Walka PiS-u z nepotyzmem to nieśmieszny żart. Nie ekscytujmy się czymś, co powinno być normą
4 czerwca 2021 rok. Kongres Prawa i Sprawiedliwości. Partia wypowiada wojnę nepotyzmowi. Są brawa, jest wzruszenie, wyrażanie aprobaty potakiwaniem głową i widocznym w oczach zachwytem. I wszystko byłoby ok, zasada przecież słuszna, ale jest jedno "ale"... Niech powtórzę: PiS zdecydował się na taki krok 4 czerwca 2021 roku. To, co odnotowane jako triumf uczciwości, powinno być normą od dawna.
– Syndrom "tłustych kotów" to jest nepotyzm, który nie jest szeroki, ale my musimy to zmienić. Obowiązkiem tego Kongresu jest, aby to zmienić – mówił prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński.
Przekaz jest więc taki, że przypadki te są problemem marginalnym (załatwianie swoim bliskim państwowych posad nazwano "błędami" i "niedociągnięciami"), chcieliśmy dobrze, ale każdemu może się zdarzyć wpadka – tym bardziej, jeśli odnosi się TYLE sukcesów i jeśli realizuje się "wielki, kompleksowy program przebudowy polskiego życia".
I choć "Nie ustrzegliśmy się również przed pokusami, które niesie ze sobą sprawowanie władzy", teraz bijemy się w pierś i wracamy na właściwie tory, a tak w ogóle to niech inne ugrupowania biorą z nas przykład. Niech zapanuje zgoda, harmonia, uczciwość i transparentność.
Rzeczywiście sposób w jaki PiS rozprawia się z nepotyzmem może zwalić z nóg. Jednak nie o taką euforię, jak mogłoby się wydawać, tutaj chodzi.
"W cywilizowanym państwie, w XXI wieku, w ogóle nie powinny powstawać uchwały o zwalczaniu korupcji i nepotyzmu. To powinno być oczywiste. A robienie z tego wielkiego wydarzenia, na miarę epoki, jest naprawdę śmieszne" – skomentował na Twitterze zamieszanie wokół uchwały PiS jezuita o. Grzegorz Kramer.
Trudno się z nim nie zgodzić, i może cała sprawa byłaby śmieszna, gdyby nie była straszna. Zastanawiający jest fakt, że politycy Prawa i Sprawiedliwości muszą mieć taką zasadę na piśmie. Widocznie bez czarnego na białym nie budzą się w nich żadne wątpliwości, nie ma refleksji, że może jednak coś jest nie tak, że może jednak nie wypada...
W słynnej uchwale rozprawiającej się z nepotyzmem zapisano: "Naszym celem jest stworzenie polskiego modelu państwa dobrobytu oraz uzyskanie przez mieszkańców naszego kraju takiego poziomu i jakości życia, jakimi cieszą się obywatele najzamożniejszych państw europejskich".
No i teraz warto się zastanowić, o co ta cała afera, po co ten kpiarski ton? Najwyraźniej w szeregach PiS uznano – dla dobra obywateli – że zanim się coś wprowadzi, warto to przetestować. Z pewnością dlatego niektórzy politycy partii rządzącej postanowili się poświęcić, a właściwie swoje rodziny, i na własnej skórze sprawdzić, czy rzeczywiście taki model się nada, sprawdzić, jak to jest żyć, jak obywatele zamożnych państw.
"Przypadki nepotyzmu w naszych szeregach rzucają cień na całą naszą formację. Podważają jej wiarygodność. Kwestionują fundamentalną dla Prawa i Sprawiedliwości zasadę, że uprawianie polityki rozumiemy jako służbę w interesie dobra wspólnego, jako pracę na rzecz pomyślności Rzeczpospolitej i jej obywateli, a nie jako sposób na osiąganie własnych korzyści" – brzmi fragment uchwały.
