

Dziwne pytania pilotów

Przeanalizował też tę rozmowę, w której znalazł kilka nieścisłości. Przede wszystkim nie rozumiał, dlaczego załoga Ryanaira zapytała o alternatywę dla lotniska w Mińsku i czy to mogło znaczyć, że w pierwszym odruchu załoga chciała lecieć gdzie indziej.

Drugą niejasnością zdaniem pilota jest pytanie załogi o kod IATA lotniska (kod literowy lotniska - red.), który przecież jest w dokumentacji w samolocie. Poza tym, według Kulika nie korzysta się z trzyliterowych kodów IATA, tylko z czteroliterowego kodu IKAO.

Pilot zwraca także uwagę, że załoga dopytuje jeszcze raz, kto zarekomendował, żeby lądowali w Mińsku, na co kontrola lotów przyznaje, że to jej rekomendacja, a nie jak wcześniej - służb bezpieczeństwa nieokreślonego lotniska.

Załoga ostatecznie po ustaleniu, że sytuacja podlega pod czerwony kod bezpieczeństwa, decyduje się na lądowanie w Mińsku. Zdaniem Kulika nie była do niczego przymuszona, aczkolwiek zaznacza, że nie wiadomo, czy nie kontaktowała się jeszcze z kimś w tym czasie, bo mogła to zrobić z kontrolą ruchu lotniczego w Wilnie, a nawet w Warszawie.

– W wielu liniach nie ma łączności satelitarnej, tak mogliby skontaktować się z firmą, lub za pośrednictwem internetu zweryfikować w rozmowie z firmą, czy ta informacja o bombie jest prawdziwa. Nie mamy jednak takiej informacji, żeby się z kimkolwiek kontaktowali – ocenił Kulik.

Dodał także, żeby nie spodziewać się raportu z tego zdarzenia, ponieważ nie doszło do awarii, więc nie będzie analizy czarnych skrzynek. Natomiast rozmowy między pilotami też nie można potwierdzić już w żaden sposób, ponieważ po pół godziny nagranie na rejestratorze dźwięku się nadpisuje.

Aresztowanie Pratasiewicza

Dalszy ciąg wydarzeń znamy. Pasażerowie lotu z Aten do Wilna musieli wyjść z samolotu, do którego weszły służby bezpieczeństwa lotniska. W tym czasie na płycie dokonano zatrzymania podróżującego tą maszyną białoruskiego opozycjonisty Ramana Pratasiewicza oraz jego partnerki.

Sprawa ta wywołała międzynarodowe oburzenie, a Białoruś oskarżono o polityczny terroryzm i nałożono na nią dotkliwe sankcje.
Czytaj także: Naga prawda o lotnictwie. Kapitan Airbusa o alkoholu, "polskim" klaskaniu i podniebnych romansach