"Kochaj siebie" i "bądź kim chcesz", ale uważaj. Patocoaching z Instagrama może być zgubny
- Pop-psychologia w duchu self-love jest szczególnie popularna na Instagramie w postaci grafik z hasłami promującymi miłość własną.
- Patocoaching jest wyśmiewany od lat, jednak wiele osób wciąż nabiera się na tanie teksty motywacyjne z gatunku "możesz być kim chcesz".
- Bezrefleksyjne podążanie za swoimi pragnieniami może doprowadzić do realizacji tak zwanego mitu Gauguina.
Self-love – wyzwolenie czy zguba?
Czym właściwie jest self-love? W wolnym tłumaczeniu to miłość własna, motywowana pragnieniem swojego szczęścia. Nie jest to więc żaden nowy wynalazek – takie koncepcje można odnaleźć już w tekstach Arystotelesa czy św. Tomasza z Akwinu.Obecnie właśnie tego typu treści podbijają Instagrama. "Dbaj o swoje granice", "Twoje potrzeby są najważniejsze", "Bądź dla siebie wyrozumiała" – takie napisy zdobią tysiące pastelowych grafik na kontach, zajmujących się promowaniem postaw z gatunku self-love lub psychoedukacją.
Miłość własna to teoretycznie zdrowa postawa, która nie ma nic wspólnego z egoizmem. Jak to się jednak może skończyć w praktyce, gdy wciąż zachęca się nas do przedkładania własnych potrzeb nad wszystko inne?
– Dlaczego to jest szkodliwe? Po pierwsze, bo to jest w ogóle nieprawda – człowiek nie czuje się najlepiej, gdy zaspokoi tylko i wyłącznie swoje potrzeby. Większość szczęścia w naszym życiu to jednak inni ludzie i to, że oni też są zadowoleni – mówi mi Miłosz Brzeziński, psycholog i trener rozwoju osobistego oraz ekspert w zakresie interpretacji zjawisk psychologicznych, który zajmuje się także zagadnieniami związanymi z satysfakcją z życia.
– W założeniu, że moje potrzeby są najważniejsze, istnieje przekonanie, że jeżeli ta potrzeba jest moja, to z samego tego powodu jest dobra. Mamy w historii wiele osób, które zrealizowały swoje marzenia i to było straszne – Adolf Hitler jest tutaj skrajnym, ale dobrym przykładem – dodaje.
Wychodzi więc na to, że self-love rozumiane jako stawianie na własne potrzeby wcale nie jest najlepszą drogą do szczęścia, a wręcz może zwieść na manowce, chociaż insta-grafiki i mniej lub bardziej domorośli specjaliści przekonują o dobroczynnych skutkach samorealizacji.
Czy to przypadek, że najwięcej takich treści znajduje się na Instagramie, czyli najbardziej narcystycznym portalu społecznościowym? Wydaje mi się to podejrzane, dlatego pytam swojego rozmówcę, czy dostrzega związek pomiędzy takimi materiałami a narcyzmem.
Miłosz Brzeziński przyznaje, że faktycznie: im bardziej człowiek myśli o sobie, tym silniej koreluje to z narcyzmem. Nie uważa jednak, żeby akurat grafiki z Instagrama były w tym kontekście jakoś szczególnie szkodliwe – cały szereg innych rzeczy ma podobny wpływ na charakter człowieka.
Dla wielu osób może okazać się zaskoczeniem, że postawy narcystyczne pogłębia m.in. również popularne i wydawałoby się, że działające wręcz odwrotnie mindfullness, co udowodniły opublikowane w 2020 roku badania..
Patrząc z drugiej strony, być może przypominanie o "self-love" w kraju, w którym wciąż panuje "kult zapierd**u" oraz mit "matki-polki", która pada na twarz w imię opacznie rozumianej troski o bliskich, nie jest wcale takim złym pomysłem?Z tym narcyzmem to jest tak, że zdrowy człowiek w ogóle myśli o sobie lepiej niż o innych. Tylko że jak zaczynam mieć inklinacje narcystyczne, to zaczynam uważać, że nie tylko jestem lepszy od innych, ale zasługuję też na wyjątkowe traktowanie i dopiero to zaczyna być uciążliwe dla otoczenia.
Przykładowo: mogę się czuć wyjątkowy i pomagać żonie w domu, ale jak zaczynam być narcystyczny, to nie będę, bo "szlachta nie pracuje".
