Kobieta została oficjalnie uznana za zmarłą. Teraz... musi udowodnić, że żyje

Wioleta Wasylów
Jeanne Pouchain została w 2017 roku uznana przez sąd we Francji za zmarłą. Przez ostatnie cztery lata walczy o to, by przekonać urząd, że doszło do pomyłki. Jednak nie jest to tak proste, jakby się mogło wydawać.
Jeanne Pouchain musi udowodnić przed sądem, że... żyje. Ten cztery lata temu uznał ją za zmarłą. Fot. Reuters
Bardzo zadziwiającą historię Jeanne Pouchain przedstawił Reuters. Kobieta od 2017 roku stara się udowodnić, że… żyje. Francuski sąd uznał ją bowiem cztery lata temu za zmarłą. – Miałam na imię Jeanne. Nadal nazywam się Jeanne, po tym, jak w 2017 roku uznano mnie za zmarłą – mówiła ze łzami w oczach 59-latka.

Pouchain tłumaczyła, że wszystko zaczęło się od listu z sądu, w którym omyłkowo uznano ją za zmarłą. W liście tym nakazano jej mężowi i synowi spłatę pieniędzy, które kobieta była rzekomo winna. Chodziło o sprawę założoną przez byłego pracownika firmy sprzątającej, która należała do Francuzki.


Sprostowanie zawartych w liście informacji okazało się o wiele trudniejsze niż 59-latka myślała. Jako że sąd uznał ją za zmarłą, Pouchain nie miała już ważnego dowodu osobistego ani numeru ubezpieczenia społecznego. Nie mogła też pracować i bała się wychodzić z domu. Komornicy sądowi skonfiskowali część rzeczy jej rodziny.

Rodzina kobiety próbowała wykorzystać swoje oszczędności do tego, by powrócić do normalności. – Moje życie… cóż, to nic. Czuję, że jestem nikim i nie jestem do niczego potrzebna. To trudne – mówiła Francuzka, która mieszka ze swoim mężem Pierre-Jeanem w małej wiosce blisko Lyonu.

Może minąć jeszcze kilka miesięcy, zanim jej wniosek o ponowne rozpatrzenie sprawy zostanie zrewidowany, a sąd oficjalnie uzna, że kobieta jednak żyje. 59-latka sporządziła listę rzeczy, które chce zrobić, kiedy tak się stanie.

Mówi, że ma problemy zdrowotne, więc wizyta u lekarza to priorytet. – Zrobię badania, bo wiem, że niektóre rzeczy są nie tak z moim ciałem – wyliczała. Chce też móc cieszyć się życiem z mężem. – W ciągu dnia zazwyczaj udaje mi się czuć, że jestem żywa, ale moje noce są okropne. Budzę się po półtorej godziny, ponieważ mam koszmary – przyznała.

Jej mąż chce być optymistą. – Nadzieja nas pcha do przodu. W końcu wynik będzie musiał być na naszą korzyść – powiedział. Przyznał, że cała sytuacja jest kuriozalna: – To zajmie trochę czasu, ale my nie prosimy o nic nadzwyczajnego… W niektórych sprawach można mieć wątpliwości, ale nie w określeniu, czy ktoś żyje, czy nie.

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut