Przygoda czeka... za rogiem twojego domu. Mikrowyprawy uratują twoje wakacje w mieście

Ola Gersz
Wielkie wyprawy za morza i góry są przereklamowane. Spójrzmy prawdzie w oczy: nie każdy z nas ma czas i fundusze, żeby wyjechać na drugi koniec świata. Szczególnie w pandemii. Nie oznacza to, że nie możemy podróżować – po prostu róbmy to… lokalnie. W swojej okolicy i koło swojego domu! O tym, czy są mikrowyprawy i jak je organizować, opowiada Lukasz Długowski, ich twórca w Polsce i autor książki "Mikrowyprawy w wielkim mieście". Rozmówca naTemat nie ukrywa: mikrowyprawianie się uratowało mu życie.
O mikrowyprawach opowiada ich twórca w Polsce Łukasz Długowski Fot. Filip Klimaszewski
Skąd pomysł na mikrowyprawy?

Z przypadku. Nigdy nie chciałem robić takich rzeczy, bo nastawiałem się na wielkie wyprawy. Polska mnie zawsze nudziła i szukałem z niej ucieczki. Zawsze chciałem być podróżnikiem, jak himalaista Krzysztof Wielicki, polarnik Marek Kamiński, czy Fridtjof Wedel-Jarlsberg Nansen, norweski polarnik i laureat Pokojowej Nagrody Nobla.

Zaplanowałem już sobie całą karierę. W 2012 roku próbowałem zimą przejść samotnie Norwegię – 500 kilometrów na nartach z Bergen do Oslo. Po trzech dniach w drodze stanąłem na szczycie góry i zrozumiałem, że ryzykowanie swojego zdrowia i życia, żeby przejść z punktu A do punktu B – bo nie oszukujmy się, ale do tego to się sprowadza – jest absolutnie bez sensu.


To był przełomowy moment w twoim życiu?

Uznałem wtedy, że wielkie wyprawy nie są dla mnie. Miałem 5-letniego syna i pojąłem, że ryzyko mojego zdrowia i życia to pikuś w porównaniu z tym, że ryzykuję również jego przyszłość. Wiem, co to znaczy wychowywać się bez ojca, dlatego zawróciłem.

Wróciłem do Polski, ale wiedziałem, że nadal potrzebuję tego, co daje podróżowanie: ekscytacji z odkrywania nowego, poznawania nowych miejsc i ludzi, ryzyka, zaspokajania swojej ciekawości. Znalazłem więc bloga brytyjskiego podróżnika Alastaira Humphreysa, twórcy microadventures. Przeszczepiłem to na polski grunt, dodałem sporo od siebie i tak powstały mikrowyprawy.
Fot. Filip Klimaszewski
Czym są mikrowyprawy?

To sposób na to, żeby życie nie ciągnęło się jak szary, smętny glut. Bądźmy szczerzy: nie każdy jest Markiem Kamińskim czy Krzysztofem Wielickim i nie każdy może ruszyć na biegun albo w Himalaje. Większość z nas ma dość przyziemne życie: odwozi dzieci do szkoły, chodzi do pracy, spłaca kredyt, robi zakupy. Nie ma w tej codzienności miejsca na wielkie wyprawy, jednak wiele ludzi o nich marzy. Dzięki mikrowyprawom nie musimy siedzieć smutni przez cały rok i czekać na dwa tygodnie urlopu, ale możemy realizować przygodę pod domem.

Pandemia, w której wielkie wyprawy są ograniczone, to chyba dobry moment na mikrowyprawy.

Tak, pandemia udowodniła, że potrzebujemy mikrowypraw. Słyszałem od wielu osób, że poodkrywali w tym czasie cudowne miejsca rzut beretem od swojego domu. Mój znajomy wcześniej w ogóle nie zdawał sobie sprawy, że na łące położonej kilometr od jego domu można spotkać łosie. Teraz każdego dnia idzie tam przed pracą i podgląda je przez lornetkę. Nie trzeba lecieć do Grecji czy na Zanzibar – kieszonkową przygodę można przeżyć w swojej własnej okolicy.

Jak zorganizować mikrowyprawę?

Nie wymaga to wielkiego planowania i przygotowań. Kiedyś wracałem z pracy z moją żoną, która była przemęczona. Nagle powiedziałem do niej: "zatrzymajmy się, zdejmijmy buty i wracajmy boso do domu". Szliśmy boso po trawie i z mojej żony zeszło całe zmęczenie. Droga do domu, którą codziennie pokonywała, wyglądała zupełnie inaczej. Nawet to może być mikrowyprawa.

Moim zdaniem najważniejsze jest przełamanie w swojej głowie barier dotyczących pieniędzy, czasu i możliwości. Często mówimy, że nie stać nas na wyjazd lub sprzęt. Napisałem książkę "Mikrowyprawy w wielkim mieście", w której podaję wiele pomysłów, jak przeżyć mikrowyprawę: albo za darmo, albo za niewielkie pieniądze, jak 3,20 zł, czyli koszt biletu autobusowego. Najdroższa, jaka zaproponowałem, kosztuje 450 zł.
Fot. Filip Klimaszewski
Sprzęt jest bardzo często zupełnie niepotrzebny. Myślę, że w tej chwili i ty, i ja jesteśmy gotowi na wyjście w teren – może nie na stukilometrową wędrówkę, ale na pójście do lasu czy na łąkę i rozwieszenie hamaku albo położenie się na kocu w trawie i patrzenie w niebo. Kiedy ostatni raz spoglądaliśmy w chmury lub gwiazdy dla czystej przyjemności?

Raz moja znajoma chciała przespać się w swoim ogrodzie, ale nie miała namiotu ani karimaty. Rozstawiłem cztery palety, które leżały w jej ogrodzie, wyniosłem materac z jej łóżka i rozwiesiłem moskitierę nad głową. Znajoma spędziła noc w sadzie jabłkowym bez kupna żadnego sprzętu. Wiele ludzi mówi, że nie ma na to czasu, ale zawsze można wygospodarować godzinę lub dwie. Tak jak moja znajoma, możemy się gdzieś przespać nocą, jeśli za dnia zupełnie nie mamy chwili dla siebie.

Czyli do mikrowyprawiania się nie potrzeba żadnych specjalnych umiejętności?

Staram się organizować mikrowyprawy jako aktywności o niskim progu wejścia, czyli tak, aby były one bardzo łatwo dostępne. Moje propozycje w książce ułatwiają wejście w outdoor. Każdy z nas potrafi chodzić, wisieć w hamaku czy wejść na drzewo.

Ludzie zbyt często myślą o podróżach jako o wielkich wyczynach. Sądzą, że trzeba być Leo Messim podróżowania. Żeby nim być, trzeba poświecić na podróże całe swoje życie. Jeśli nie możesz sobie na to pozwolić, musisz sprowadzić swoje pomysły do rzeczywistości i zrobić coś na miarę swoich możliwości.

Nie musisz wspinać się na Mount Everest, ale – tak jak niegdyś grupa entuzjastów w Warszawie – możesz wspinać się na najwyższe warszawskie górki. To też może być świetna przygoda i wspólnie spędzony czas ze znajomymi, bo mikrowyprawy są często po prostu okazją do spotkania się z przyjaciółmi w naszym zabieganym życiu.

Czyli wszystko zależy od naszej kreatywności i otwarcia.

Tylko od tego. Nie wierzę w to, że istnieje człowiek, w którego napięty, tygodniowy grafik nie byłbym w stanie wcisnąć mikrowyprawy. Kiedyś z Robertem Biedroniem, ówczesnym prezydentem Słupska, czyli człowiekiem bardzo zapracowanym, robiliśmy program o mikrowyprawach w mieście. Spłynąłem z nim kajakiem przez Słupsk, a potem pojechaliśmy nad jezioro, na którym popływaliśmy na stand up paddle. Robert Biedroń powiedział mi potem: "Odkrywam to miasto na nowo, nie widziałem Słupska z tej perspektywy". Takie przygody są naprawdę na wyciągnięcie ręki.

A co można robić w wielkich miastach?

Najfajniejsza mikrowyprawa, jako zorganizowałem, to było "przeniesienie" Norwegii do Warszawy. Kiedy mieszkałem w Norwegii, pracowałem w hotelu jako kelner i codziennie musiałem przejść do pracy 3 kilometry wzdłuż fiordu. Po jakimś czasie chodzenie zaczęło mi się nudzić, więc pływałem z domu do hotelu kajakiem.

Zastanawiałem się, jak przenieść ten pomysł do stolicy i zdałem sobie sprawę, że przecież mamy Wisłę. Jeśli ktoś mieszka w jej pobliżu, może zwodować składany kajak czy stand up paddle, spłynąć do centrum i później schować sprzęt do plecaka. Zrobiłem tak z kolegą. Pewnego ranka przepłynęliśmy Wisłą z Wilanowa do centrum, co zajęło nam 45 minut, czyli może nieco więcej, niż przejazd samochodem w korkach o tej porze dnia.

Ale o ile było to przyjemniejsze! Nie tylko mieliśmy siłownię, ale jeszcze rozciąganie i medytację, bo rzeka była zupełnie pusta. Spokój, cisza i śpiew ptaków. Potem schowaliśmy deski do plecaka i poszliśmy do roboty. Myślę, że nawet w tak zatłoczonym miejscu, jak Warszawa można znaleźć miejsce na przygodę.
Fot. Natalia Kontraktewicz
A jeśli kajaki są dla kogoś zbyt ekstremalne?

Gdy mieszkałem kiedyś na warszawskim Mokotowie i pracowałem w centrum, wymyśliłem, że zamiast jeździć zatłoczonym autobusem, będę chodził do pracy zielonym szlakiem. Wyznaczyłem na mapie szlak parków i szedłem przez nie praktycznie całą pięciokilometrową trasę. Zielono, spokojnie, bez nerwówki w autobusie, korków i smrodu spalin. Bajka. Nie czułem się, jakbym był w stolicy Polski.

