Młody Polak ma znać historię? Nauczcie go o osiedlach dla 20 tysięcy polskich uchodźców w Afryce

Katarzyna Zuchowicz
To bardzo ważna część naszej historii, ale w szkołach o tym nie uczą. – Sam dowiedziałem się o tym dopiero w 2000 roku. Byłem w dość dużym szoku – mówi naTemat prof. Hubert Chudzio, który bada osiedla polskich uchodźców i dokumentuje polskie cmentarze w Afryce. Dziś takie historie jeszcze bardziej trzeba nagłaśniać. Niech młodzież uczy się, jak kiedyś pomagano Polakom.
Kanadyjczyk Jonathan Durand nakręcił film pt. "Memory in Our Homeland" o polskich osiedlach w Afryce. Fot/ Screen/Memory in Our Homeland/Jonathan Durand
Przez lata mało kto o tym wiedział. Nawet dziś są tacy, którzy dziwią się na wieść, że Polacy byli uchodźcami w Afryce i jakie ślady po sobie zostawili. Nie słyszeli, że polskich uchodźców było tam niemal 20 tysięcy, że w latach 1942-1952 stworzono dla nich 22 osiedla w kilku krajach i te osady funkcjonowały przez 10 lat w Ugandzie, dzisiejszej Tanzanii, Kenii, Zimbabwe, Zambii, czy RPA.

W tych osiedlach Polacy mieli swoje szkoły, było gimnazjum, liceum, szkoły zawodowe. Tworzyli świetlice, był teatr, harcerstwo, budowali kościoły. Wydawali gazetę "Polak w Afryce" i "Głos Polski", mieli też polskie radio nadawane z Nairobi, które odbierały wszystkie osiedla. – To jest niewyobrażalne, ale do dziś w dawnej szkole dla polskich dziewcząt w Digglefold w Zimbabwe, gdzie teraz dalej jest szkoła dla dzieci z Zimbabwe, są polskie orły, na ścianie wisi polskie godło wyszywane przez polskie dziewczęta w latach 40-tych XX wieku. Przed budynkiem jest duży orzeł polski ułożony z kamieni. Dyrektorem tej szkoły był gen. Ferdynand Zarzycki, były minister i senator w II RP i do dziś na ścianie wisi jego portret. Jest napisane: "Sanatorium gen. Zarzyckiego" – opowiada naTemat prof. Hubert Chudzio, szef Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.


Mówi, że nikt polskich symboli nie zdejmuje, bo uważają to za naturalne: – Traktują to jako element ich szkoły, kawałek ich historii. Można powiedzieć, że to świętość.

Ta historia w Polsce była nieznana


Prof. Chudzio wiele razy był w Afryce. Odwiedzał dawne polskie osiedla, właśnie przygotowuje ich monografię. Pracownicy i studenci jego Uniwersytetu od 2009 roku jeżdżą tam z kolejnymi misjami, badają ślady polskich uchodźców i – niejednokrotnie z miejscową ludnością – porządkują i dokumentują polskie cmentarze.

Osobiście namawiał też polskich dyplomatów, żeby w każdym z tych państw postawić pomniki wdzięczności za uratowanie 20 tys. Polaków. Nie wdzięczności komuś, ale np. ziemi ugandyjskiej, ziemi tanzańskiej itd. Na razie wszystko zostało na etapie idei.

– Ta historia w ogóle była w Polsce nieznana, co ciekawe nie tylko szerszej opinii publicznej, ale również historykom. Sam byłem w dość dużym szoku. Jako historyk dowiedziałem się o niej dopiero w 2000 roku. Nie z książek, czy od innych naukowców – mówi. Dowiedział się od kolegi, Jana Rojka, nieżyjącego już szefa TVP Kraków, który pojechał do Afryki robić materiał o salezjanach.

– Jeden z nich (ks. Jan Marciniak) powiedział do niego: "Ja cię gdzieś zawiozę". I zawiózł go na polski cmentarz w Koji. Janek zrobił z tego krótki film. To było moje pierwsze spotkanie z tematem. Gdy, przygotowując swoją pierwszą ekspedycję na Czarny Ląd, mówiłem o tym kolegom historykom z UP czy z UJ, to wyrażali swe ogromne zdziwienie: "Jakie polskie cmentarze w Afryce? O czym ty mówisz?" – wspomina.
prof. Hubert Chudzio

Po 1989 roku historycy z wielkim zaangażowaniem podjęli szeroki temat związany z Armią Andersa, dziejami Drugiego Korpusu, zaczęły się wnikliwe badania, ale o ludnością cywilną, która trafiła z ZSRS do Afryki Wschodniej i Południowej, Indii, czy Meksyku, poza nielicznymi wyjątkami, nie interesował się nikt. Do 1989 roku żadna ambasada nie była zainteresowana pozostałościami po polskich osiedlach, w tym nekropoliami i kościołami, bo to byli przecież ludzie od niewygodnego dla PRL – gen. Andersa. Nie wiem, czy w ogóle uda się znaleźć jakiś artykuł w Internecie na ten temat sprzed 2009 roku.


Nawet do dziś, jak zauważa, polska Wikipedia milczy na temat losów gen. Zarzyckiego, dyrektora szkoły w Digglefold. Podaje tylko, że w czasie wojny wyjechał na Bliski Wschód, nie wiadomo, co się z nim działo, a potem zmarł w USA.

– Nie ma słowa o tym, że wyjechał do Afryki, tworzył polską szkołę, wychowywał polskie dzieci – mówi.

Polskie osiedla w Afryce


Do Afryki przybyła niemal połowa cywilnych, polskich, uchodźców z Iranu. Choć brzmi to niewiarygodnie, w tamtym okresie Polacy mieli stanowić najliczniejszą europejską mniejszość w Afryce.

Według opracowań naukowych IPN, prawie 90 proc. populacji stanowiły kobiety i dzieci. Pierwsza grupa była tzw. cypryjska, ale w zdecydowanej większości byli to Sybiracy, którzy trafili za gen. Andersem do Iranu, a potem – za zgodą Wielkiej Brytanii – od 1942 roku ewakuowano ich do brytyjskich kolonii w Afryce.

"W Afryce Wschodniej powstało sześć stałych polskich osiedli uchodźczych: cztery w Tanganice (Tengeru, Kondoa, Ifunda, Kidugala) oraz dwa w Ugandzie (Masindi i Koja). Oprócz osiedli stałych utworzono też kilka obozów przejściowych, m.in. w Morogoro, Kigomie, Dar es Salaam, Irindze i Tosamagandze w Tanganice" – informuje m.in. ambasada RP w Tanzanii, a także w swoich opracowaniach IPN. W pierwszym transporcie 27 sierpnia 1942 roku do portu Tanga przypłynęło 1400 osób, z każdym kolejnym przybywało po kilkaset, tysiąc, Polaków. Pod koniec 1944 roku w trzech krajach Afryki Wschodniej było ich ponad 13 tysięcy.

Ok. 4,5 tys. Polaków skierowano do Rodezji Północnej i Południowej (dziś Zambia i Zimbabwe) – do miejscowości Abercorn, Bwana Mkubwa, Fort Jameston, Lusaka i Livingstone. Ponad 500 osób, w tym 500 dzieci z sierocińca, trafiło do Oudtshoorn w RPA.

W sumie w Afryce Wschodniej i Południowej istniały 22 polskie osady. Brytyjskie źródła nazywają je obozami, ale sami Polacy używali określenia "osiedla". Jak mówi nasz rozmówca, pisali nawet o tym w swojej gazecie. – Polakom nie wolno było się kontaktować z miejscową ludnością. Był zakaz. Miejscowa ludność pełniła cele usługowe, np. budowali domki, dostarczali zaopatrzenie. Osiedla funkcjonowały według prawa brytyjskiego. Komendantem każdego był Brytyjczyk, jego zastępcą był Polak – opowiada prof. Chudzio.

Warunki były różne. "Osiedle w Kondoa liczyło 430 osób, które mieszkały w dwudziestu barakach zbudowanych z gliny. Najlepsze warunki mieszkaniowe mieli Polacy zamieszkujący osiedle w Ifundze – 780 osób żyło w 100 murowanych domach skupionych w pięciu dzielnicach, które posiadały własne kuchnie, jadalnie, pralnie i magazyny" – czytamy na stronie gov.pl.

Mieszkańcy Tanganiki, jak wynika z historycznych doniesień, z własnej inicjatywy pomogli przybyszom z Polski w zadomowieniu się w nowym kraju: "Miejscowe plemiona dostarczyły Polakom materiały budowlane i żywność oraz pracowały przy wznoszeniu polskich osiedli".

W osiedlach działały szpitale. Ale też różne zakłady, np. szewskie, stolarskie. Polacy zajmowali się też rolnictwem.

Najpierw koszty pokrywały władze brytyjskie. Potem Administracja Narodów Zjednoczonych do spraw Pomocy i Odbudowy (tzw. UNRRA). Od 1947 roku – Międzynarodowa Organizacja Uchodźców (IRO).

Ostatnie osiedle w Tengeru zlikwidowano w 1952 roku. – Tam, gdzie po wojnie kolonie brytyjskie zaczęły się buntować, większość uchodźców musiała wyjechać. Jak Brytyjczycy w 1945 roku uznali komunistyczny rząd lubelski, do osiedli zaczęły docierać gorsze racje żywnościowe, obniżono wynagrodzenie za pracę. To było delikatne wypychanie Polaków przez Anglików, żeby tam nie zostali. Sporo Polaków zostało w RPA. Reszta wyjechała do Wielkiej Brytanii, Kanady, Australii. Do Polski wróciło ok. 15 proc. z nich, czyli ok. 3 tys. osób – mówi prof. Chudzio. Wielu z nich zna, w Wielkiej Brytanii nagrywał ich relacje, wyszło ponad 200 nagrań. – Mówią o sobie Sybiracy Afrykańczycy. Sybiraczką Afrykanką była m.in. zmarła niedawno prezydentowa Kaczorowska. Mam jej zdjęcie, jak jako dziewczynka stoi nad jeziorem Wiktoria na kamieniu z wielką białą kokardą – opowiada.

Co wynika z tych relacji? – Że Afryka to był najpiękniejszy okres w ich życiu. Po traumie syberyjskiej tu nagle odzyskiwali dzieciństwo. Na naszym filmie pt. "Wyszli z ziemi niewoli" widać, że jak opowiadają o Syberii są skuleni, przybici tymi strasznymi wydarzeniami, widać na twarzy tę traumę ich przeżyć. A jak o Afryce, to na buzi każdego jest uśmiech. To jest coś niewyobrażalnego – mówi.

Polacy po latach wspominali, że trafili do raju. – Tu dzieci doszły do siebie. Od tego klimatu, jedzenia, opieki. Dlatego zawsze na naszych zjazdach mamy taki okrzyk: O raju, raju, w Rongaju! Bo to naprawdę był raj dla dzieci – mówi na tym filmie jedna z Polek, która trafiła do osiedla Rongai w Kenii, w którym przebywały głównie polskie sieroty.

Kolejni opowiadali, że jako dzieci bawili się w dżungli, nie bali się węży. Wspominali szkołę.

Na tropie polskich cmentarzy w Afryce


Największe i najbardziej znane osiedle znajdowało się w Tengeru – w dzisiejszej północno-wschodniej Tanzanii, niedaleko miasta Arusza, w masywie Kilimandżaro. Obejmowało ponad 900 domów, w jednym momencie przebywało tam ponad 4 tys. osób. To jedno z dwóch osiedli, które zamknięto na końcu. Dziś w Tengeru znajduje się największy w Afryce polski cmentarz. 150 grobów. W 2015 roku pochowany tu został ostatni polski uchodźca, Edward Wójtowicz. Jego spuścizna, archiwum w wielkich skrzyniach, została przewieziona do Krakowa
Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń udokumentowało dotąd 14 polskich cmentarzy – w obecnej Tanzanii, Zimbabwe, Zambii, Ugandzie. Tutaj znajdziecie informacje o wszystkich.

