Siedem grzechów głównych Sławoja Leszka Głódzia. Dlaczego ten arcybiskup stoi ponad prawem?
Czy arcybiskup Głódź może zostać sołtysem we wsi Piaski na Podlasiu? Oczywiście, że tak! Skoro chce to może. Przepisy co prawda tego zabraniają, ale przecież ten duchowny nieraz udowodnił, że księża kościoła katolickiego stoją w Polsce ponad prawem.
Czy księża, biskupi i arcybiskupi Kościoła nie dowiedli nieraz, także w znacznie bardziej dramatycznych okolicznościach, że ograniczenia ich nie obowiązują?
Mało tego, że nie dotyczą ich nie tylko przepisy, ale i zasady moralne, czy choćby przyzwoitości, za złamanie których tak surowo sądzą zwykłych śmiertelników? To Himalaje hipokryzji? Może. Ale przecież skrajnego narcyza i aroganta, jakim jest abp Głódź, to nic nie obchodzi.
Bardziej od egotyzmu Głódzia zastanawiające jest jednak to, że nie ma komu w Kościele go zdyscyplinować, przywołać do porządku. Nawet Watykan, który musnął go niedawno niewielkimi niedogodnościami, jak zakaz wystąpień publicznych i odprawiania mszy (bo „karą” tego za żadne skarby świata nie nazwę) za - uwaga, uwaga - krycie księży pedofilów - w sprawie piastowania funkcji sołtysa milczy jak zaklęty.
Czytaj także: Miejsce kultu czy wybieg dla danieli? Kontrowersje ws. działki, którą Głódź załatwił za 1 proc. ceny
Gdyby abp Głódź uważał się za normalnego człowieka, ta sytuacja nigdy nie miałaby miejsca. Piastując w Kościele wysokie stanowisko (mimo, że dziś jest już na emeryturze) znałby świetnie nie tylko prawo kościelne, ale i świeckie i wiedziałby, że podział Kościoła od państwa oznacza, iż duchowni nie mogą pełnić funkcji publicznych, państwowych.
Właśnie dla zdrowego rozdzielenia relacji prywatnych i publicznych, żeby wierni nigdy nie mieli cienia wątpliwości, że za tym co księża mówią w kościele nie stoi żaden polityczny interes i odwrotnie - żeby nie było wątpliwości, czy politykowi, który jest równocześnie księdzem bardziej zależy na interesie Kościoła, niż na dobru Polski i własnych wyborców.
Ale, o czym publicznie mówi ksiądz Isakowicz-Zaleski, arcybiskup nie uważa się za zwykłego obywatela, a przeciwnie, za gwiazdę, której nie obowiązują żadne zasady. Popełnił już wszystkie możliwe grzechy (i mówię tylko o tych, które wyszły na jaw w przestrzeni publicznej), na czele z siedmioma głównymi - zgrzeszył pychą, chciwością, nieczystością, zazdrością, nieumiarkowaniem w jedzeniu i piciu, gniewem i lenistwem i nie spotkała go za to nigdy żadna kara. Postanowił więc pójść dalej i złamać przepisy. I wiecie co? Idę o zakład, że to też ujdzie mu płazem.
Pal sześć, że od 1980 roku duchownym nie wolno kandydować w wyborach ani pełnić funkcji publicznych i że zakazał im tego nie kto inny, tylko sam Jan Paweł II - bo mało kto go w polskim Kościele katolickim naprawdę szanuje, a niemal nikt nie słucha. I pal sześć, że prawo kanoniczne zabrania Głódziowi bycia sołtysem tak bardzo wprost, że bardziej już nie można i że w kodeksie prawa kanonicznego stoi jak wół, że:
[i]”Duchownym zabrania się przyjmowania publicznych urzędów, z którymi łączy się udział w wykonywaniu władzy świeckiej”[/i].
Trudno jednak zignorować fakt, że ustawa o stosunku państwa do Kościoła katolickiego mówi jasno, że Kościół owszem, „rządzi się swoim prawem”, ale tylko w sprawach, które go dotyczą, w innych zaś zastosowanie mają „powszechnie obowiązujące przepisy prawa”.
Co w zestawieniu z ustawą o gwarancjach wolności sumienia i wyznania, w której zapisano jasno, że Kościół katolicki, tak jak każda inna tego typu organizacja ma swobodę, owszem, ale wypełniania funkcji religijnych (nie państwowych, publicznych) i że państwo jest oddzielone od Kościoła katolickiego i innych związków wyznaniowych, a „Rzeczpospolita Polska jest państwem świeckim, neutralnym w sprawach religii i przekonań” daje jasny obraz: Głódź nie powinien być sołtysem, bo to naruszenie prawa i jawny, wręcz rażący konflikt interesów.
Eliza Michalik
Czytaj także: "To jest jednak niebywałe". Eliza Michalik komentuje wsparcie polityków PiS dla o. Rydzyka