Mam wrażenie, że mikrowyprawy to cała życiowa ideologia, która polega na byciu tu i teraz oraz czerpaniu z życia małych przyjemności.

To szkoła bycia uważnym w życiu. Gdy codziennie biegamy z domu do pracy, nie zauważamy, że pod domem zakwitł nam bez, a pomiędzy choinkami włóczy się jeż. Dopiero kiedy wyłączymy rozpraszacze w postaci smartfona, telefonu czy komputera, możemy skontaktować się z rzeczywistością. Kiedy odrzucimy wszystkie warstwy, które zakłócają nam życie, mamy szansę znowu nawiązać z nim więź.

Tak było i w Twoim przypadku?

Mikrowyprawy uratowały mi życie. Była duża szansa, że gdybym poszedł dalej na nartach przez Norwegię, zrobiłbym sobie krzywdę. Byłem tak zdeterminowany, żeby zacząć moja eksploracyjną karierę, że wyruszyłem w tę podróż, mimo że... nie umiałem jeździć na nartach.

Gdyby nic mi się nie stało, pewnie kontynuowałbym tę życiową ścieżkę, ale myślę, że skończyłbym jako stary, zgorzkniały człowiek. W kontekście wielkiego podróżowania nie mówi się bowiem o kosztach, jakie się z tym wiążą – nie tylko w postaci debetu na koncie, ale również osobistych. Ciągle nie ma cię w domu, bo albo jesteś na wyprawie, albo się do niej przygotowujesz. Dzieci wielkich podróżników miały wiecznie nieobecnych ojców. To dość smutna rzeczywistość.

Mikrowyprawy uratowały mi więc również życie psychiczne, ale dały mi także dużo szczęścia. Jestem bardzo zadowolony ze swojego życia. Myślę, że bardziej, niż gdybym był podróżnikiem przez wielkie "P".
Fot. Filip Klimaszewski
Rzadko w Polsce słyszy się takie słowa.

Tak, mamy tendencję do narzekania. Tajemnica mojego zadowolenia tkwi jednak w tym, że nie oszczędzałem się w życiu i przeżyłem wiele na mojej skórze: koszty emigracji, bycia outsiderem, podróżnikiem i buntownikiem. Jestem mądrzejszy o te doświadczenia, więc łatwiej jest mi dokonywać wartościowych dla mnie wyborów.

Dostrzegasz obecnie u ludzi zwiększoną potrzebę lokalnego eksplorowania?

Widzę wiele osób, a nawet instytucje i domy kultury, które zajmują się mikrowyprawami. Duże media w Polsce pisały nawet, że to przyszłość turystyki. Bardzo mnie to cieszy, bo nie chodzi mi tylko o możliwość zapewnienia ludziom przygody. To również mój sekretny sposób na zachęcenie ludzi do ekologii. Nie wierzę w to, że można być ekologiem, siedząc przed komputerem. Ekologiem można być, gdy ma się kontakt z przyrodą: wejdzie się na drzewo, wskoczy do rzeki, wytarza w bagnie. Wtedy zakochasz się w przyrodzie i nie pozwolisz na to, żeby ktoś ją niszczył.
Czytaj także: Survival w zgodzie z naturą, czyli bushcraft. Spędziliśmy noc w lesie i... nie było tak źle
Wracając do tego, co powiedziałeś: Twoim zdaniem mikrowyprawy to faktycznie przyszłość turystyki?

Obecnie turystyka zjada własny ogon. Odwiedzamy miejsca i jednocześnie je niszczymy, co widzę i w Europie, i w Ameryce Południowej, do której często się wybieram. Jeszcze trochę i nie będzie do czego jeździć. Przede wszystkim potrzebna jest zmiana modelu turystyki na turystykę odpowiedzialną, która z szacunkiem będzie podchodzić do odwiedzanych przez nas miejsc.

W Tatry każdego roku udaje się około 4 milionów ludzi. Tatrzański Park Narodowy stara się wszelkimi sposobami zminimalizować wpływ tłumów i na razie mu się to udaje, ale pytanie, gdzie jest granica. Czy to będzie 8 czy 10 milionów? Tatry są malutkie. Myślę, że żeby nie zadeptać największych atrakcji w Polsce, jak Morze Bałtyckie, Białowieski Park Narodowy czy właśnie Tatry, będziemy potrzebować promocji turystyki lokalnej i podmiejskiej, czyli właśnie mikrowypraw.

Jest jeszcze kwestia klimatu.

Z powodu kryzysu klimatycznego albo liczba połączeń lotniczych będzie maleć, albo loty staną się droższe, czyli mniej dostępne dla ludzi. Pozostaje też kwestia pandemii: zdaniem naukowców COVID-19 to tylko jedna z pandemii, które nas czekają. Z tych dwóch powodów będziemy ograniczeni do podroży po Polsce. Myślę, że mikrowyprawy nie będą jedynym możliwym sposobem na podróżowanie, ale obecna nierówność w turystyce na rzecz wielkich podroży za morze będzie się zmniejszać. City breaks i wypady na kilka dni będą coraz rzadsze. Pora więc odkryć własną okolicę.