– Ten produkt pop-psychologiczny z gatunku "pomyśl o sobie" trafia na bardzo żyzny grunt, ale jest z nim związana pewna trudność. Dochodzimy w tym miejscu do czegoś, co w psychologii nazywa się syndromem Gauguina. Jego realizowanie prawie zawsze kończy się obniżeniem jakości życia – twierdzi Brzeziński.
Czym jest syndrom Gauguina? Tego określenia psychologowie używają w stosunku do osób znajdujących się mniej więcej w połowie swojego życia i dokonujących w jego obrębie radykalnych zmian dotyczących kariery zawodowej, rodziny czy nawet własnej tożsamości.
Nazwane od nazwiska francuskiego malarza zjawisko może być pozytywne, gdy człowiek dokonujący takiej transformacji bierze pod uwagę swoje talenty oraz możliwości i ograniczenia oraz – co równie istotne – nie ignoruje potrzeb znajdujących się wokół niego ludzi.
Gorzej jednak, gdy porywa się on z motyką na słońce – tak jak wiele osób, które nabrało się na kolejny obok self-love produkt współczesnej pop-psychologii, zalewający polski rynek biznesu już od dobrych paru lat.
"Możesz być,kim chcesz", czyli pato-coaching atakuje
"Możesz być kim chcesz", "Jesteś zwycięzcą", "Ograniczenia są tylko w twojej głowie" – z takich bon motów Polacy śmieją się już od dawna, wyczuwając ich oczywisty fałsz, ale tak zwany patocoaching wciąż nie umarł, a jego piewców można odnaleźć nie tylko w Internecie, ale także na spotkaniach biznesowych i drogich szkoleniach.Poza byciem obiektem żartów stał się on jednak również przyczynkiem do refleksji i dyskusji – czy wmawianie ludziom, że mogą wszystko (co jest oczywistą nieprawdą) ostatecznie nie doprowadza ich do niższej satysfakcji z życia czy nawet załamania, gdy (przykładowo) okazuje się, że w wieku 45. lat już raczej nie dadzą rady zostać primabaleriną?
Mój rozmówca tłumaczy, że zasadniczo nie ma naukowych dowodów na poparcie takiej tezy. Większość ludzi, gdy zobaczy, że coś nie działa, po prostu daje sobie spokój.
– Części osób taki coaching może pomóc, bo niektórzy potrzebują wsparcia. Czy to zdrowemu zaszkodzi? Raczej nie, a każdy coaching jest dla osób zdrowych. Otoczenie też go raczej przytępi w nierealistycznych dążeniach – mówi.
Brzeziński uważa, że nawet tak opacznie rozumiany coaching jest nadmiernie demonizowany, co nie oznacza, że postępowanie zgodnie z jego filozofią nie może się na kimś negatywnie odbić. Tłumaczy to m.in. bliźniacze w stosunku do syndromu Gauguina zjawisko, czyli mit Gauguina.
Mit Gauguina polega mniej więcej na tym: nie podoba mi się to, co robię, nie wiem, kim jestem, ale na pewno nie tym, kim teraz. Działanie zgodnie z tą myślą bez zastanowienia się nad sobą, najczęściej kończy się źle. Takie osoby rzucają wszystko i wyjeżdżają w Bieszczady i myślą, że to ich zmieni, a one się adaptują i są takie same, jak przed tym wyjazdem.
Zachęcanie ludzi do odkrywania i realizowania swojego ja wbrew całemu światu może mieć jeszcze jedną ciemną stronę. Jak tłumaczy mój rozmówca, ludzie chętnie osądzają wybory innych pod kątem moralnym, jednak myśląc o swoich, ich głównym kryterium jest skuteczność – a i ją nie zawsze celnie doszacują.
– To hasło "powinienem być tym, kim chcę" jest też błędne z innego powodu, bo niektórzy nie powinni być tym, kim chcą dla dobra własnego i ich otoczenia. Czasami wychodzi na to, że jak nikt nam nie mówi, co mamy robić, to tym gorzej dla nas. Potrzebujemy korekty od otoczenia i jego oceny – wyjaśnia Brzeziński.
Podobnie jest z hasłami motywacyjnymi. Mogą popchnąć kogoś do działania i wyrwać ze szponów marazmu. Gorzej, gdy nierealistyczne oczekiwania zderzą się z brutalną rzeczywistością, a entuzjazm nie będzie szedł w parze z pracą – wtedy rozczarowanie mamy jak w banku.
Na self-love i patocoaching nie można patrzeć przez czarno-białe okulary, bo jest z nimi tak, jak z całą psychologią, która na pytanie, czy coś jest dobre, czy złe, w większości przypadków odpowiada – to zależy.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut