Na polskie "The Office" wylał się hejt. Dlaczego Polacy nie cierpią rodzimych produkcji?

Maja Mikołajczyk
Reakcje po ogłoszeniu polskiej wersji brytyjskiego "The Office" przypomniały mi, jak wielu rodaków z gruntu sceptycznie podchodzi do wszystkich filmów i seriali wyprodukowanych w naszym kraju. Postanowiłam sprawdzić, dlaczego Polacy tak bardzo ich nie lubią i zapytałam o to kilka osób.
Na polskie "The Office" wylał się hejt. Fot. Facebook/ Fakes Forge

"Polskie The Office będzie jak nasza polityka"

"Już nie mogę się doczekać, jak bardzo to będzie złe", "Polskie 'The Office' będzie jak nasza polityka. Mało śmieszne, bardziej straszne" – w takim tonie było napisanych większość komentarzy pod zamieszczoną przez Canal+ na Facebooku informacją o rozpoczęciu prac nad polską wersją kultowego serialu "The Office".


Polska nie jest pierwszym krajem, który zdecydował się na jego adaptację. Rodzime produkcje na podstawie popularnego brytyjskiego formatu stworzonego przez Ricky'ego Gervaisa mają także na swoim koncie m.in. Stany Zjednoczone, Kanada, Indie, Czechy, Francja oraz wiele innych państw na całym świecie.

Do najpopularniejszej z wszystkich powyższych amerykańskiej wersji serialu widzowie także podchodzili z dystansem, o czym w wywiadach mówił sam Gervais. Recenzje pierwszego sezonu nie były zbyt entuzjastyczne, a rola wcielającego się w głównego bohatera Steva'a Carella została przez krytyków zmiażdżona.
Czytaj także: Seriale potrafią ratować życie. Dzięki "The Office" wiedział, jak reanimować i uratował kobietę
Kolejne sezony (poza ostatnimi) zostały przyjęte już znacznie cieplej. Z danych zgromadzonych przez popularny agregator opinii Rotten Tomatoes wynika, że ostatecznie amerykański serial spodobał się widzom nieco bardziej niż brytyjski.

Patrząc z kolei na liczbę ocen na polskim portalu Filmweb można dojść do wniosku, że "The Office US" jest w naszym kraju dużo popularniejszy niż jego pierwowzór, ponieważ oceniło go ponad 45 tys. widzów, podczas gdy brytyjską wersję mniej niż 6 tys.

Premiera polskiego "The Office" zapowiedziana jest na jesień tego roku, więc już niebawem dowiemy się, jak rodzimi twórcy poradzili sobie z adaptacją formatu do naszych realiów. Zanim jednak ta kwestia się rozstrzygnie, sprawdźmy, czy mamy powody, by mieć uzasadnione obawy.
Po ogłoszeniu przez Canal+ prac nad produkcją polskiej wersji "The Office" powstało wiele memów.Fot. Twitter/ @AtrocityVendorr

Klątwa Vegi, komedii romantycznych i nie tylko

Zapytałam kilka osób, czego nie lubią w polskich produkcjach i co najbardziej ich w nich wkurza. Wielu moich rozmówców, jak można się było spodziewać, narzekało na rodzime filmy, które królują w multipleksach: popularne już chyba od dwóch dekad komedie romantyczne oraz produkowane taśmowo wyroby filmopodobne Patryka Vegi.

– Vegi to nawet już nie oglądam, bo szkoda mi czasu – mówi mi Marta. W polskim kinie irytuje ją jednak nie tylko uniwersum reżysera "Pitbulla". – Wkurzają mnie stereotypowe postacie, okropnie nagrany dźwięk (odgłosy w tle są głośniejsze od rozmów, przez co nie można ich zrozumieć), bardzo przeciągane i przedłużane sceny, dialogi młodych osób, które są obciachowe i czuć, że pisane przez 50-latków – wylicza.
O filmach Patryka Vegi powstało sporo memów.Fot. Internet
Dostało się także uwielbianym przez niektórych starszym komediom sensacyjnym, takim jak "Młode wilki", "Killer" czy "Sara". – Polskie kino kojarzy mi się głównie z seksizmem i rasizmem. Nie cierpię klasyków z lat 90. – mówi Tomek.

