Awaria Facebooka była cudowna, nie zapomnę jej! W sekundę zdiagnozowaliśmy miliony ludzi na świecie

Alicja Cembrowska
Cudowna to była awaria, nigdy jej nie zapomnę. Nie dlatego, że jestem wielką fanką Facebooka czy wieczór spędziłam na Twitterze, śmiejąc się, z w sumie nie wiadomo kogo, ale dlatego, że w takich sytuacjach jak na dłoni widać społeczne lęki i problemy.
Awaria Facebooka ujawniła, że globalnie jesteśmy uzależnieni od mediów społecznościowych Kadr z filmu "Her"
Śmiesznie, smutno, ale i straszno patrzy się na społeczne reakcje po awarii Facebooka i Instagrama. Kilka godzin byliśmy odcięci od największych serwisów, na których codziennie pokazujemy urywki ze swojego życia, komunikujemy się z innymi, ale też pracujemy. I co?

Pośmiejmy się z tych, co bez fejsów i instagramów żyć nie potrafią

Wśród internautów dominują ironiczne prychnięcia i śmieszki, że oho, nagle ludzie musieli zacząć ze sobą rozmawiać. Awaria społecznościówek ujawniła jednak nie tylko cały wachlarz zachowań, ale również odsłoniła brutalną prawdę – globalnie mamy kłopot z racjonalnym korzystaniem z takich platform. I wiem, że zaraz przykryje mnie fala niezgody, pretensji i zarzutów, że "no chyba ty". Pewnie. Ja i miliony osób. Tylko że nie każdy jest gotowy, żeby przyznać się, że przewija bez sensu i celu setki instagramowych zdjęć dziennie albo bezwiednie odpala Facebooka. Tak po prostu – żeby dowiedzieć się, co w świecie słychać. Kojarzycie pewnie to słynne zdanie osób uzależnionych "nie, ja nie mam problemu, mogę przestać, kiedy tylko zechcę". Taaak...


Dwa zachowania w związku z awarią szczególnie zwróciły moją uwagę. Jedno: ulga. Od kilku osób usłyszałam, w kilkunastu komentarzach przeczytałam, że godziny bez dostępu do Facebooka były cudowne, że media społecznościowe powinny być "zamykane" o konkretnych godzinach. Że to cudowny detoks i nagle cała rzesza użytkowników deklaruje, że wspierają pomysł przymusowego odcinania dostępu.
Super pomysł? Dla mnie dowód, jak wielu z nas ma oznaki uzależnienia od mediów i dopiero potężna awaria sprawiła, że na kilka godzin ta toksyczna nić została przecięta. W tym wszystkim rozbrzmiewa słowo-klucz. Słowo-zaklęcie, które co jakiś czas pojawia się na zasięgowych kontach. Celebryci i influencerzy rozpisują się o cudownej metodzie na szczęśliwe życie – detoks. Cyfrowy detoks. Ble, ble, ble.

Detoks sretoks

"Spędziłam cały dzień bez telefonu i odczułam ogromną różnicę, jestem teraz taka spokojna", "od jakiegoś czasu robię sobie sobotę bez mediów społecznościowych i to jest super, polecam" – tak pozwolę sobie sparafrazować złote rady osób, które zrośnięte są ze swoimi smartfonami.

A teraz wyobraź sobie, że masz znajomego, który codziennie pije alkohol i on znajduje rozwiązanie: nie będzie pił w soboty! Albo będzie pił tylko po 20:00. Pogratulowałbyś mu pomysłu? Oczywiście można zarzucić tej analogii (Facebook kontra trucizna w płynie) skrajność, trzeba jednak wziąć pod uwagę, że choć uzależniamy się od różnych rzeczy i substancji, to mechanizm tego uzależnienia jest bardzo podobny.

O mechanizm tu właśnie chodzi. Problem z takim "detoksem" polega na tym, że nie jest on realną zmianą, a (samo)oszustwem. Cal Newport, amerykański autor literatury faktu i profesor nadzwyczajny informatyki na Uniwersytecie Georgetown mówi, że często pod hasłem "detoks" kryje się po prostu "przerwa". Jej efekt jest taki sam, jak podczas wrzucania nowego zdjęcia na Instagram – chwilowe poczucie zadowolenia z siebie.
W środowiskach osób uzależnionych "detoks" jest podstawą do wprowadzenia trwałych, pozytywnych zmian. Jest próbą przełamania mechanizmu i schematu. Nie da się tego zrobić godzinnym "detoksem" od Instagrama, po którym wygłodniali wracamy na platformę i jeszcze intensywniej przewijamy zdjęcia, a algorytm podsuwa nam to, co lubimy najbardziej... Żeby wynagrodzić nam tę "godzinkę detoksu".

Inżynieria uwagi

Właśnie. Algorytm. Cal Newport w swoich publikacjach i wystąpieniach mówi o inżynierii uwagi, która jest potężnym narzędziem. Szereg wprowadzonych w mediach społecznościowych elementów sprawia, że spędzamy na nich coraz więcej czasu.

Działanie algorytmów internetowych jest blisko spokrewnione z tymi, które zastosowano w kasynach – jak utrzymać klienta przy maszynie do gry?; jak utrzymać uwagę internauty na Facebooku? Przecież nie bez powodu powiadomienia na platformie Zuckerberga mają teraz kolor czerwony (początkowo były niebieskie). To ciągły alarm dla mózgu. O efektach utrzymania organizmu w takim napięciu od lat rozpisują się eksperci – reaguje nasze ciało (ból głowy, osłabienie, spadek odporności), ale i dusza (lęki, niepokój, pogłębianie się problemów natury psychicznej). Wiemy o tym, ale jak podkreśla Newport, nie wystarczy, że mamy świadomość, że "tak to działa".

Manualnie musimy wprowadzić do swojego życia środki zapobiegawcze (lub naprawcze). Nie jest tak, że skoro wiemy, że czerwone powiadomienie aktywuje nasz mózg, to nagle przestanie się to dziać. Jesteśmy ciągle stymulowani, przebodźcowani, aktywni prywatnie, ale i społecznie, bo każde logowanie sprawia, że dociera do nas setka nowych wieści o życiach znajomych i nieznajomych. Z Polski i ze świata. Można paść ze zmęczenia...

Dlatego warto zwrócić uwagę, jak konsumujemy internet. Cal Newport radzi, żeby zamiast detoksów zastanowić się, co daje nam przyjemność – książka, spacer, wycieczka rowerowa? – i na tym się skupić. Nie na tym, że na siłę musimy się odciąć od Facebooka, ale zapewnić mózgowi i ciału potrzebną dawkę dopaminy w inny sposób niż wpatrywanie się w ekran.

Ja to ksionszki czytam, a nie przeglądam Fejsa

Na początku wspomniałam, że w związku z wczorajszą awarią dwa zachowania zwróciły moją uwagę. Drugim są przechwałki, które ujawniają się dziś od rana. Obok wpisów wyśmiewających "dramat gimbazy", pojawiły się komentarze "intelektualistów", którzy przechwalają się, ile stron książki wczoraj wieczorem przeczytali. Z wyższością podkreślają, że oni nie mieli problemu z awarią, bo wieczór spędzili z lekturą PAPIEROWEJ książki, a nie z nosem w telefonie.

Ok, boomer.

Tylko niewiele wnosi to do tematu. Głównie dlatego, że wszyscy żyjemy w cyfrowym świecie. Ponad 3 miliardy ludzi ma konto na Facebooku. I wzniosłe krytyki serwisu są warte tyle samo, co powiedzenie, że na świecie nadal głodują ludzie. Wyśmiewaniem "młodych", co to świata poza Tik Tokiem nie widzą, czy influencerów, którzy zarabiają na Instagramie, niewiele zmienimy.
Czytaj także: Odinstalowałem Messengera z telefonu. To okazało się trudniejsze niż rzucenie palenia. Przegrałem
Internet poza całą mroczną warstwą, którą chętnie wytykamy i słusznie, ma jeszcze pozytywną stronę, o której zdaje się, że zapominamy. Poza toną badań o szkodliwym wpływie mediów społecznościowych i ekranów w ogóle, mamy drugą tonę – która pokazuje, jak internet "rozszerzył" świat ludzi, dał im nowe możliwości.

W takim świecie żyjemy. Ba, taki świat stworzyliśmy. Dane pokazują, że z historycznego punktu widzenia naprawdę żyjemy w najlepszych możliwych czasach (polecam książkę Hansa Roslinga "Factfulness. Dlaczego świat jest lepszy, niż myślimy, czyli jak stereotypy zastąpić realną wiedzą") i mamy w rękach potężne narzędzia do walki z patologiami, nierównościami i nierównością.

Pytanie na teraz to czy jeszcze chce się nam walczyć. I czy być może tych naszych rąk za bardzo nie zajmują smartfony, za pomocą których słodko marudzimy i narzekamy na machinę, którą sami nakręcamy...

Napisz do autorki: alicja.cembrowska@natemat.pl