Pożegnaj lampę do hybryd. Nadchodzi era wystudiowanej naturalności i manicure'u japońskiego
Mimo hegemonii hybryd najmodniejsze paznokcie sezonu nie są wcale kanarkowo żółte ani gołębio-błękitne. Są naturalne. Tyle że to innego typu naturalność niż ta, którą mogłyśmy oglądać na swoich dłoniach w lockdownie. Manicure japoński jest jak słynny make-up no make-up — niby go nie widać, a jednak robi różnicę. Do tego ma sporo plusów — nie dość, że wygląda, to jeszcze pielęgnuje i wzmacnia paznokcie. I w przeciwieństwie do hybrydy poradzi z nim sobie nawet największe manualne beztalencie.
Z drogiej usługi dla kobiet, które nie miały czasu na malowanie paznokci co kilka dni, a ich praca wymagała nienagannego wyglądu, hybrydy trafiły pod strzechy.
Prawdopodobnie nie ma dziś w Polsce salonu manicure’u, który nie miałby tego typu usługi w swojej ofercie. Do dołu poszły i ceny. U dziewczyn, które przyjmują klientki w mieszkaniach, manicure hybrydowy można zrobić i za 40 złotych.
Od perłowych lakierów z bazaru do manikiurzystek po ASP
Stylizacją paznokci rządzą trendy. Nie inaczej niż w przypadku fryzur, makijażu czy ciuchów. Lata 90. były czasem perłowych połysków, a wraz z nowym millenium nadeszła moda na tipsy — najpierw typu french (z białymi końcówkami), a potem już typu "hulaj dusza piekła nie ma" (czyt. doczepiane brylanciki).
Hybrydy, początkowo jednokolorowe, nieśmiało zaczęły ewoluować — a to jeden paznokieć w kontrastowym kolorze, a to wzorek. Kto nauczył się malować na mikro powierzchni postaci z bajek czy inne cuda, mógł liczyć za swoje usługi podwójnie.
Jednocześnie, w co większych miastach zaczęły pojawiać się salony alternatywne, niekiedy prowadzone nawet przez absolwentki ASP. Nie ma tam brokatów i motylków, ale raczej surrealistyczne wzory w niebanalnych kolorach i mini grafiki.
Tyle że hybrydom wyrasta potężna konkurencja. I nie mam tu na myśli kobiet, które w czasie lockdownu przerzuciły się na domowy manicure i już przy nim zostały.
Czytaj także: Manicure a koronawirus. O hybrydzie w kształcie migdałków i przedłużaniu paznokci lepiej zapomnij
Sztuczność wystudiowana
W czasach, gdy co druga influencerka prezentuje wymyślny żelowy szpon, pająki sztucznych rzęs, nastrzyknięte usta i permanentną brew o idealnym konturze, wielu z nas tego typu zabiegi upiększające kojarzą się już nie tyle z dbałością o swój wygląd, ale z przerysowaniem i sztucznością.
Na naturalny look stawia też moda — i to od kilku dobrych sezonów. Poza pokazami, gdzie makijaże, fryzury, a czasem i paznokcie modelek mają korespondować z wizją projektanta, w lookbookach i sesjach zdjęciowych próżno szukać długich, kolorowych paznokci.
Rządzi naturalność, tyle że w modzie "naturalność" jest przeważnie umowna. To taka sama stylizacja jak inne. Włosy wyglądające na potargane wiatrem i bryzą są dziełem fryzjerów, podobnie jak "make-up no make-up". Nie inaczej jest i z paznokciami.
Bo i umówmy się — paznokcie z którymi nie robi się nic (poza zmywaniem i drapaniem się po głowie) zarastają skórkami, miewają lekko chropowatą powierzchnię i zazwyczaj nie rosną w kształt uroczego migdału. Dodatkowo bywa, że łamią się czy rozdwajają.
Subtelne "wow"
Sam lakier bezbarwny to zazwyczaj za mało, żeby mieć "naturalne" paznokcie jak modelka w lookbooku pierścionków zaręczynowych.
No i tu wjeżdża na białym koniu manicure japoński. Choć jest dostępny w wielu salonach i to nie od dziś, nigdy nie cieszył się dużą popularnością. Z prostego powodu — większość kobiet po usłudze z segmentu beauty oczekuje chociaż minimalnego "efektu wow".
A w przypadku manicure’u japońskiego żadna Hania i Ania z pracy nie wykrzyknie "śliczne paznokcie, gdzie robiłaś?".
Efektem są paznokcie błyszczące (i to wcale nie delikatnie), idealnie gładkie i różowe. Róż jest tu rzecz jasna ich naturalnym kolorem, jednak po wypolerowaniu i wybłyszczeniu wydaje się inny niż ten, który zazwyczaj widzimy na swoich paznokciach.
Manicure japoński: efekt przed i po•fot. Instagram / voks_nails
400 lat różowych pereł
W Japonii, gdzie jak nietrudno się domyślić, powstał ten typ manicure’u, kolor porównywano do różowych pereł. Wbrew pozorom manicure japoński nie jest żadną kosmetyczną nowinką, mającą żerować na popularności tzw. azjatyckiej pielęgnacji.
Moda na polerowanie paznokci pojawiła się wśród arystokratek Kraju Kwitnącej Wiśni około 400 lat temu, w czasach, gdy o lakierach do paznokci nikt jeszcze nie słyszał.
Co prawda paznokcie malowano w starożytnych Chinach i Egipcie, ale lakiery we współczesnym tego słowa rozumieniu to dopiero lata 30. XX wieku — pierwsi byli bracia Revson, których marka (Revlon) jest na rynku do dziś.
W tradycyjnym manicurze japońskim najpierw odsuwało się skórki drewnianymi patyczkami (co zresztą robi się do dziś), a następnie opiłowywało paznokcie ceramicznymi pilnikami, by wetrzeć w płytkę paznokcia specjalną pastę.
Jak pisze rosyjski "Vogue", w jej skład wchodziły między innymi: wosk pszczeli, ekstrakt z bambusa, czerwonej herbaty i alg, a także olej ylang-ylang. Ostatnim etapem było polerowanie płytki paznokcia kawałkiem cielęcej skóry aż do utrzymania idealnie lśniącej powierzchni.
Niektóre ze sprzedawanych obecnie zestawów do manicure’u japońskiego nadal zawierają polerkę z cielęcej skóry, co skutecznie odstrasza część klientek, są jednak i polerki syntetyczne.
Czytaj także: Nikt nie wie o urodzie tyle, co one. Dziennikarki i blogerki beauty polecają kosmetyki do 50 złotych
Manicure japoński — jak go wykonać (krok po kroku)
Współczesny manicure japoński od tego sprzed lat różni się nieznacznie. Zaczyna się go od delikatnego odsunięcia skórek profilowanym patyczkiem i opiłowania ich do pożądanego kształtu (warto pamiętać, żeby paznokcie zawsze piłować tylko w jednym kierunku, bowiem pociąganie pilniczkiem raz w jedną, raz w drugą stronę przyczynia się do ich rozdwajania).
W zestawach do manicure’u japońskiego znajdują się delikatnie ścierające polerki, którymi przeciera się płytkę paznokcia, pozbywając się wszystkie nierówności.
Następnym etapem jest rozprowadzenie (przy pomocy innej polerki) specjalnej pasty. Różni się ona składem od tej sprzed lat, zazwyczaj zawiera jednak keratynę, witaminy A i E, a często też wosk pszczeli.
Stosowanie tego typu pielęgnacji zapewnia nie tylko efekt wizualny, ale też wzmocnienie płytki, dlatego zabieg często poleca się kobietom o kruchych, rozdwajających się paznokciach. I tu ważne jest rozprowadzanie pasty tylko w jednym kierunku.
Gdy paznokcie zaczynają lśnić, przechodzimy do kolejnego, ostatniego już etapu, czyli dalszego polerowania — przy użyciu kolejnej (trzeciej już) polerki i specjalnego pudru.
Pasta i puder do manicure'u japońskiego jednej z marek•fot. Instagram / zhopimalgorzata
Ile trwa (i kosztuje) manicure japoński?
Wykonanie manicure’u japońskiego zajmuje około 20-30 minut i jest banalnie proste (a z pewnością znacznie łatwiejsze, niż malowanie paznokci). Z tego powodu spokojnie można wykonać tego typu zabieg w domu.
Porządny zestaw zawierający wszystkie niezbędne elementy można kupić w przedziale cenowym 70-100 złotych. To korzystna cena, biorąc pod uwagę, że w salonie za manicure japoński zapłacimy między od 50 do nawet 100 złotych.
Efekt bardzo mocnego połysku utrzymuje się na paznokciach średnio od trzech do pięciu dni. Z kolei efekt delikatnego nabłyszczenia ponad półtora tygodnia.
Nie jest to jednak zabieg, który można wykonywać zbyt często, ze względu na towarzyszące mu ścieranie płytki paznokcia — można go powtórzyć dopiero po 2-3 tygodniach.
Warto jednak zaznaczyć, że regularny manicure japoński znacząco polepsza kondycję paznokci — są gładsze, mocniejsze, nie łamią się ani też nie rozdwajają.
Szkopuł jest jeden — przez jakiś czas po tego typu pielęgnacji nie należy malować paznokci. Z jednej strony niweluje to odżywczy efekt pasty, z drugiej — bardziej prozaicznej — paznokcie są tak gładkie, że większość lakierów zejdzie z nich już następnego dnia po nałożeniu.
Co ciekawe, to typ manicure'u, który w salonach często proponuje się mężczyznom. Koniec końców efekt to nierzucające się w oczy (no, może poza kilkoma pierwszymi dniami), zadbane i porządnie wyglądające paznokci. Manicure japoński jest też całkowicie bezpieczny dla kobiet w ciąży (w przypadku hybrydy są wyjątki).
Manicure'owi japońskiemu, mimo że do najnowszych wynalazków branży beauty nie należy, blisko jest do filozofii współczesnej azjatyckiej pielęgnacji.
Zamiast przykrywać i zamalowywać, lepiej zadbać o kondycję tego, co mamy. Może się okazać, że własne paznokcie, cera czy włosy przy odpowiedniej troskliwości, nie są wcale takie złe, jak się nam wydaje.
Chcesz podzielić się historią, opinią, albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl
Czytaj także: "Dobry krem z filtrem nie może kosztować 15 złotych". Polecamy najlepsze produkty SPF 50 pod makijaż