Jak to możliwe, że mecz Euro 2020 obejrzało 61 tysięcy fanów? Oto sekret Madziarów

Krzysztof Gaweł
61 tysięcy ludzi na trybunach, głośny doping, emocje, trzy bramki i porażka Węgrów z Portugalią. To nie relacja spotkania wygrzebana z archiwum, tylko opis wtorkowego meczu Węgry - Portugalia w ramach Euro 2020. Czy to możliwe, by w środku pandemii zorganizować takie spotkanie? I czy to w ogóle bezpieczne? No i kto na to pozwolił? Oto odpowiedzi na powyższe pytania.
Węgierscy kibice tłumnie ruszyli obserwować zmagania swojej drużyny z mistrzami Europy Fot. ALEX PANTLING/AFP/East News
To, co działo się na Ferenc Puskas Arena 15 czerwca 2021 przejdzie, albo i już przeszło do historii. Podczas pandemii COVID-19, w okresie jej stopniowego wygaszania, na trybunach stadionu pojawił się niemal komplet kibiców. Bez maseczek, bez zachowywania dystansu społecznego, w miejscu, które jeszcze niedawno uznano by za idealne do transmisji wirusa. Dlaczego ktoś na to pozwolił? Oto trzy sekrety Madziarów i ich pomysł na powrót do normalności.
Czytaj także: Heroiczna walka Węgrów i dramat w końcówce. Niezwykły wyczyn Cristiano Ronaldo

Szczepienia obowiązkowe, by wejść na stadion


Taka decyzja zapadła długo przed rozpoczęciem Euro 2020. Węgrzy zadeklarowali w rozmowach z UEFA, że godzą się na sto procent frekwencji w trakcie turnieju, ale na trybuny wpuszczają tylko kibiców, którzy mają tzw. "paszporty covidowe". Węgry wprowadziły to rozwiązanie już jakiś czas temu, uprawnia do tego, by pójść do kina, teatru, muzeum i na mecz. Spotkanie w restauracji? Oczywiście, ale tylko z "paszportem".


Madziarzy, decyzją premiera Viktora Orbana, zrezygnowali z masowego wykorzystania szczepionek Pfizer, AstraZeneca czy Johnson&Johnson. Postawili na preparaty z Chin oraz rosyjski Sputnik V. To daje efekty, poziom zaszczepienia społeczeństwa zbliża się do 50 procent, a to dało możliwość wprowadzenia uprawnień dla osób, które skorzystały ze szczepienia.

Zwycięska batalia z COVID-19


Wydaje się, że model węgierski sprawdza się, trzecia fala zachorowań wciąż opada i dziś wynosi kilkadziesiąt przypadków dziennie. Tak dobrze nie było nad Dunajem od roku, kraj powoli wraca do normalności po długich miesiącach wyrzeczeń i walki z pandemią. Euro 2020 to nagroda i zarazem dowód na to, że przyjęte rozwiązania miały sens.
Kibice przed meczem Węgry - Portugalia w BudapeszcieFot. ALEX PANTLING/AFP/East News

Kibice, którzy w liczbie około 61 tysięcy oglądali mecz z Portugalią, musieli przejść pod stadionem procedury sanitarne (temperatura, dezynfekcja rąk), po czym okazać "paszport covidowy". Wówczas otrzymywali żółte opaski na nadgarstek, które zezwalały na udział w imprezie masowej. Bezpieczny udział. Specjaliści zgodnie oceniają, że tego typu impreza nie niesie dużego zagrożenia pandemicznego, a pomysł na organizację sprawdził się.
Kibic reprezentacji Węgier z charakterystyczną opaską na nadgarstkuFot. ATTILA KISBENEDEK/AFP/East News

Surowe restrykcje i brak pobłażania


Druga strona medalu, która może budzić kontrowersje, to surowe przepisy sanitarne i obostrzenia wobec osób, które zaszczepione wciąż nie są. Nawet, jeśli chorowały i pokonały COVID-19. Część obserwatorów oskarżyła władze Węgier o autorytarne zapędy i brak poszanowania wolności obywateli. Ale przekaz był i jest jasny. "Chcesz zobaczyć mecz Euro 2020 i kadrę? Zaszczep się".
Jeśli tego nie zrobisz, nie pójdziesz do kina, nie siądziesz przy stoliku w restauracji, musisz założyć maseczkę w pomieszczeniach zamkniętych, nie możesz brać udziału w zgromadzeniach (ten przepis budzi spore kontrowersje). I nie zobaczysz drużyny narodowej na stadionie. Czy ten system zadziała? To się okaże, ale wydaje się, że droga do normalności wiedzie przez model węgierski. A gdyby tak u nas?

Jeden ważny fakt, który wiąże się z tym meczem, nie może zostać pominięty. Madziarzy walczyli jak lwy, ale przegrali z mistrzami Europy 0:3. Dwa razy trafił Cristiano Ronaldo, Selecao uradowali niewielką grupkę swoich fanów. Ci nie musieli być zaszczepieni, ale wymagano od nich przed wejściem na stadion wykonania testu PCR. Jak to w pandemii, za brak dowodu na bycie zdrowym trzeba po prostu zapłacić.