Od selekcji dzieci zaczyna się całe piekło - rozmowa z autorem książki "Wojna lekarzy Hitlera"

Żaneta Gotowalska
– Od selekcji bezbronnych chorych dzieci zaczyna się właściwie całe piekło. Prof. Julius Hallervorden, wybitny neuropatolog, wybierał sobie w szpitalach psychiatrycznych dzieci z interesującymi go objawami. Takie dzieci mordowano w komorze gazowej, a on później na stole sekcyjnym wyciągał z ich czaszek mózgi, robił z nich preparaty, które potem posłużyły dwóm pokoleniom niemieckich naukowców – mówi w rozmowie z naTemat Bartosz T. Wieliński.
Adolf Hitler, 1936 rok Bundesarchiv/domena publiczna
Z Bartoszem T. Wielińskim, dziennikarzem Gazety Wyborczej i autorem książki "Wojna lekarzy Hitlera", rozmawiała Żaneta Gotowalska.

W książce pojawiają się określenia, jak np. "zwierzęta w ludzkiej skórze" - o ofiarach czy "uśmierzanie życia". To szczególnie porażające, kiedy wiemy, jak wielkie zbrodnie były na ludziach popełniane.

To język na jaki natknąłem się w dokumentach i relacjach, w taki sposób wypowiadali się sprawcy. Grupy przestępcze, które posługują się żargonem, sięgają po sformułowania, które ludziom z zewnątrz nic nie mówią, a wtajemniczonym mówią wszystko. Dzięki temu można trzymać istoty rzeczy w tajemnicy. Z drugiej strony takie słowa to eufemizmy, nie obciążają emocjonalnie, pomagają nawet usprawiedliwić działanie.

Akcja T4 (prowadzony pod auspicjami niemieckiego państwa program mordowania pacjentów szpitali psychiatrycznych, uznanych za "bezwartościowe życie" - red.) była trzymana w tajemnicy. Zaangażowani w nią lekarze pracowali pod pseudonimami, tworzono fikcyjne instytucje i adresy. Wszystko po to, żeby nikt się nie dowiedział, co z pacjentami szpitali psychiatrycznych się dzieje, dokąd są wywożeni i gdzie są mordowani. A to była prowadzona przez państwo akcja ludobójcza. Mówiono o "uśmierzaniu życia". Człowiek spoza, gdyby usłyszał to sformułowanie, nie wiedziałby o co chodzi.

Mówi się przecież o uśmierzaniu bólu.

A tutaj "uśmierzyć życie". To coś zupełnie niezrozumiałego. Ludzie z Akcji T4 po prostu podchodzili do swoich zadań z poczuciem, że nie mają do czynienia z ludźmi tylko z jakimś biologicznym odpadem, czymś, czego trzeba się pozbyć. Byli przekonani do tego, co robią. Uważali, że to jest słuszne.

To ludobójstwo było też usankcjonowane dekretem podpisanym przez Adolfa Hitlera. W III Rzeszy jego słowo stawało się obowiązującym prawem. Skoro stwierdził, że chorych można mordować, nikt w jego otoczeniu tego nie kwestionował. W kraju – gdy Akcja T4 mimo wszystkich zabiegów zaczęła wychodzić na jaw - głosów sprzeciwu też było w zasadzie niewiele.
Wojna lekarzy HitleraMat. prasowe Agora

Czy nie sprzeciwiali się, bo wierzyli, że to, co robią, przyczyni się do budowania silnego, czystego rasowo państwa, czy dlatego, że liczyli na korzyści wynikające ze współpracy?

Z pewnością każdy ówczesny lekarz zdawał sobie sprawę z ograniczeń medycyny. Wiedział, że pewnych schorzeń po prostu nie można wyleczyć. Pewni pacjenci byli obciążeniem dla państwa czy dla rodzin przez bardzo długi czas, bo byli psychicznie chorzy. Żyli, ale nie było z nimi kontaktu, nie było możliwości żadnego zintegrowania ich w społeczeństwie, wykorzystania do pracy.

W latach 30. w Niemczech zarzucono postępowe koncepcje psychiatryczne, przestano rozwijać nowe terapie, na psychiatrię płacono coraz mniej. Aż w 1939 r. podjęto decyzję, że chorych trzeba się pozbyć. Myślę, że w chwili, gdy III Rzesza wywołała wojnę, uznano, że to jest słuszne, najbardziej ekonomiczne rozwiązanie. "Uśmierzamy ich", pozbywamy się balastu, wprowadzamy politykę mającą na celu racjonalne wykorzystanie pieniędzy w służbie zdrowia. Łóżka są potrzebne dla żołnierzy, a nie dla jakichś ludzi ciężko chorych, z których nic nie będzie.

Musimy też pamiętać, że III Rzesza było państwem rewolucyjnym, którego decydentom wydawało się, że tworzą nowego człowieka, nowe państwo i nowy świat. Ta rewolucja w myśleniu, zrywanie ze starym zgniłym dekadenckim porządkiem przejawiała się też w stosunku do ciężko chorych pacjentów, ich leczenia, a w zasadzie jego braku.
Bartosz T. Wieliński

Cała koncepcja medycyny III Rzeszy polegała na tym, że społeczeństwo było traktowane jako jeden organizm. Ten organizm powinien być rasowo czysty, nieobciążony skażeniami, za jakie uważano choroby psychiczne. Akcja T4 miała być takim chirurgicznym zabiegiem, wycięciem narośli, jaką byli ludzie niepotrafiący żyć samodzielnie, pacjenci szpitali psychiatrycznych.

Dzisiaj człowiek nie może się z tym pogodzić. To sprzeczne z założeniami współczesnej medycyny i etyki. Ale pamiętajmy, że patrzymy na wydarzenia z lat 40. z perspektywy tego, co się po nich stało. To, że dzisiaj mamy przysięgę Hipokratesa, zasady prowadzenia eksperymentów medycznych, jest wynikiem szoku, jakiego ludzkość doznała, kiedy odkryła nazistowskie zbrodnie medyczne. W latach 40. ludzkie życie miało inną wartość.

Mówiono, że społeczeństwo nie stać na utrzymywanie takich ludzi. Dopuszczano się sterylizacji, by się nie rozmnażali. Przerażające jest, że kwestie finansowe mogły brać górę nad etyką.

Zastanawiam się, czy to nie był po prostu pretekst, żeby tylko uzasadnić, dlaczego trzeba to robić. Problem był w podejściu do człowieka w ówczesnych Niemczech. III Rzesza była państwem opartym na dyskryminacji. To było państwo mężczyzn, kobiety były gorszym sortem. O tym, że Hitler ma towarzyszkę życia – Ewę Braun – wiedziało bardzo wąskie grono. Nie była postacią publiczną. Kiedy była potrzeba, rolę pierwszej damy odgrywała żona Josepha Goebbelsa – Magda Goebbels. Nie było żadnej kobiety we władzach państwowych.

To był kraj mężczyzn heteroseksualnych. Homoseksualiści byli prześladowani, zamykani w obozach koncentracyjnych, mordowani. III Rzesza była państwem Aryjczyków. Od 1935 roku Żydzi zostali wykluczeni ze społeczeństwa. Nic im nie było wolno. Albo emigrowali, albo ginęli w komorach gazowych. To było też państwo ludzi zdrowych, zdolnych do rozrodu, państwo popierających Hitlera (członków partii, wojska, organizacji państwa totalitarnego).

Wszystko, co inne niż heteroseksualny Aryjczyk zdolny do rozrodu, wierzący w Führera, służący państwu, było złe i uciskane, poddawane represjom, mordowane. Dlatego hasło, że "zaoszczędzimy na niepełnosprawnych” to mogła być tylko wymówka. Pretekstem, by wyeliminować, a przynajmniej wysterylizować ludzi chorych.

Chciano znów usprawiedliwić działania.

Są ludzie, którzy do osób chorych, szczególnie psychicznie, podchodzą z pogardą i głoszą hasła, że nie ma po co się męczyć i lepiej byłoby zabić.

Dzisiaj niektórzy też tak mówią.

To obrzydliwy darwinizm społeczny, który wtedy był dominującym założeniem koncepcji rasowej. Silniejszy wygra, słabszy musi odpaść, więc trzeba go wykończyć lub eliminować.
Pamiętajmy, że pierwsze ofiary mordów na chorych to byli pacjenci polskich szpitali psychiatrycznych. We wrześniu 1939 roku Niemcy, na zajętych terenach, wywozili ich ze szpitali i mordowali seriami z karabinów maszynowych.
Bartosz T. Wieliński

Ludzie z akcji T4 byli później przerzucani do obozów śmierci. I tam mordowano ludzi – już nie chorych Niemców, a Żydów z całej Europy - w sposób przemysłowy: transport, łaźnia, komora gazowa, krematorium i likwidacja jakichkolwiek śladów po ludzkim istnieniu. Tę technologię przetestowali wcześniej na pacjentach szpitali psychiatrycznych.

Oburzający jest również wątek skazywania dzieci na śmierć. Co ciekawe, to nie musiały być wyłącznie silne niepełnosprawności, bo wystarczyła choćby epilepsja.

Musimy pamiętać, że to nie było społeczeństwo, jakie znamy dzisiaj. Dostęp do służby zdrowia i świadomość lekarzy była inna. Padaczki nie leczono, tak jak leczy się ją dzisiaj. Mordowano też dzieci sprawiające problemy wychowawcze, z lekkim niedorozwojem umysłowym, ale też zdrowe, tyle, że niedopasowane, z różnymi społecznymi problemami. Niewiele trzeba było, żeby podpaść władzom oświatowym, które decydowały o losie dzieci. Później droga była w jednym kierunku.

Od selekcji bezbronnych chorych dzieci zaczyna się właściwie całe piekło. Prof. Julius Hallervorden, wybitny neuropatolog, wybierał sobie w szpitalach psychiatrycznych dzieci z interesującymi go objawami. Takie dzieci mordowano w komorze gazowej, a on później na stole sekcyjnym wyciągał z ich czaszek mózgi, robił z nich preparaty, które potem posłużyły dwóm pokoleniom niemieckich naukowców. Dopiero stosunkowo niedawno udało się wyrwać te szkiełka z preparatami z ludzkich organów z magazynów niemieckich instytutów badawczych. W końcu pochowano je, jako szczątki ofiar III Rzeszy.

Czytając książkę zastanawiałam się, dlaczego tak wiele osób Hitler aż tak bardzo fascynuje. To czasem wręcz niezdrowy poziom ekscytacji.

To, że Adolf Hitler – człowiek znikąd, bez wykształcenia, bez umocowania w systemie – stworzył partię, która w legalny sposób zdobyła władzę w ówczesnych Niemczech, jest zastanawiające. Do dzisiaj analizuje się nazistowską propagandę, tak jak program socjalny III Rzeszy. Do tego Hitler był w stanie podbić praktycznie całą zachodnią Europę, rzucił na kolana Francję, niewiele brakowało, a pokonałby Związek Radziecki. Nowatorskość, postęp technologiczny w III Rzeszy, zwłaszcza jeśli chodzi o technologie wojskowe – to wszystko jest szalenie interesujące. Trzeba jednak pamiętać o tej drugiej, zbrodniczej stronie. Nie można tego rozdzielać i relatywizować niemieckiej winy za ludobójstwo.
Bartosz T. Wieliński

To zastanawiające, że naród, który wydał takich ludzi jak m.in. Jan Sebastian Bach, Ludwig van Beethoven czy Goethe, stał się narodem zbrodniarzy. W III Rzeszy ludzi sprawiedliwych było niewielu. Wszystko wymaga głębokiej refleksji na temat ludzkiej kondycji i nie ma gwarancji, że ludzkość nie wróci na to dno, które osiągnęła na przełomie lat 30 i 40.

W książce jest mowa też o tym jak Hitler uporczywie trzymał się lekarzy, których zadaniem było m.in. staranne uśmierzanie bólu. W grze była m.in. kokaina, stosowana do wielu celów zdrowotnych.

Kokaina miała zupełnie inny status niż dzisiaj. Zadaniem lekarza jest uśmierzanie bólu, są sytuacje, że to jedyne, co lekarz może zrobić. Taka była praca ludzi zajmujących się zdrowiem Hitlera. Był hipochondrykiem, który jednak nie chciał się badać. Powtarzał, że jest zdrowy, że jemu nic nie jest. A jednocześnie cierpiał.

Amerykanie po wojnie pytali Theodora Morella, czemu nie otruł Hitlera. Miał taką możliwość, mógł go zabić. Ale lekarz nie jest przecież od tego, by odbierać komuś życie.

To ogromny paradoks, że z jednej strony lekarz nie ma prawa nikogo zabić, a z drugiej strony lekarze dopuszczali się tak potężnych zbrodni czy eksperymentów.

Oni twierdzili, że robią eksperymenty na ludziach, którzy i tak muszą zginąć, więc – jak mówili - niech do czegoś się przydadzą. Uważali też, że eutanazja w komorze gazowej to zabieg medyczny, dzięki któremu wyzwalają ludzi z życia pełnego cierpienia.

Ciężko wymagać od lekarza, żeby zabił swojego pacjenta. I to takiego jakim był Hitler. Gestapo zaczęło wypytywać, czy Morell mógłby truć Führera. Jego asystent powiedział na przesłuchaniu, że Morell to tchórz i w życiu by się na coś takiego nie zdobył.

W momencie egzekucji lekarzy skazanych na śmierć za popełnione zbrodnie Niemcy zareagowali wściekłością. W prasie pisano o tym, że to mord na niewinnych.

Wyrok wydał nie niemiecki sąd tylko amerykański. Kolejne procesy, które odbywały się po głównym procesie norymberskim, zaczęły Niemców coraz bardziej irytować. Odbierano je jako niesprawiedliwe i upokarzające Niemcy. W winę skazanych niewielu Niemców wierzyło. Lekarzy skazano w końcu za rzeczy, w które trudno było uwierzyć. Powstawały też organizacje broniące tych ludzi, rozpuszczano propagandę, że to ofiary nagonki.

Ze zbrodni medycznych wyciągnięto jednak ważną naukę - dziś składa się przysięgę Hipokratesa.
Bartosz T. WielińskiMat. prasowe Agora

Bartosz T. Wieliński (ur. 1978 r. w Katowicach) – dziennikarz „Gazety Wyborczej”. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej, w latach 2005-2009 był korespondentem w Berlinie. Laureat nagrody Grand Press za reportaż prasowy (2013) i „Pióra Nadziei” Amnesty International (2014). Debiutował książką „Źli Niemcy” (2014), zbiorem szkiców biograficznych poświęconych historii dwudziestowiecznych Niemiec.

Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Agora