Kiedy w 2019 roku, przy okazji nagromadzenia w tym samym czasie wielu afer w pisowskim ogródku – afera SKOK, afera billboardowa, afera z absurdalnymi premiami dla rządu, afera z załatwianiem pracy dla córki leśniczego, afera z wieżami Jarosława Kaczyńskiego i afera dotycząca kościelnych gruntów kupionych przez Mateusza Morawieckiego po bardzo okazyjnej cenie – pytałam wyborców PiS, czy nie przeszkadza im taka hipokryzja władzy, usłyszałam:
– To nie ma żadnego wpływu, bo to jest tylko nakręcone. Każdy popełnia błędy. Nie ma świętych. To są normalne ludzkie sprawy, a jakieś afery zawsze się wyciąga. Przecież w przypadku innych partii też się takie pojawiają – podkreślała jedna z mieszkanek Jasienicy Rosielnej.
– To jest właśnie ta przedsiębiorczość. Po prostu mało ludzi to czuje. (...) Śledziłam jedną i drugą sprawę. Chciałabym, żeby powstały takie dwie wieże to raz, a Morawiecki miał prawo kupić sobie takie działki. Akurat nadarzyła mu się taka okazja. Każdy by tak zrobił. Ktoś byłby głupi, gdyby z tego nie skorzystał – argumentowała inna rozmówczyni, zaznaczając, że "co z tego, że biorą, skoro też dają".
Być może to przymykanie oczu wyborców na piswoskie posunięcia sprawiło, że i Jarosław Kaczyński machnął ręką na przejawy rodzinnej troski. Bądźmy jednak szczerzy, żeby nie zauważyć nepotyzmu trzeba było mieć oczy zupełnie zamknięte. A po omacku trudno poruszać się nawet takiemu graczowi, stąd pewnie te "niedociągnięcia".
Co stało się teraz? Teraz wyborcy PiS-u znowu dostali sygnał, że wszystko jest w porządku, że może i coś się zepsuło, ale już trzymamy rękę na pulsie. A że nic to nie zmieni, to już trudno.
Świat bliskich PiS nie zadrżał w posadach, nie polały się łzy, nie powstają naprędce zaktualizowane o ostatnie zajmowane stanowiska (w Spółce Skarbu Państwa oczywiście) CV. Można odetchnąć z ulgą, rozsiąść się za biurkiem i zetrzeć pot z czoła, bowiem uchwała nie działa wstecz. Czyli zmieniło się to, że nie zmieniło się nic. Nie przejdzie żadne tornado, powiał tylko wiaterek zażenowania.
Sprytem wykazał się ten, kto pomyślał o swojej rodzinie zawczasu – oczywiście tylko i wyłącznie o tych kompetentnych członkach. Oni pewnie zapracowali na takie stanowiska, więc i bez wsparcia powinni siedzieć przy tym hojnie podsypywanym korytku, no ale okoliczności wcześniej nie były sprzyjające.
Wbrew pozorom i dla tych, którzy dopiero chcieliby się wykazać, droga zamknięta nie jest. W uchwale PiS jest furtka i na taką okoliczność. Wyjątkowa okoliczność.
Stwierdzono, że przepisy nie będą dotyczyć osób "które pracują w spółkach Skarbu Państwa ze względu na kompetencje, doświadczenie zawodowe i doszło do nadzwyczajnej sytuacji życiowej".
Wszystko zostaje po staremu. Spółki Skarbu Państwa nadal są spółkami Prawa i Sprawiedliwości. Rzeczniczka PiS Anita Czerwińska wyjaśniła, co oznacza ta nadzwyczajna sytuacja życiowa.
– Ktoś pracuje w spółce Skarbu Państwa, jest osobą kompetentną, wykwalifikowaną, pracuje w tej firmie od wielu lat, ma ogromne doświadczenie i nagle zdarza się tak, że jego współmałżonek zostaje posłem. (...) Wówczas taka osoba nie może być karana, dyskryminowana w ten sposób, że musi zrezygnować z pracy, stanowiąc też wartość dla spółki jako wartościowy pracownik – zaznaczyła, dodając, że wszystkie przypadki będą rozpatrywane indywidualnie.
Kto będzie rozpatrywał, kto oceniał, kto sprawdzał i kto decydował? To już zupełnie inna historia, choć równie mało zabawna. Czy wszystko da się usprawiedliwić? Najwidoczniej tak.