Mój rozmówca uważa, że ratunkiem dla polskiej kinematografii mogłoby być zróżnicowanie repertuaru w multipleksach i wyświetlanie większej liczby filmów artystycznych. – Powinniśmy też wrócić do tradycji chociażby kina moralnego niepokoju – dodaje.

Michał opowiedział mi z kolei, jak jego zdaniem kształtuje się krajobraz polskich produkcji filmowych i serialowych.

– Polska kinematografia – mam wrażenie – dzieli się wyłącznie na dwa gatunki. Pierwszy to coś, co próbuje być "Wielką Kinematografią" (trochę jak z Literaturą Piękną). Zazwyczaj są to smętne dramaty o patologicznych rodzinach, klechach i pingwinach albo II wojnie światowej (...) Przeważnie jest to też kino niesamowicie nudne i nie do zdzierżenia bez wcześniejszego znieczulenia (...) – opisuje.

– Z drugiej strony – mamy kino gatunkowe, rozrywkowe upstrzone formatami kopiowanymi z najgorszych produkcji amerykańskich. Tutaj piękny przykład serialowy – parę lat temu była próba zrobienia polskiego "Peaky Blinders" w postaci "Belle Epoque". Próba mniej więcej tak udana, jak" Koronę Królów" można uznać za dobrze zagrany serial historyczny – kontynuuje.

– Wszystko to sprawia, że z tego krajobrazu nędzy i rozpaczy, ciężko wygrzebać jakiekolwiek perełki – ja się poddałem. Może za parę lat, jak będę miał więcej wiary w rodaków, spróbuję znowu... – kończy zrezygnowany.

Niektórzy nie mają nic przeciwko polskiemu kinu, ale nie przepadają za telewizyjnymi produkcjami. – Ja nie lubię polskich seriali – nie wszystkich, ale większość z nich ma po prostu niską jakość. Jak włączyłem sobie "Szadź" po obejrzeniu "The Sinner", to przykro się to oglądało – wspomina Janusz.

– Ogólnie to nawet nie oglądam za dużo polskich seriali, bo z góry mam nastawienie, że będą na poziomie "Rancza". Myślę, że po prostu większość polskich aktorów i w sumie też reżyserów nie trzyma poziomu zagranicznych kolegów – dodaje Filip. Trudno mi nie zgodzić się z większością opinii moich rozmówców – mnie również polskie kino rozrywkowe kojarzy się ze wszystkim, co najgorsze. Mam jednak wrażenie (i nadzieję), że wkrótce może się to zmienić.

Ostatnia "Magnezja" czy "Disco Polo" Macieja Bochniaka, zapowiedziani na 2022 rok "Niebezpieczni dżentelmeni" czy nawet średnio udane "W lesie dziś nie zaśnie nikt" i "Wszyscy moi przyjaciele nie żyją" – to wszystko są moim zdaniem zwiastuny tego, że w polskim kinie popularnym nareszcie dzieje się coś dobrego.

Rodzime kino artystyczne natomiast już od paru lat pełne jest perełek i reżyserów oraz reżyserek świadomie balansujących na jego granicy z kinem gatunkowym, co daje bardzo interesujące i nowatorskie efekty.

"Wieża. Jasny dzień" i "Monument" Jagody Szelc, "Baby bump" i "Królewicz Olch" Kuby Czekaja, "Eastern" Piotra Adamskiego czy docenione za granicą "Córki dancingu" i "Fuga" Agnieszki Smoczyńskiej – tę listę można by ze spokojem wydłużyć o jeszcze przynajmniej kilkanaście tytułów.

Polskich seriali parę lat temu faktycznie aż żal było oglądać. Wydaje mi się jednak, że telewizyjne produkcje, a w szczególności te kryminalne, w ostatnim czasie zaliczyły zauważalny skok jakościowy.

"Kruk", "Klangor" czy ostatni "Rojst '97" są serialami, których nie musimy się wstydzić na arenie międzynarodowej. Trzymam kciuki, żeby polskie "The Office" również można było zaliczyć do tej "dobrej zmiany".
Czytaj także: Śmierć na bagnach. "Rojst '97" jest dużo lepszy niż jego poprzednik, a Różczka wymiata

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut