On przejmie ster po Angeli Merkel. Tak wyglądały finałowe dni niemieckiej kampanii
Choć niedzielne wybory zakończą erę Angeli Merkel - a to będzie oznaczało małą rewolucję nie tylko w polityce niemieckiej, ale i europejskiej - ostatni weekend września w Berlinie wcale nie upłynął pod znakiem wielkiej polityki. Życie w stolicy Niemiec toczy się wokół politycznych dyskusji, ale normalnie. Bo i relatywnie normalne będą wyniki tych wyborów.
Koniec ery Angeli Merkel
Choć odejście Angeli Merkel zmienia bardzo wiele, Niemcom po wyborach nie grozi żaden niebezpieczny zwrot, na przykład w kierunku autorytaryzmu. 26 września wybierają po prostu między dwoma wersjami kontynuacji szesnastoletniego dorobku "Mutti".Łagodniejsza opcja przemian to ponowne uczynienie zwycięzcami chadeków z CDU, ale pod nowym przywództwem Armina Lascheta. Aktualny premier landu Nadrenia Północna-Westfalia reklamuje się jako człowiek, który zapewni Niemcom siłę nie tylko na wzór Angeli Merkel, ale i innych legend chadecji, czyli Helmuta Kohla i samego Konrada Adenauera.
Czytaj także: Bartosz Dudek #TYLKONATEMAT wyborów w Niemczech: Nie ma charyzmatycznego kandydata na kanclerza
Drugi scenariusz zakłada dalej idące zmiany i zwycięstwo socjaldemokratów z SPD. Oznaczałby to istotną korektę głównych założeń politycznych, ale o rewolucji raczej nie ma mowy. Lewica doszłaby do władzy pod przewodnictwem Olafa Scholza – obecnego wicekanclerza i ministra finansów w rządzie tzw. Wielkiej Koalicji, którą CDU/CSU i SPD tworzyły dla pierwszego, trzeciego i czwartego gabinetu Merkel.Kto wygra wybory parlamentarne w Niemczech? Z sondaży wiadomo, że... niewiele wiadomo
I jeśli wierzyć sondażom, nieco więcej niemieckich wyborców wybierze tę ścieżkę pożegnania z erą Merkel. Nie zapowiada się jednak na to, aby którakolwiek partia zapewniła sobie wielką dominację. Według ostatniego przedwyborczego badania instytutu Allensbach, które opublikowano w miniony piątek, socjaldemokracji mogą liczyć na 26 proc. głosów, a chadeków popiera... 25 proc. wyborców.Czy Armin Laschet ma jednak szansę zostać kanclerzem? Ostateczny wynik CDU pozostaje zagadką.•Fot. Jakub Noch / naTemat.pl
Nic więc dziwnego, że choć niepisana umowa mówi, iż kampania wyborcza kończy się w piątek przed wyborami (w Niemczech nie ma oficjalnej ciszy wyborczej), to niektórzy kandydaci subtelnie walczyli o głosy właściwie do końca. Tak zrobił sam faworyt do kanclerskiego fotela, który jeszcze w sobotę zabiegał o poparcie swoich bezpośrednich wyborców.
Choć socjaldemokratyczny kandydat na kanclerza pochodzi z Hamburga, którego w latach 2011–18 był burmistrzem, po objęciu funkcji federalnego ministra finansów przeprowadził się do Poczdamu i stamtąd teraz startuje do Bundestagu. Tam też mieliśmy okazję zobaczyć na własne oczy ostatni wiec tej kampanii.
Walka o każdy głos do samego końca
Olaf Scholz z mieszkańcami Poczdamu umówił się na placu pośrodku NRD–owskiego blokowiska. I choć po krótkim przemówieniu pytano go głównie o bardzo przyziemne i konkretne sprawy, całość tego spotkania układała się w proste podsumowanie oferty, która ma dać SPD pierwsze zwycięstwo od 2005 roku, gdy z urzędem kanclerskim rozstawał się Gerhard Schröder.Z poprzednikiem – ze względu na bliskie stosunki z Kremlem przezywanym "Gerhardem Schröderowitschem" – kandydat SPD nie lubi się porównywać. Olaf Scholz chętniej nawiązuje do spuścizny legendarnego Willy'ego Brandta. – Chcę, aby życie w Niemczech było przystępne – mówił w Poczdamie w komentarzu do sprawy rosnących kosztów utrzymania po zachodniej stronie Odry. – Wybudujemy odpowiednią liczbę niedrogich mieszkań – przyrzekł wyborcom, odpowiadając na pytania o inny z palących problemów.
Olaf Scholz o głos swoich bezpośrednich wyborców w Poczdamie zabiegał jeszcze w przedwyborczą sobotę.•Fot. Jakub Noch / naTemat.pl
Na wiecu w Poczdamie kandydat SPD szczerze odpowiadał też na pytania o to, co po wygranych przez niego wyborach. – SPD–Zieloni to moja ulubiona koalicja – stwierdził. Po czym wyraźnie podkreślił, że na poważnie koalicyjne scenariusze można będzie kreślić dopiero po wyborach, a teraz potrzebna jest mobilizacja socjaldemokratów.
"Scholz jest poruszony zaufaniem tylu wyborców"
Ostrożność lidera w komentarzu dla naTemat.pl podziela David Kolesnyk, który pełni funkcję sekretarza generalnego brandenburskiego SPD. – Sondaże to nie wyniki wyborów. Walczymy o każdy głos i wysoką frekwencję. Walczymy o bezpośredni mandat we wszystkich okręgach – zapewnia.Fot. Jakub Noch / naTemat.pl
– Szczególnie w Berlinie i Brandenburgii jest wielu Polaków posiadających obywatelstwo niemieckie. Staramy się również o ich głosy. Scholz chce suwerennej Europy, która będzie silna na arenie międzynarodowej, która trzyma się razem i nie pozwala się podzielić. A to bardzo ważne dla współpracy polsko–niemieckiej – dodaje nasz rozmówca.
Fot. Jakub Noch / naTemat.pl
Kampania zdominowana przez jeden temat?
Partie współtworzące Wielką Koalicję zawsze dzieliło równie wiele, co łączyło, ale w tym roku momentami szły na noże. Nadal chadecy zgodni z socjaldemokratami są jednak w sprawie tego, że do sondaży należy podchodzić z dystansem. – Naprawdę nie można obecnie odpowiedzieć na pytanie, kto wygra. Wszystko jest możliwe – komentuje dla naTemat.pl dr Markus Reichel z CDU.– Najważniejszymi tematami tegorocznych wyborów parlamentarnych jest zmiana klimatyczna i energetyka, a także polityka podatkowa, gospodarka i rynek pracy – potwierdza saksoński działacz.
Fot. Jakub Noch / naTemat.pl
W tym ostatnim względzie jego ocena istotnie różni się od tego, na co wskazują rywale z SPD. David Kolesnyk o szansie dla dawnego NRD wspominał bowiem głównie w kontekście wielkich inwestycji, takich jak fabryki BASF i Tesli w Brandenburgii.
Warto zwrócić uwagę, że w niemieckiej klasie politycznej rozważania na temat różnic między wschodem i zachodem snują raczej politycy z danych okręgów. I to na przykładach konkretnych problemów do rozwiązania.
Czytaj także: Kto zostanie następcą Merkel? Oto 10 rzeczy, które musisz wiedzieć o wyborach w Niemczech
W kampanii uprawianej przez głównych graczy o RFN mówi się tak, jakby zjednoczenie było już w pełni dokonane. Tę narrację szczególnie stosował Armin Laschet. Wszakże potwierdzenie, że po 16 latach nieprzerwanych rządów (i 31 lat od momentu zjednoczenia) wciąż jest wiele do zrobienia, byłoby dla CDU przyznaniem się do błędu.Polska społeczność i niemieckie wybory, czyli nadzieje AfD
A błędy rządzących – z obu głównych ugrupowań – z lubością wyliczają w AfD. – Spodziewane wyniki wyborów pogłębią przepaść między wschodem a zachodem. Nasza konkurencja nawet nie chce wypełnić dzielących Niemcy okopów – mówi nam Tino Chrupalla. W klasycznym dla swojej formacji tonie dodając, że dotąd głównym pomysłem rządu federalnego dla mieszkańców byłego NRD była "reedukacja w sprawie wielokulturowości".Chrupalla trzeźwo ocenia szanse AfD, spodziewając się jakiejś rozgrywki między CDU, SPD, Zielonymi oraz liberałami z FDP. Jednocześnie przyznaje, że jego partia liczy na współobywateli pochodzenia polskiego. – Oni są wierni wartościom rodzinnym i konserwatywnym w ogóle, dlatego wielu z nich oddaje głos na AfD. Nie wiem, jak wielki będzie miało to wpływ na nasz wynik, ale to bardzo pozytywne zjawisko – stwierdza.
Koalicyjna układanka może jeszcze zaskoczyć
Jak wspomniał Olaf Scholz w Poczdamie, wymarzoną koalicją byłaby ta współtworzona z Zielonymi. Jeszcze w okresie tzw. prekampanii sondażowe trendy sugerowały, że ta partia – absolutnie wszystkie elementy programu podporządkowująca ekologicznej agendzie – zajmie w wyborach co najmniej drugie miejsce z ponad 20–proc. poparciem. Były i takie badania, które formację współkierowaną przez Annalenę Baerbock i Roberta Habecka stawiały na pierwszym miejscu.Jak już wspominaliśmy w naTemat.pl, jakiś skandal w kampanii wyborczej przykleił się do każdego z kandydatów na nowego kanclerza, ale zdaje się, że Annalena Baerbock za podejrzenia o dopuszczenie się plagiatu w pracy naukowej zapłaciła najwyższą ceną. A razem z nią cała partia. To byłoby wielkie zaskoczenie, gdyby Zieloni nie znaleźli się w nowym rządzie, ale wejdą tam prawdopodobnie tylko ze "swoimi 15 proc.".
Zdaniem naszego ostatniego rozmówcy, to co wiemy przed ogłoszeniem oficjalnych wyników wyborów dopuszcza praktycznie wszystkie scenariusze koalicyjne. – Nic się jeszcze nie dokonało. Chociaż SPD prowadzi w sondażach, bardzo możliwe jest, że na końcu to jednak CDU będzie minimalnie na czele. W ostatnich latach prognozy wyborcze w Niemczech stają się coraz bardziej nieprecyzyjne – ocenia
Martin Walther z FDP.
– W kwestii koalicji jest wiele możliwości. Najbardziej stabilna i według mnie wciąż najbardziej prawdopodobna to... kontynuacja rządu CDU/CSU–SDP – a jeśli zajdzie potrzeba jej rozszerzenia, to właśnie o nasze FDP. Wszyscy mówią o koalicji SPD, Zielonych i Die Linke, ale uważam, że tak naprawdę jest ona mało prawdopodobna. Już prędzej uda się stworzyć tę SDP–Zieloni–FDP – dodaje przedstawiciel liberałów.
Czy to liberałowie z FDP okażą się rozgrywającym w rozmowach koalicyjnych po wyborach w Niemczech? Na zdjęciu jeden z przejawów zmiany w podejściu do reklam wyborczych. Takie komunikaty zastępują tradycyjne plakaty, z których mocno zrezygnowano ze wzglę•Fot. Jakub Noch / naTemat.pl
Z nawiązującą do NRD–owskiego komunizmu Die Linke rozmów koalicyjnych na poważnie właściwie nikt nie prowadził, więc trudno powiedzieć, jak oni zachowają się przy stole.
Jak podkreślał w udzielonym nam wywiadzie Bartosz Dudek z Deutsche Welle, w powojennej historii Niemiec nie zdarzyło się, aby koalicję rządzącą tworzyły więcej niż dwie partie. Zdaniem Martina Walthera, po niedzieli nietypowych sytuacji może być jednak więcej. – Koalicja CDU, Zielonych i FDP? Ona też jest realna, nawet jeśli to SPD zdobędzie największe poparcie. Wszystko jest wciąż otwarte! – podsumowuje.