Pracował nad ustawą znoszącą cenzurę w Polsce. "Dziś chce się wprowadzić kontrolę na wzór rosyjski"

Aneta Olender
Uczestniczył w obradach okrągłego stołu, jako poseł i prawnik pracował nad ustawą znoszącą cenzurę w Polsce, dziś z niepokojem i ze smutkiem patrzy na medialne zakusy polityków PiS. Z Jackiem Ambroziakiem, działaczem antykomunistycznej opozycji, rozmawiamy o ustawie lex TVN i wolności słowa.
Jacek Ambroziak był ministrem, szefem Urzędu Rady Ministrów w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
Był pan jedną z osób pracującą nad ustawą znoszącą 31 lat temu cenzurę w Polsce. Jak odbiera pan to, co dzieje się dziś ?

To, co się dzieje, uważam za skandaliczne. TVN na początku, kiedy zakładał ją pan Walter z panem Wejchertem, była stacją polską. Dopiero później została przejęta przez amerykańskiego udziałowca. I pomimo tego od tamtej pory wszystkie kolejne Krajowe Rady Radiofonii i Telewizji uznawały ją za telewizję polską, przyznając bez żadnych problemów koncesję.

Zgodnie z obecnie obowiązującymi przepisami – mówię to jako prawnik – TVN24 powinna już około 17 miesięcy temu dostać koncesję na zasadzie automatyzmu, na zasadzie przedłużenia, ponieważ nic się nie zmieniło w jej funkcjonowaniu. W dalszym ciągu jest własnością koncernu amerykańskiego Discovery, tak jak pozostałe stacje Grupy TVN, ale zarządza nią spółka zarejestrowana w Holandii, należącej do EOG.


Oczywiście wiemy, że to, że nadal nie przedłużono koncesji, nie jest powodowane jakimiś wymyślonymi problemami, idiotyzmami, o których mówią pewne osoby. Jest to kwestia tego, że kilku, kilkunastu, czy też kilkuset osobom nie podobają się audycje TVN, nie podoba się to, co się tam pojawia, nie podobają się wypowiedzi, które tam padają.

Dlatego uważam to, co się dzieje, za skandaliczne. Dzisiaj w Sejmie jedni mówili o tym, że ustawa anty-TVN jest ochroną interesu polskiego, co jest nieprawdą, a inni, że jest to ponownym wprowadzeniem cenzury.

Co jest prawdą?

To jest forma cenzury, bo można ją wprowadzać w różny sposób. Chodzi o to, że gdyby ustawa przeszła i koncern Discovery sprzedawałby stacje, to jest szansa, że kupi ją jakaś prywatna spółka, ale i ona mogłaby być uzależniona pośrednio od władzy poprzez urzędy regulacyjne. Ten prywatny podmiot też będzie musiał liczyć się z różnymi żądaniami i wpływami państwa.

Teraz mamy taką sytuację, że amerykański właściciel jest na tyle potężny, że nie musi się liczyć z żądaniami państwa, a państwo wobec tego, nie mając żadnej innej możliwości, próbuje wprowadzić cenzurę w postaci przymusu sprzedaży TVN-u. Wszystko po to, żeby mieć nad tym władzę.

Uderzę w górnolotne tony, ale w PiS-ie też są ludzie, którzy o demokrację, o wolność walczyli. Robili to razem z panem.

Wywołuje to u mnie smutek. Zamiast zostawić rynek medialny, jakim jest dziś, we wszystkich jego odmianach – radiowym, telewizyjnym, prasowym, internetowym – chce się wprowadzać pewną kontrolę nad nim. Kontrolę na wzór, nazwijmy to, rosyjski.

Zbliża się to do ograniczenia wolności słowa i swobody wypowiedzi. Nie ma żadnej wątpliwości co do tego, jaka jest intencja. Część osób mówi "wolność, wolność", zapominając jednocześnie, że jest nią także wolność tworzenia stacji.
Fot. Tomasz Wierzejski / Agencja Gazeta
Wiele osób podkreśla "Nie ma wolnych mediów, nie ma wolnych wyborów". Chyba trudno się z tym nie zgodzić?

To jest ładne hasło i w jakiś sposób prawdziwe. Rzeczywiście, jeśli nie ma wolnych mediów, nie ma wolnych wyborów. Pamiętajmy, że myśmy wygrali w 1989 roku te wybory m.in. również dlatego, że w okresie obrad Okrągłego Stołu pozwolono utworzyć niezależną "Gazetę Wyborczą" i wznowić niezależny tygodnik "Tygodnik Solidarność", którego naczelnym był wówczas Tadeusz Mazowiecki. Ja byłem jego zastępcą. Właśnie wtedy mogliśmy pisać o wyborach, przedstawiać kandydatów niepartyjnych, nie PZPR-owskich.

Oczywiście to, że osiągnęliśmy jakiś sukces wyborczy, to nie była tylko zasługa tych gazet, głównie chodziło o niezadowolenie społeczeństwa, ale niezależna prasa miała na to wpływ.

Łatwo było wtedy pracować nad zniesieniem cenzury i osiągnąć oczekiwany efekt?

To nie była specjalnie trudna praca. Cenzurę trzeba było znieść i były różne koncepcje tego, jak ma to wyglądać. Najpierw mówiło się o zlikwidowaniu jej, ale niecałkowicie. Pamiętajmy, że rzeczywistość była taka, że wciąż istniał Związek Radziecki.

Przeważały jednak opinie krytyczne wobec tej opcji, dlatego wszyscy się zgodziliśmy z tym, że likwidujemy cenzurę. W parlamencie X kadencji, jeśli chodzi o stronę OKP, wszyscy bez wyjątku głosowali za zniesieniem cenzury, z Kaczyńskimi w Senacie włącznie.

Czy polityczne zakusy, których efekt dziś obserwujemy, to, że w Światowym Indeksie Wolności Prasy plasujemy się gdzieś między Armenią a Bhutanem, oznacza, że się cofamy?

Niestety tak. Później będzie to można odkręcić, ale w tym brzemieniu, w jakim politycy PiS-u chcą uchwalić tę ustawę, to oczywiście się cofamy. Jest to niepokojące, bo oznacza wejście z butami w wolność słowa, w wolność mediów.

W Polsce mamy wiele redakcji, być może właśnie dlatego wiele osób nie postrzega tego, co się może wydarzyć, za poważny problem. Czytam ze zgrozą teksty dotyczące chęci uchwalenia Lex TVN i wszystkie te nieszczęścia znajduję w internecie, ale czy za chwilę nie będzie zakusów na internet? Tu też nie ma pewności.

Niektórzy machają ręką i mówią, że kupią "Gazetę Wyborczą", zajrzą do sieci i dotrą do wiadomości, ale przecież jest też grupa osób, która tylko ogląda telewizję. Dlatego każdy taki ruch ogranicza wolność.

Oby tak się nie stało, ale... co by było gdyby?

Cały proces by potrwał. Oznaczałby jednak nie tylko ograniczenie pola do wypowiedzi – ograniczałoby to również dyskusję. TVN zaprasza do swoich programów różne osoby, o różnych poglądach, są to ludzie także i z PiS-u, jeśli oczywiście przychodzą. Do TVP tak ochoczo się już wszystkich nie zaprasza, niektórzy nawet się brzydzą, dlatego nie pojawiają się w telewizji publicznej.
Czytaj także: Sejm przegłosował "lex TVN". Wszystko, co musisz wiedzieć o ustawie