Śpiewa od dawna, czas na debiut literacki. Mery Spolsky zdradza nam, dlaczego napisała książkę

Żaneta Gotowalska
– W moim muzycznym świecie pełnym pasków i czerwieni nie widać tych czarnych myśli, mrocznych refleksji, które wynikają m.in. z tego, że temat śmierci jest mi bliski po stracie mamy. Czasem tak bardzo odczuwa się brak bliskości utraconych osób, że ma się potrzebę dołączenia do nich. Stąd tytuł książki – "Jestem Marysia i chyba się zabiję dzisiaj" – mówi w rozmowie z naTemat Mery Spolsky.
Mery Spolsky Piotr Porębski
Cofnijmy się do twojego występu w Opolu w 2015 roku. Zaśpiewałaś tam "Cała jesteś w skowronkach”.

Po tym występie udzieliłam jednego z pierwszych wywiadów na żywo. Powiedziałam, że mnie można kochać albo nienawidzić. Przez lata ta fraza się za mną ciągnie. I chcę żeby tak było. Na płycie "Dekalog Spolsky" śpiewam "bo najgorzej to jak odbiór jednolity". Sztuka ma zachwycić, ale i czasem wkurzyć. Nawet moja interpretacja "Skowronków" Skaldów w Opolu nie każdemu przypadła do gustu. Niektórym podpadła. Była wywrotowa.

Ale dzięki temu była jakaś. Minęło 6 lat, a ja mam cały czas tę interpretację w pamięci. Mimo że Festiwal w Opolu to jednak specyficzna impreza...

To było moje marzenie, żeby zadebiutować właśnie tam. W mojej głowie scena opolska i kult tego festiwalu jest mocny. Mój tata wiele lat grał tam w orkiestrze.


Pomyślałam, że jeśli już zaczynać to tak, żeby pokazać, co mam w głowie. Założyć ten welon odstający z tiulami, przerobić piosenkę na swój styl. Tak, żeby ludzie, którym się to ewentualnie spodoba, wiedzieli, czego spodziewać się po mojej twórczości.

Wspominasz o tacie. W twojej książce, na pierwszych jej stronach, znajduje się dedykacja od twoich rodziców. Zupełnie odwrotnie niż w książkach bywa.

To dla mnie bardzo ważna dedykacja. Mam ją w jednej z bardzo starych książek, która leży na półce przy łóżku, gdzie stoją pozycje, które mają poprawiać mi humor. Jest tam książka Katarzyny Nosowskiej, biografia zespołu Republika i stara książka z dedykacją naskrobaną przez moich rodziców. Uznałam, że musi być ona też na mojej książce, bo za każdym razem, kiedy miałam zły dzień, odczuwałam brak wiary w siebie czy projekt, w który się angażuję, zaglądałam do tej książki, żeby usłyszeć głos mojej mamy. Jest on zaklęty w tych słowach.

Pomyślałam, że to może być też słowo otuchy, dla ludzi, którzy po tę książkę sięgną. Mam nadzieję, że zinterpretują ją tak, że najważniejsze to uwierzyć w siebie. Brzmi to czasem jak tani slogan, ale powtarzanie tego w głowie może dużo zmienić.

Czytając twoją książkę mam wrażenie, jakby to był pewien sposób rozliczenia się, autoterapii.

To zbiór krótkich form. Od dziecka zawsze chciałam pisać. Tuż przed pandemią postanowiłam sprawdzić się literacko. Książka to tak naprawdę historia Marysi. To postać, która jest trochę mną i dzieli się swoimi przemyśleniami na temat samoakceptacji, relacji z rodzicami, z chłopakami, o tęsknocie za mamą. Pisze o tym, że Marysia czasem się sama nienawidzi, jest kapryśna, ma humory. To cechy, których kompletnie nie widać po Mery Spolsky.
Czytaj także: Okrzyknięto ją feministką, choć... sama nie rozumie dlaczego. Natchniona rozmowa z Mery Spolsky
W moim muzycznym świecie pełnym pasków i czerwieni nie widać tych czarnych myśli, mrocznych refleksji, które wynikają m.in. z tego, że temat śmierci jest mi bliski po stracie mamy.
Mery Spolsky

Czasem tak bardzo odczuwa się brak bliskości utraconych osób, że ma się potrzebę dołączenia do nich. Stąd tytuł książki - "Jestem Marysia i chyba się zabiję dzisiaj". Ten, kto zna moją twórczość, będzie wiedział, że to jest pisane przez pryzmat krzywego zwierciadła – z humorem, grą słów. Mrok jest ukryty pod płaszczem literackich dziwactw.

Kiedy ogłosiłaś tytuł swojej książki, pojawiły się zarzuty, że nie jest on okej. To ze strony odbiorców jednak ryzykowna zabawa i czasem krzywdząca, oceniania książki po tytule i okładce.

Absolutnie nie jest to obśmiewanie, a po prostu podpisanie się pod czarnymi myślami, pokazanie, że ja też tak czasem mam. Chciałabym zainspirować osoby, które mają takie myśli, by na nowo spojrzały na swoje życie. Ale nie jest to książka coachingowa, poradnik.

Ocenianie po samym tytule jest ryzykowne. Treść książki jest, mimo wszystko, pozytywna i koresponduje z tym, że jestem wrażliwa, nie mam ochoty nikogo obrażać, wsadzać kija w mrowisko. Chcę zamanifestować moje czarne myśli, które mnie nachodzą. Szukam osób, które powiedzą mi: część Mery, dzięki, że o tym mówisz, też tak mam.

Sztuka nie zawsze jest poprawna politycznie. Jeśli czasem kogoś coś zmierzi, urazi, to być może taki był zamiar twórcy. Nie obrażam się na te opinie. Lubię się poczuć poruszona. Tym wszystkim, którzy obrazili się na tytuł, chciałabym zaproponować przeczytanie książki.

Twoja książka to pomieszanie krótkich form, tomiku wierszy. Nie ma jednej nazwy, pod którą można byłoby to zamknąć.

Ja to nazywam pamiętnikiem 26-latki, czyli miejscem, gdzie jak ci się zachce to piszesz opowiadanie. Jak masz ochotę to powstaje wiersz, a przy innej okazji zapis jakichś wydarzeń, które są zdarte z metafory i literackiej formy. To wszystko to też bardzo osobiste myśli. Ktoś, kto to czyta, może wejść w głowę postaci, którą stworzyłam.

Zapiski to jedno. Jest też zabawa formą, jeśli chodzi o graficzny odbiór książki. Na przykład pisanie do góry nogami.

Luźna forma to stuprocentowo to, na co można sobie pozwolić w pamiętniku. Gdzieś po lewej stronie bazgroły, gdzieś wyrwana kartka i na nowo sklejona. Twórcą oprawy graficznej jest wspaniały artysta – Tomek Kuczma, z którym siedzieliśmy wiele miesięcy i rozmawialiśmy o tekstach. Do każdego stworzyliśmy nową graficzną historię. To dla mnie ważne, żeby odbierać tę książkę wielowymiarowo, jako wizualne przeżycie.

Piosenki okazały się dla ciebie za ciasne?

Czułam to od dłuższego czasu. Już przy pierwszej płycie było dużo melorecytacji, mało miejsca na śpiewanie. Czułam, że mnie to uciska. Nagle forma, gdzie możesz odjechać w długie wersy, okazała się dla mnie wyswobadzająca. Nie trzyma mnie nic, żaden bit. Po prostu kartka i potok słów. Postać Marysi jest tak wylewna, że pozwala sobie na zbyt długie zdania, skomplikowane formy. Z pełną świadomością, że trzeba w ten strumień wejść. To elementy żywo wycięte z myśli i przeniesione na papier.
Piszesz o "zniekształconym życiu zamkniętym w kwadratach", co jest bezpośrednim nawiązaniem do Instagrama. Pokazujesz inną stronę siebie, poprzez bohaterkę, którą stworzyłaś. Dotychczas ludzie mogli odbierać cię właśnie przez to, co widać w social mediach, a teraz mają niejako wejście za kulisy.

Postrzegano mnie jako bardzo wesołą osobę i ja taka jestem, bo w duchu mam raczej pozytywne nastawienie. Jednak w słodkim Instagramie i propagandzie sukcesu, jaką wielu krzewi w social mediach (w tym ja), nie widać innych przemyśleń. Przez pandemiczny rok, kiedy pisałam książkę, zaczęło tych przemyśleń przybywać więcej.

Instagram jest często pustą tablicą różnych manifestacji, które nie mają znaczenia. Odhaczone, wrzucone i jedziemy dalej. To nie znaczy, że ja z pogardą traktuję social media. Wręcz przeciwnie! Jestem im wdzięczna, że są. Bez nich by mnie nie było. Wyrażam po prostu różne refleksje, na które wcześniej w piosenkach nie było miejsca.
Mery Spolsky

Świat jest pełen kontrastów i ta książka też jest pełna kontrastów. Z jednej strony świat emocji z Netflixa, który zostaje zmieciony w jednej chwili przez jedno wspomnienie jakim jest np. tęsknota do mamy. Cały kolorowy świat się burzy.

Poruszasz też temat samoakceptacji.

Z jednej strony lubię pokazywać swoje ciało i wie to każdy, kto jest na moich koncertach czy ogląda moje klipy. Ale Marysia też czasem płacze przed lustrem i nienawidzi swojej fałdy na brzuchu. Nie można tego wyczytać na Instagramie, bo kto by pisał: "hej, ludzie, nienawidzę czasami swojego brzucha”.

Na początku książki zadajesz sobie i czytelnikom pytanie: czy jesteś dla siebie dobra/dobry.

Ta książka odpowiada na to pytanie bardzo indywidualnie. Niektórzy powiedzą: co ta Marysia ze sobą robi, jak można być dla siebie tak okropnym, jak można się tak nie lubić. A inni zobaczą wesołą refleksję i otuchę, że nie są z tym sami. To moja codzienna walka wewnętrzna, czy jestem dobra dla siebie, czy się doceniam. Codziennie rano trzeba to sobie powtarzać.

Nigdy te tematy nie były dla mnie obce. Na płycie "Dekalog Spolsky” jest utwór "Sorry From The Mountain”, gdzie pojawia się wzmianka, że "każda dziewczyna ma wierzyć w siebie”. To slogan, który lewym uchem wpada, a prawym wypada. Wieczorami, po całym dniu, kiedy ktoś coś niemiłego powie albo coś się nie uda, zapomina się o tym, że powinno się siebie lubić. Trzeba więc sobie codziennie o tym przypominać. Moja książka to walka z tym tematem. Stąd to pytanie: czy jesteś dla siebie dobry, czy jesteś dla siebie dobra?

Dużo hejtu dostajesz na co dzień?

Nie, raczej nie. W social mediach jest dużo skrajnych emocji. Jestem bardzo wdzięczna, że ludzie, których spotykam np. na koncertach, to tak ciepli ludzie. Nazywam ich Ludźmi Spolsky. Mamy bliski kontakt i wiem, że co by się nie działo, to mam ich pełne wsparcie. Są dobrzy dla mnie. Nie odczuwam hejtu z tej strony. To mocny budulec.

Nawet, kiedy hejty się pojawiają, to oni potrafią odeprzeć te niefajne słowa, odpisać na komentarze. Ludzie Spolsky przychodzą z odsieczą, pisząc, że "nie mówi się drugiej osobie źle”.

Ludzie Spolsky starają się ciebie chronić, a czy piszą do ciebie ze swoimi problemami?

Już przy pierwszej płycie szokujące było to, że dostawałam wiele listów, gdzie ktoś się zwierzał z problemów sercowych. Nawet kiedyś ktoś spytał, czy nie mogłabym przyjechać do innego miasta na kawę, by namówić dziewczynę, żeby wróciła do chłopaka. To są szalone, ale miłe prośby. Ciekawe relacje się z tego tworzą.
Czytaj także: Lada moment premiera książki Mery Spolsky. "Zbiór bardzo osobistych opowiadań i wierszy"
Pojechałaś ratować ten związek?

Nie pojechałam. Stwierdziłam, że to byłoby dziwne. Bo co jeśli ta dziewczyna nie chciała już być z tym chłopakiem? Wyszłabym na osobę, która się wtrąca. Ale bywały sytuacje, kiedy ktoś poprosił mnie o filmik ze słowami wsparcia, żeby przekonać drugą osobę do związku i dostawałam później wiadomości, że się udało. Wątpię, żebym była łącznikiem. Po prostu się dogadali, a ja byłam sanitariuszką spolsky.

W książce poruszasz też wątek strajków kobiet. Czy na co dzień odczuwasz zalety siostrzeństwa? A może uważasz, że kobietom jest tak trudno w Polsce, że nawet to wzajemne wsparcie bywa za małe?

Od czasu, kiedy zaczęłam prowadzić swoją audycję radiową w Newonce, poznałam wiele dziewczyn z branży. Poczułam bardzo duże siostrzeństwo w muzycznym świecie. Nawet w kontekście protestów, na które chodziłyśmy razem. Kiedy się dzieją takie sytuacje, gdy ktoś chce odebrać nam wolność, mamy w sobie siłę, by się zjednoczyć, wkurzyć i postawić znak stop. Wtedy niesnaski i różności odchodzą. Pojawia się siostrzeństwo i ja to odczułam. Dziewczyny, Boginie, bardzo się cieszę, że jestem jedną z was. Czuję kobiecą siłę. Brakowało mi tego.

Czy forma, którą przyjęłaś w książce, jest na tyle kusząca, że powstanie kolejna?

To na pewno przedłużenie tego, co tworzę. Jeśli ktoś zna piosenki, to skuma mój język. A jeśli ktoś nie zna moich piosenek i sięgnie po książkę, mam nadzieję, że wejdzie w świat moich długich zdań. Zdaję sobie sprawę, że to dopiero mój debiut. Nie wiem, co będzie dalej. Mam nadzieję, że napiszę kolejną książkę. Nie oznacza to, że się wypisuję z muzyki. Pisanie to spełnienie marzeń, pomaga i jest cudowne. Zawsze będę pisać! Choćby miało być to jedynie do szuflady.

11.06 w warszawskiej galerii Nanazenit odbywa się przedpremierowe spotkanie z Mery Spolsky. Szczegóły tutaj.
Książka Mery Spolsky