Profesor może opowiadać o tym bez końca. Jak cmentarz w Koji, w Ugandzie nad jeziorem Wiktorii, był całkowicie zrównany z ziemią i jedyne co można było tam zrobić, to postawić 97 białych symbolicznych krzyży.

Jak cmentarz wcześniej ratowali ksiądz z miejscowymi mieszkańcami, ale nie wiedzieli jak, aby było to trwałe, więc położyli białe i czerwone płytki łazienkowe – co w tym klimacie się sprawdziło, choć nie wygląda to idealnie. A samo miejsce, gdzie jest cmentarz przez lata uratowało to, że było otoczone dużym murem zbudowanym jeszcze przez polskich uchodźców.

W Tengeru czy Masindi mury zbudowano już w początkach XXI wieku, dzięki wsparciu polskich placówek dyplomatycznych..

A w 2015 roku ekspedycja z UP razem z ambasadą w Pretorii i przy pomocy Polaków z RPA odbudowała cmentarz w Abercorn (dziś Mbala) w Zambii. Był bardzo zniszczony, ktoś powyrywał metalowe krzyże. W centralnym miejscu osiedla był też pomnik Orła Białego i wszystko udało się odnowić.

Niektórych miejsc trzeba było poszukiwać. W 2019 roku we współpracy z ZHR odnowili polski cmentarz w Rusape w Zimbabwe, który zaraz po misji z 2015 roku, przy pomocy miejscowych, namierzył Witold Majewski z polskiej ambasady w Pretorii, a potem dotarli do niego harcerze wraz z przedstawicielem krakowskiego Centrum.
Na nagraniu widać jak misja z Krakowa pracuje, jak wycinają drzewa, chaszcze, malują napisy. Na jednej z tablic widnieje: "Pamięci uchodźców polskich zmarłych w Rusape".

Na murze zamieszczono z kolei tabliczki z napisem: "W 80-tą rocznicę rozpoczęcia tragicznej dla ludzkości II wojny światowej składamy hołd Polakom, których los po okropieństwach Syberii, przywiódł na gościnną ziemię Afryki".

"Trzeba odnaleźć kolejne polskie miejsca, bo po prostu warto. Bo jest to kawałek dziedzictwa polskiej historii. Niektórzy byli tu przez 10 lat. Tym bardziej ważne jest, by ten kawałek historii został zachowany" – słychać na nagraniu.

Kanadyjski film o Polakach


Dziś nasza świadomość i wiedza na ten temat jest dużo większa. – Coraz  więcej Polaków dociera do tych miejsc. Można powiedzieć, że powoli tworzy się nawet coś takiego jak turystyka związana z polskimi osiedlami. Ludzie przyjeżdżają i już coś wiedzą. Polacy już nie tylko chcą jeździć do Afryki, żeby zobaczyć safari. Zaczynają też interesować się historią Polaków na tym kontynencie – twierdzi prof. Chudzio. 

Ślady tej turystyki można znaleźć w internecie.
O osiedlach napisano książki, było wiele publikacji. Poruszający film o o nich nakręcił w 2018 roku kanadyjski reżyser, Jonathan Durand, którego babcia Kazimiera Gerech przebywała w jednym z afrykańskich osiedli. On sam opowiadał, że jako student historii był zaskoczony brakiem informacji na ten temat. "Również jego profesor nie słyszał nigdy o obozie polskich uchodźców w Afryce. Durand zaczął stopniowo zgłębiać ich historię" – opisywało "Deutsche Welle".


Pracował nad tym dziewięć lat. Jego film pt. "Memory is our Homeland" został wyróżniony na festiwalu filmowym RDIM w Montrealu nagrodą publiczności.

Na swojej stronie zamieściła go m.in. Al Dżazira. Tym bardziej trzeba nagłaśniać tę historię w Polsce. Niech nawet w duchu historyczno-patriotycznej narracji MEiN, młodzież zobaczy, jak ratowano kiedyś Polaków.