Tak dobrego filmu o młodzieży jeszcze nie było. Biegnijcie do kina na "Ostatni komers"

Maja Mikołajczyk
Chociaż rodzima kinematografia często stara się udowodnić, że nie da się nakręcić dobrego dramatu, który nie wpędzałby widzów w depresję, "Ostatni komers" pokazuje, że inny sposób prowadzenia narracji w tego typu kinie wcale nie czyni go gorszym, a wręcz przeciwnie – jest przyjemnym powiewem świeżości.
"Ostatni komers". Recenzja filmu z Sandrą Drzymalską. Fot. materiały prasowe

Uczniowska balanga

"Ostatni komers" powstał na motywach obsypanej nagrodami powieści "Ma być czysto" Anny Cieplak. Opowiada o grupce uczniów gimnazjum, którzy wyczekują imprezy (komersu) na zakończenie szkoły. Rok szkolny jeszcze się nie skończył, ale wakacyjne lenistwo czuć już w powietrzu. Nastolatkowie korzystają z ciepłych dni, wylegując się nad basenem i nawiązując pierwsze relacje.


Przebojowa Monika (Sandra Drzymalska) kręci z Kubą (Michał Sitnicki), starszym łysym pakerem, który wyraźnie wyróżnia się na tle chuderlawych kolegów dziewczyny. Chłopak jest przyjacielem jej brata Tomka (Mikołaj Matczak), coraz bardziej upodabniającego się do swojego kumpla. Oliwia (Nel Kaczmarek) marzy o starszych chłopakach, ale uwagę zwraca na nią tylko Chomik (Jakub Wróblewski), z którym wpadną w tarapaty z powodu swoich amorów.
Michał Sitnicki jako Kuba.Fot. materiały prasowe

Ani diabły, ani aniołki

"Ostatni komers" to wyjątkowy film we współczesnej polskiej kinematografii o nastolatkach. Zachowanie nastolatków nie zostało spatologizowane do karykatury, ale nikt też nie wybiela dzieciaków i nie robi z nich ugrzecznionych aniołków.

Twórcy zdecydowali się także porzucić tanie moralizatorstwo na rzecz przyglądania się swoim bohaterom nieoceniającym okiem. Uciekli dzięki temu dwóm najpopularniejszym tendencjom w kinie o dorastaniu: surowemu osądzaniu oraz romantyzowaniu pewnych problemów czy zachowań.

Ten pierwszy sposób opowiadania o młodzieży przypomina często szkolną rozprawkę, jest stosunkowo niegroźny, chociaż artystycznie już raczej wyczerpał swój potencjał. Większy problem widzę natomiast z drugim.

Pamiętam, jak popularny w moich nastoletnich czasach brytyjski serial "Kumple" (ang. "Skins") teoretycznie miał zniechęcać do podejmowania ryzykownych zachowań, a tymczasem zachęcał, czego dowodem był chociażby organizowany nawet w większych miastach Polski cykl imprez pt. "Party like Skins". Twórcy filmów o nastolatkach powinni mieć więc zawsze świadomość, że stąpają po grząskim gruncie.
Sandra Drzymalska jako Monika.Fot. materiały prasowe

Łysy tańczy w rytmie techno

Cały ten naturalizm diabli by wzięli, gdyby nie aktorki i aktorzy czujący się w swoich rolach jak ryby w wodzie. Oglądając film, łatwo poczuć się jak podglądacz, który z nostalgią przygląda się dylematom bohaterów oraz przeżywa razem z nimi ich nastoletnie dramaty.

W "Ostatnim komersie" pojawia się wiele znanych twarzy. W jednej z głównych ról zobaczymy m.in. Sandrę Drzymalską, która już pokazała w hicie Netflixa "Sexify", na co ją stać. Jej rola w filmie Nickela jest podobna, i co ciekawe – w obu produkcjach jej postać ma na imię Monika. W serialu giganta streamingu jej bohaterka jest już jednak dość świadomą swojej seksualności kobietą, podczas gdy w "Ostatnim komersie" jest w tej sferze jeszcze nieśmiałym podlotkiem.
Gwiazda może być jednak tylko jedna i jest nią Michał Sitnicki w roli Kuby. Z jego castingiem wiąże się interesująca historia – reżyser filmu podobno wypatrzył go na Instagramie. Sitnicki jest więc naturszczykiem, który mimo tego (a może właśnie z tego powodu?) wypadł rewelacyjnie w roli łysego "Seby" z osiedla, a sceny jego tańca do agresywnego techno, oświetlone stroboskopowymi światłami, nie pozwalają oderwać od niego wzroku.

Z kamerą wśród nastolatków

Chociaż łatwo było przerysować Kubę, wyostrzając cechy stereotypowego dresiarza, Nickel poszedł inną drogą, co oddaje również całą jego koncepcję na film. W polskim (i nie tylko) kinie wiele jest tytułów, które skupiają się na najgorszych aspektach życia biedniejszej części społeczeństwa, w perwersyjny wręcz sposób pokazując jej patologię oraz beznadzieję egzystencji.

Reżyser "Ostatniego komersu" zrezygnował jednak z pełnego wyższości litowania się i pokazał rzeczywistość swoich bohaterów z przyrodniczą niemal neutralnością oraz unikał przedstawiania środowiska biedniejszych uczniów jako skrajnie patologicznego.

Film tym samym wzbudził moje skojarzenia z fantastycznym "Florida Project" Seana Bakera, który portretując amerykańską biedotę, wypunktował jej problemy, ale nie utożsamił doświadczenia biedy z wypraniem z jakiejkolwiek radości życia.
"Ostatni komers" – film w reżyserii Dawida Nickela.Fot. materiały prasowe
Gdy w końcu nadchodzi tytułowy komers, idealnie podsumowuje cały zamysł filmu Nickela. Podczas seansu podskórnie spodziewamy się, że szkolna impreza będzie przełomowym wydarzeniem tak samo dla nastolatków, jak i dla fabuły. I co? Nic. Zabawa jak zwykle okazała się gorsza, niż się wszyscy spodziewali, a niektórym nawet nie udało się na nią dotrzeć. Zupełnie jak w życiu.

Dawno nie widziałam tak udanego współczesnego polskiego dramatu, pokazującego w naturalnym świetle zarówno blaski, jak i cienie życia. "Ostatni komers" to doskonały debiut i świetny film młodzieżowy dla nastolatków i dorosłych – takiego powiewu świeżości polskie kino obyczajowe potrzebowało. Zapisuję sobie w pamięci nazwisko Dawida Nickela i Wam radzę to samo – coś czuję, że ten reżyser jeszcze niejedno nam pokaże.
Czytaj także: Tak zmieniło się jej życie po premierze "Sexify". Sandra Drzymalska o roli w "Ostatnim Komersie"